Reklama

Nigdy nie sądziłem, że moja córka da mi powody do tego, bym źle oceniał ją jako matkę. Ale gdy przyglądam się temu, co robi z życiem swoich dzieci, zaczynam zastanawiać się, czy nam jej przypadkiem w szpitalu nie podmienili. W niczym nie przypomina swojej matki, a mojej ukochanej małżonki. Nie mam pojęcia, jak to jest możliwe.

Reklama

Moja żona jest prawie dziesięć lat ode mnie młodsza, ale ta różnica wieku jakoś nigdy nam nie przeszkadzała. Janinka była zawsze bardzo konkretną i twardo stąpającą po ziemi kobietą, natomiast swoich rówieśników uważała za niedojrzałych szczeniaków. W chwili, gdy się poznaliśmy, ja miałem już stałą pracę, niezłe zarobki i jasno określone plany na przyszłość. Ona z kolei pragnęła stabilnego związku, opartego na partnerstwie i wzajemnym zaufaniu. Uznała, że właśnie ze mną jest w stanie taki stworzyć. I tak też się stało.

Gdy zaczęliśmy się spotykać, Janka była jeszcze studentką. Ze ślubem zaczekaliśmy aż obroni magisterkę, a zaraz potem znalazła pracę marzeń (jak mawiała o miejscu, w którym ją zatrudniono), więc decyzję o dziecku (którego pragnęliśmy obydwoje) też odłożyliśmy nieco w czasie. Gdy jednak po dwóch latach pracy Janeczka nie tylko miała już stałą umowę, ale i doczekała się poważnego awansu, zaczęliśmy starania o potomka. I jakiś czas później powitaliśmy na świecie Anielę.

Córka była najważniejsza

Janinka była wspaniałą matką, bez mrugnięcia okiem zadecydowała o tym, że pozostanie z małą w domu do czasu, aż ta pójdzie do przedszkola. Obawiałem się, że to zamknie jej drogę do dalszej kariery, ale szybko przekonałem się, że moja żona ma jasno określone priorytety.

– Kochanie, przecież decyzję o dziecku podjęliśmy świadomie, była przemyślana – tłumaczyła mi Janeczka.

– No tak, ale nie oczekiwałem z twojej strony takiego poświęcenia – protestowałem.

– Ale co nazywasz poświęceniem?

– Zawieszasz swoją karierę na kołku. Nie boisz się, że przez ten czas, kiedy cię nie będzie w pracy, znajdzie się ktoś, kto zajmie twoje miejsce i nie będziesz miała do czego wracać?

– Nie boję się. Wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych, więc na pewno w tej chwili ktoś wykonuje z powodzeniem moje obowiązki. Ale nie sądzę, bym po powrocie okazała się zbędna. Najwyżej zmienią mi zakres obowiązków.

– Czy próbujesz mi powiedzieć, że kariera nie jest dla ciebie ważna?

– Na pewno nie tak ważna, jak nasza córka. Aniela potrzebuje mojej uwagi i obecności teraz, w pierwszych latach swojego życia. Nie chcę podrzucać jej dziadkom, wynajmować opiekunki czy oddawać do żłobka.

– Skoro tak, to szanuję twoją decyzję. Po raz kolejny przekonuję się, jakim szczęściarzem jestem, że cię poślubiłem.

Moja żona realizowała więc swój najważniejszy życiowy projekt o nazwie macierzyństwo, ja zaś byłem szczęśliwym mężem i ojcem. Szybko też okazało się, że choć to Janeczka spędzała całe dnie z Anielą, a ja późno wracałem z pracy i czas dla małej miałem praktycznie tylko w weekendy (i to też nie wszystkie), to jednak nasza córka lgnęła do mnie niesamowicie. Istna córeczka tatusia! Nie powiem, był to dla mnie dodatkowy powód do dumy.

