„Córka sąsiadki zrobiła sobie z naszego domu jadłodajnię. Zaraz wystawię jej rachunek jak w restauracji”
„– Wracaj do domu, Klaudia. Z tego co wiem, twoja mama ma dziś wolne? Może razem spędzicie popołudnie. – Ona w ogóle nie wstaje przed południem – mruknęła ponuro Klaudia. – A poza tym przyszedł Arek. Jak teraz tam pójdę, to mama się wścieknie. Na bank zacznie krzyczeć, że jej przeszkadzam”.
- Listy do redakcji
Pierwsza dostrzegła nowych sąsiadów właśnie Nikola. Przybiegła z huśtawek cała rozpromieniona i powiedziała, że nareszcie pojawi się koleżanka, bo przecież z chłopakami to się nie da normalnie bawić! Co rusz podchodziła do okna, żeby obserwować, jak pakują rzeczy z auta do sąsiedniego budynku.
Cieszyłam się, że ma towarzystwo
– Mamo... – w końcu zaczęła nalegać. – Pozwolisz mi tam iść?
– Absolutnie nie – odpowiedziałam stanowczo. – Będziesz im tylko przeszkadzać podczas przeprowadzki. Jeżeli ta mała jest w twoim wieku, na pewno zobaczycie się niedługo na lekcjach.
Nie pamiętam, żeby moje dziecko kiedykolwiek było tak podekscytowane pójściem do szkoły jak w tych dniach. Minął prawie tydzień zanim nowa uczennica pojawiła się na zajęciach, ale gdy tylko przyszła, moja Nika od razu zabrała ją do naszego domu.
– Poznaj Klaudię – oznajmiła, wskazując na drobną dziewczynkę z rudymi włosami. – Pomyślałam, że mogłaby przyjść do nas, bo jej mama jeszcze pracuje. Wspólnie zrobimy zadania domowe.
Kiedy dziewczynki skończyły jeść razem posiłek (nie wyobrażałam sobie, by Nikola jadła przy patrzącej Klaudii), poszły bawić się do pokoju. Zanim włączyły bajkę, delikatnie napomknęłam Klaudii o powrocie do domu. W końcu nie może siedzieć u nas cały dzień. Pomyślałam też o jej mamie – pewnie się martwi, gdzie podziewa się córka. Moja Nikola koniecznie chciała iść z koleżanką, ale kategorycznie odmówiłam. Nie ma mowy, żeby ośmiolatka włóczyła się po ciemku. Zostawiłam jej pod opieką Piotrka, sama zaś odprowadziłam małą Klaudię.
– Co ty dziecko robisz o tej porze na dworze? – zatrzymała nas nieznajoma kobieta zaraz po tym, jak opuściłyśmy budynek.
– Gdybyś kupiła mi komórkę, mogłabyś się ze mną skontaktować! – odparła zdecydowanie Klaudia.
– Ta, jakbym miała pieniądze na zbyciu – chwyciła jej dłoń. – Dostałaś klucze, więc siedź w mieszkaniu i na mnie poczekaj!
Bardzo dobrze znałam jej matkę
– Aneta, czy to możliwe? To ja! – odezwałam się niepewnie.
– Ludka? Nie wierzę! – przytuliła mnie spontanicznie. – Co za spotkanie!
– Jesteśmy sąsiadkami?
– Na to właśnie wygląda!
Byłam naprawdę zadowolona, bo większość mieszkańców to starsi ludzie i ciężko znaleźć kogoś do rozmowy. No chyba że ktoś chce ponarzekać na aurę albo podyskutować o sytuacji w kraju. Z Anetą pracowałyśmy razem, zanim pojawienie się Nikoli zatrzymało mnie w domu.
– Wiesz co, Ludmiła, u mnie straszny rozgardiasz. A może wyskoczymy na kawę do twojego mieszkania? – spytała dawna współpracownica.
Cała nasza ekipa znów wylądowała w moim domu. Chociaż wiedziałam, że zbliża się pora karmienia i usypiania Piotrusia, nie umiałam odmówić. Dobrze, że akurat mój małżonek był nieobecny z powodu szkolenia, bo na pewno nie spodobałaby mu się ta sytuacja. Wizyta Anety i jej małej przeciągnęła się do późnego wieczora, bo wyszły po dwudziestej pierwszej. Opowiedziała nam, jak po długim okresie koszmarnego życia z kontrolującym mężem w końcu zdołała się z nim rozstać i teraz zaczyna wszystko od nowa, bez niego u boku.
– Słuchaj, a wy kiedyś nie budowaliście domu? – spytałam, bo coś mi się skojarzyło.
– No pewnie, że tak – odpowiedziała ze śmiechem Aneta. – Mój były ciągle siedział w robocie. A potem okazało się, że mnie oszukał – grunt należał do niego, zanim wzięliśmy ślub, no i pilnował, żeby wszystkie faktury były wystawiane na jego nazwisko... Naprawdę, faceci to straszne kanalie!
