Reklama

Nieraz nie możemy się z Władkiem nadziwić, jakim cudem nasza chałupa stała się taka duża i cicha. Jeszcze nie tak dawno dzieci biegały po wszystkich kątach, wykłócały się o miejsce przy telewizji, tłoczyły przed lodówką. A teraz wstajemy rano – spokój, nawet pies nie zaszczeka, bo też staruszek jak i my. Co go obchodzi, że samochód przejechał za płotem albo krowy przeszły? Ani to pierwszy, ani ostatni raz.

Reklama

Nie, żebyśmy byli nieszczęśliwi, bo nie ma powodu. Zdrowie nam specjalnie nie szwankuje, dzieci też się urządziły i żyją w miarę dostatnio: Jurek i Maciek w Anglii, a Kasia w Gdańsku. Tyle że sami siedzimy, niepotrzebni nikomu. Świadomość, że czeka się tylko na gorsze, bywa dość przytłaczająca. Latem na ogół wpada na tydzień lub dwa któryś z synów z rodziną i wtedy jest prawie jak za dawnych czasów. Znów słychać w obejściu dziecięce głosy, jest dla kogo pichcić przysmaki, wieczorem rozpala się ognisko w ogrodzie, rano wypływa łódką na jezioro… Czas biegnie zupełnie inaczej, pamięta się każdą nasyconą wrażeniami chwilę. Potem gdy zostajemy sami – jedna podobna jest do drugiej i już po tygodniu nie można dojść do tego, czy coś zdarzyło się w poniedziałek czy czwartek.

– Nie mogłabyś, Kasiu, przyjeżdżać na dłużej? – pytam czasem córkę, gdy wpada jak po ogień. – Masz czasem urlop, nie byłoby ci miło posiedzieć spokojnie nad wodą, zebrać myśli, zjeść coś domowego?

– Mamuś, wyciszałam się przez pół życia! – śmieje się wtedy ona. – Lubię hałas, miasto, kino, i umarłabym z nudów, gdybym musiała tu siedzieć dłużej niż trzy dni.

Może jakby Kasia miała męża i dzieci, bardziej by doceniła tutejszy spokój? Ale na razie ani jej w głowie się z kimś wiązać. Ciągle tylko jakieś imprezy, koleżanki, wypady za granicę. Jeszcze mnie namawia, żebym się zapisała na uniwersytet trzeciego wieku. Maturę mam, powiada, czytać lubię, interesuję się historią, czas najwyższy rozwijać zainteresowania. Nawet o tym myślałam, ale same dojazdy by mnie wymęczyły, a w zasadzie – po co mi to? Kariery już nie zrobię, wystarczy mi biblioteka.

Zobacz także

Stwierdziliśmy, żeby przyjeżdżali

Latem, jakoś zaraz po wizycie Maćka z synkiem, Kasia wpadła przejazdem z koleżanką, jechały po coś do Bydgoszczy. Strasznie się tej Mariolce u nas spodobało, zachwycała się wszystkim i nawet wymyśliła, że moglibyśmy z Władkiem agroturystykę prowadzić. Jeszcze byśmy zarobili na tym naszym bezludziu! Pośmialiśmy się, bo to już nie na nasz wiek z ludźmi się użerać. Wiadomo, czasy teraz takie, że każdy za swoje ciężko zarobione pieniądze oczekuje Bóg wie czego. Zaraz by się zaczęło, że brak tego, tamtego… Ludzie by chcieli warunków jak w takim Dubaju!

Jakoś na samym początku jesieni – akurat prawdziwki się sypnęły w lesie – zadzwoniła ta cała Mariolka i pyta, czy mogłaby z rodziną na weekend wpaść. Jej dzieci nigdy jeszcze na grzybach nie były, a mąż wędkarz żyć jej nie daje, odkąd mu opowiedziała o naszym jeziorze. Zapłacą, żebyśmy nie musieli dokładać do ich pobytu – co nam szkodzi spróbować?

Naradziliśmy się z Władkiem i stwierdziliśmy, żeby przyjeżdżali. Tylko bez żadnego płacenia. Emerytury mamy oboje wystarczające, nie musimy się na gościach dorabiać. Poza tym to Kasi koleżanka – wezmę pieniądze, coś im się nie spodoba, a potem dorobią córce gębę albo co. Człowiek musi być ostrożny w takich okolicznościach.