Miałem dobry kontakt z córką

Gdy Aniela poszła do żłobka, moja żona wróciła do pracy. Faktycznie, tak jak przepowiadała, zaproponowano jej inne stanowisko, z nowym zakresem obowiązków. Finansowo na tym nie straciła, choć możliwości awansu miała mniejsze. Ale Janeczka twierdziła, że ciąży na niej mniejsza odpowiedzialność, a to dla niej, jako matki, było bardzo korzystnym rozwiązaniem. W razie choroby dziecka mogła spokojnie iść na zwolnienie, nie martwiąc się o to, że zawali coś w pracy.

Na szczęście Aniela była dzieckiem właściwie bezproblemowym. Chorowała niewiele, głównie w przedszkolu. Odkąd poszła do szkoły jej odporność najwyraźniej musiała wzrosnąć, bo nawet przeziębienia jej się praktycznie nie zdarzały. Z nauką też nie miała większych problemów, na początku Janeczka poświęcała jej sporo uwagi i pilnowała córkę z lekcjami, później Aniela radziła już sobie sama. Oceny miała dobre, nie potrzebowała korepetycji, bez problemu dostała się do najlepszego liceum w mieście a potem na wymarzoną uczelnię.

Choć Janka spędzała z córką dużo więcej czasu niż ja, to jednak to mnie Aniela wybierała na swojego powiernika. Praktycznie aż do matury mieliśmy swoje małe, wspólne rytuały, takie jak choćby niedzielne przejażdżki rowerowe. To podczas takich wypadów moja córka opowiadała mi o swoich problemach sercowych, roztrząsała młodzieńcze rozterki i dzieliła się swoimi planami na przyszłość.

Aniela nie miała szczęścia w miłości

Moja córka dość długo szukała dla siebie partnera. Wciąż trafiała na nieodpowiednich facetów. Sam nie wiem, czym to było spowodowane. Była otwartą, fajną dziewczyną, tacy też wydawali się na początku faceci, z którymi zaczynała się spotykać. Bardzo szybko okazywało się jednak, że jej wybranek to albo wieczny Piotruś Pan, albo zapatrzony w siebie narcyz. A gdy tylko zaczynała planować założenie rodziny, kandydat na męża uciekał w podskokach.

Z biegiem czasu Aniela zaczęła się martwić.

– Tato, co ze mną jest nie tak? – pytała.

– Córeczko, wszystko z tobą w porządku – odpowiadałem.

– To dlaczego mi tak z facetami nie wychodzi?

Widocznie jeszcze nie spotkałaś tego jedynego.

– A jak nie spotkam?

– Boisz się, że zostaniesz starą panną?

– Nie. Ale wiesz, że chciałabym mieć dzieci, a młodsza nie będę.

– Daj sobie czas. Nic na siłę. Może powinnaś przestać szukać, a wtedy znajdzie się odpowiedni kandydat na ojca?

W końcu założyła rodzinę

Okazało się, że miałem rację. Kiedy Aniela odpuściła sobie szukanie faceta, a zaczęła sprawdzać informacje o bankach nasienia, koło niej pojawił się Ryszard. Niepozorny kolega z pracy okazał się być dokładnie tym, kogo chciała widzieć u swego boku. Mnie też przypadł on do gustu, a moja córka w tej akurat kwestii liczyła się bardzo z moim zdaniem.

Starania o dzieci trwały w ich wypadku dość długo, ale w końcu zostały zwieńczone sukcesem. Najpierw na świat przyszedł Kajtek, a rok później Aniela urodziła Amelkę. W domu spędziła z dziećmi dwa lata, po czym podjęli z Ryszardem decyzję o zatrudnieniu opiekunki. Janeczka i ja wciąż jeszcze pracowaliśmy zawodowo, więc na naszą pomoc liczyć nie mogli, choć oczywiście w wolnym czasie chętnie zajmowaliśmy się wnukami.