– No ale chyba nie było aż tak tragicznie, skoro stać cię było na własne M – zauważyłam, ale tylko odmachała.
– Cieszę się, że już go nie mam w swoim życiu, a następnym razem będę uważniej dobierać partnera. Nigdy więcej nie dam się wrobić zazdrosnemu typowi! – oznajmiła stanowczo.
Była ciekawa moich losów i nie mogła uwierzyć, że zdecydowałam się na dwójkę maluchów – szczególnie teraz, gdy wszystko jest takie drogie! Bo przecież wychowanie dzieci to spory wydatek. Całe spotkanie przebiegło w przyjemnej atmosferze, choć po jej wyjściu padłam na wyrko kompletnie zmęczona, bo dawno z nikim tyle nie gadałam. No ale co tam, od czasu do czasu można sobie pozwolić.
Ciągle się u nas gościła
Z biegiem dni sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót. Zamiast sporadycznych wizyt, Klaudia stała się stałym bywalcem w naszym domu, pojawiając się każdego dnia razem z Nikolą i zostając do późnych godzin. Miałam wrażenie, jakbym nagle została mamą trojga dzieci, nie dwójki. Musiałam nawet zwiększyć porcje przygotowywanych posiłków. Na szczęście po powrocie mojego męża ze szkolenia, wizyty Anety stały się rzadsze, co było pewnym plusem w tej sytuacji.
– Wiesz co, może powinnaś pomyśleć o rozwodzie, Ludka – rzuciła któregoś dnia żartobliwym tonem podczas naszego spotkania pod blokiem.
– Daj spokój – odparłam koleżance. – Przecież mogę cię czasem odwiedzić, pogadamy sobie.
– Jakbyś przyszła, to byś się przeraziła – zaśmiała się. – Nie uwierzysz, ale wciąż mamy część rzeczy w kartonach.
Moje przewidywania się sprawdziły – nieustanne wizyty Klaudii zaczęły denerwować mojego męża. Był zdania, że to już za dużo, że dziewczynka spędza u nas każdą wolną chwilę, łącznie z sobotami i niedzielami. Od paru tygodni nie miał nawet okazji, żeby na spokojnie pogadać ze swoim dzieckiem, bo wciąż kręciła się wokół jej koleżanka! Dostrzegałam rosnącą frustrację męża i czułam, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
— Wracaj do domu, Klaudia – powiedział do niej mąż pewnej niedzieli. — Z tego co wiem, twoja mama ma dziś wolne? Może razem spędzicie popołudnie.
– Ona w ogóle nie wstaje przed południem – mruknęła ponuro Klaudia. – A poza tym przyszedł Arek. Jak teraz tam pójdę, to mama się wścieknie. Na bank zacznie krzyczeć, że jej przeszkadzam.
Poczułam złość. Do mnie ciągle mówiła, że nie mogę wpaść, bo ma syf w mieszkaniu, a tymczasem innych ludzi normalnie zaprasza?! Kazałam Klaudii się zbierać i zabrałam ją do domu.
Jej bezczelność nie miała granic
– Twoja córka właśnie wróciła – delikatnie popchnęłam Klaudię naprzód. – My się wybieramy popływać.
– Super pomysł! – twarz Anety rozjaśniła się. – Poczekaj moment, przygotuję jej strój.
– Spokojnie, nie trzeba – przerwałam szybko. – Klaudia zostaje w domu. Po pływaniu jedziemy jeszcze zjeść u rodziców mojego męża.
– No weź ją ze sobą! Jest taka grzeczna! – Aneta wypowiedziała to ze śmiechem. – Na pewno nie sprawi kłopotu.
Ten gość – zapewne ten sam, którego wspominała Klaudia – pojawił się nagle za plecami Anety i gapił się na nas, jakbyśmy były jakimiś kosmitami.
– Daj spokój, Aneta. Nie mam zamiaru brać na siebie kosztów opieki nad twoim dzieckiem. Na razie – odparłam, zbierając się do wyjścia.
– Poczekaj! – pobiegła w moją stronę. – Przestań tak reagować, przecież się przyjaźnimy!
Dokładnie tak! Ta dziewczyna zachowuje się bardziej jak pijawka niż koleżanka! Martwiłam się jednak, że jeśli zareaguję, to jej matka może nastawić Klaudię wrogo wobec mojego dziecka. W takiej sytuacji Nikola nie dość, że straci najbliższą przyjaciółkę, to jeszcze może mieć przez to problemy w szkole... Szkoda, że ludzie nie znają granic! Byłam kompletnie zagubiona w tej sprawie. Z jednej strony denerwowało mnie, że Klaudia ciągle okupuje nasz dom, bo przecież wychowuję dwójkę, a nie trójkę dzieci. Z drugiej – obawiałam się, że jakiekolwiek moje działanie może zaszkodzić mojej córce.
Ludmiła, 34 lata