Przyjechali w piątek, a dobra nawieźli! Dostałam trochę książek, Władek jakieś akcesoria wędkarskie, chyba fajne, bo bardzo był rad. W ogóle się z mężem Mariolki zakumplował, sobotę prawie całą na łódce we dwóch spędzili, a my w tym czasie wybrałyśmy się na grzyby. Dziewczynki rzeczywiście nigdy dotąd nie zbierały, ale trzeba przyznać, że zachowywały się w lesie jak należy.

Czy to warto dla staruszków?

Czasem, jak miastowi do sąsiadów przyjeżdżają, to jeden krzyk z zagajnika dochodzi, jakby ci ludzie się bali, że za każdym drzewem jaki niedźwiedź stoi! Umówiliśmy się ponownie na końcówkę września na kopanie ziemniaków, bo chcieli pomagać i dzieciom pokazać, skąd się jedzenie bierze. Znów nam przywieźli prezenty, zrobiliśmy wykopki, potem rozpaliliśmy ognisko i napiekliśmy kartofli w popiele.

Bardzo polubiliśmy z Władkiem całą rodzinę Mariolki, jakbyśmy ich znali od dawna. Wszystko na wsi ich cieszyło – aż nam samym życie w tej głuszy w końcu wydało się więcej warte. A gdy potrzebowałam pomocy, wystarczyło zadzwonić. Zawsze mieli czas sprawdzić nam coś w internecie, wyszukać coś w sklepie… Ostatnio nawet Mariola napomknęła, że u nich w pracy wymieniają komputery i może uda jej się jeden wziąć dla nas. W gry nie rżniemy, Bóg wie jakiego sprzętu nie potrzebujemy przecież. A jak przyjadą pod koniec października na gąski, to akurat będzie czas, żeby nas podszkolić.

– To za drogie, Mariolko – wystraszyłam się. – I czy to warto dla staruszków?

– Pani Helenko! – roześmiała się. – Będzie nam się łatwiej kontaktować, zdjęcia z miasta podeślemy. Skype'a się zamontuje, to i z dziećmi pani częściej pogada!

To jeszcze gar ostatnich węgierek wysmażyłam na powidła, żebym się miała czym zrewanżować za ten komputer.

Namieszała mi w głowie

Przedwczoraj Kasia wreszcie zadzwoniła, żeby się pochwalić swoją wyprawą do Włoch. Była na Sycylii, na Sardynii – jak tam pięknie! I cały czas jeszcze gorąco, można się opalać i pływać w morzu!

No to ja też jej poopowiadałam, co u nas, że jesień, grzyby, że Mariolka z rodziną zajeżdża na odpoczynek…

– Dobrze, że ją wtedy do nas przywiozłaś, córuś – powiedziałam. – Jeśli tam w Gdańsku masz takie koleżanki, to ja się już o ciebie martwić nie muszę!

– A powinnaś – mruknęła Kasia. – To taka dwulicowa baba jest, że nie masz pojęcia! Patrzy tylko swojego interesu i ja ci, mamo, dobrze radzę – przegoń dziadostwo, póki czas!

Próbowałam się dowiedzieć, o co się poprztykały, ale nie chciała powiedzieć. Przestrzegła mnie tylko, żebym w żadne wielkie przyjaźnie nie wierzyła. Dotąd Mariola buliła ciężką kasę na wyjazdach, to co się dziwić, że nam słodzi, skoro ma za darmo?

– E tam, ale oni nam zawsze coś przywożą. A to książki, to wełnę na robótki, a teraz używany komputer obiecała.

– Śmieci jej zbywają, to na wieś wozi! – parsknęła Kasia. – Mamo, rób jak chcesz, tylko mnie uprzedź, kiedy ona będzie, żebym się na zołzę nie natknęła!

Reklama

Namieszała mi w głowie jak nie wiem co i teraz nie mam pojęcia, co dalej robić. Lubię Mariolę i jej rodzinę, ale jeśli Kasia nas nie zechce odwiedzać przez tę znajomość, to mam ją przerwać? I znowu tu będziemy sami z Władkiem siedzieć?

Reklama
Reklama
Reklama