Gdy przeszedłem na emeryturę, maluchy chodziły już do przedszkola. Rodzice zawozili je do placówki w drodze do pracy, a popołudniami dzieciaki odbierałem ja i zajmowałem się nimi aż do czasu gdy Ryszard lub Aniela wrócą z pracy. A że wracali dość późno, to spędzałem z moimi wnukami całkiem sporo czasu. Czytałem im książeczki, opowiadałem bajki, śpiewałem z nimi piosenki, grałem w rozmaite gry i wymyślałem coraz bardziej kreatywne zabawy.

Córka postawiła na rozwój dzieci

Nic dziwnego, że gdy Kajtek szedł do szkoły, dzieciaki miały dużo większą dojrzałość szkolną od swoich rówieśników. Aniela zapisała syna również do szkoły muzycznej, gdzie uczył się grać na klarnecie. Nie wiedziałem nawet, że siedmiolatki mogą uczyć się grać na tak skomplikowanym instrumencie. Ponieważ Amelka chętnie towarzyszyła bratu w jego ćwiczeniach, moja córka zapisała ją na prywatne lekcje pianina, twierdząc, że za rok będzie miała lepszy start w szkole muzycznej.

Obecnie obydwa moje wnuki chodzą już do podstawówki. Popołudniami mają zajęcia w szkole muzycznej. Każde z nich jest w innej grupie, w związku z czym zajęcia mają w różne dni i o różnych godzinach. Dowiezienie ich na czas na drugi koniec miasta to oczywiście ogromne wyzwanie logistyczne.

Ale to nie wszystko. Dziś odebrałem telefon od Anieli.

– Wiesz, tato, uznałam, że dzieci powinny się uczyć języków obcych.

– A nie mają w szkole angielskiego? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.

– Czego oni się mogą na tym angielskim nauczyć? Zapisałam ich na zajęcia indywidualne, to zdecydowanie lepsza metoda nauki.

– Skoro tak uważasz…

– Oczywiście! Poza tym, uważam, że sam angielski to za mało. Dlatego znalazłam im jeszcze specjalistę od hiszpańskiego.

– Nie przesadzasz trochę, córeczko?

– Absolutnie! Im wcześniej zaczną się uczyć, tym lepiej dla nich. Ponadto od przyszłego miesiąca Amelka będzie chodziła na zajęcia taneczne, a Kajtek marzy o karate.

– Anielko, kochanie, a co ze szkołą muzyczną?

– No jak to: co? Normalnie, chodzą. Tylko wymyśliłam, że sam klarnet to za mało, więc zapisałam Kajtka na dodatkowe lekcje gitary. Amelka natomiast będzie uczyła się śpiewu.

– Poczekaj, czy ja dobrze słyszę? Ośmiolatek ma chodzić do dwóch szkół, uczyć się grać na klarnecie i gitarze, chodzić na karate, angielski i hiszpański, natomiast jego siedmioletnia siostra ma ćwiczyć na fortepianie, śpiewać, tańczyć i mówić biegle w dwóch językach?

– A co w tym złego? Dzieci muszą się rozwijać i mieć dobrze zorganizowany czas.

Nie podoba mi się to

Nie wierzyłem w to, co słyszę. Moja córka postanowiła wypełnić swoim dzieciom czas po brzegi. Mało tego, sama nie miała czasu na to, by je wozić na te wszystkie dodatkowe zajęcia. Kto miał robić za darmowego szofera moich wnuków? Oczywiście ja. No przecież jestem na emeryturze i nie mam nic do roboty – jak usłyszałem od Anieli.

Sam nie wiem, czy bardziej wkurzyło mnie to, że córka rozporządza moim czasem bez pytania mnie o zgodę, czy też to, że zabiera moim wnukom dzieciństwo, zasłaniając się troską o ich wszechstronny rozwój. Chyba będę musiał poważnie porozmawiać z Ryszardem…

Reklama

Janusz, 71 lat

Reklama
Reklama
Reklama