„Córka się mnie wstydzi, bo pracuję w magazynie. Śmieje się, że śmierdzę potem, ale już nie groszem”
„– Ty nic nie rozumiesz! – wrzasnęła. – Ja mam dość tej biedy! Mam dość udawania, że wszystko jest okej! Koleżanki mają ojców z firmami, z autami, z planami na wakacje! A ja co? Mam siedzieć cicho i udawać, że fajnie jeździć rzęchem?”.

- Redakcja
Każdego ranka wstaję o piątej. Cicho, żeby jej nie obudzić. Zakładam robocze buty, schodzę do kuchni, gdzie na stole czeka termos z kawą – przygotowany poprzedniego wieczoru. Nie, żebym był zorganizowany. Po prostu wiem, że rano nie będę miał na to siły.
Pracuję w magazynie. Pcham palety, rozładuję dostawy, czasem coś się rozleje, czasem się poślizgnę. Nikt się nie śmieje – wszyscy tam są zmęczeni. Na koniec dnia śmierdzę potem i kurzem. Ale wracam do domu z myślą, że Zosia ma ciepły obiad, że lodówka pełna, że zeszyty do szkoły są. Że nie brakuje jej niczego.
Jestem samotnym ojcem
Samotnie ją wychowuję, odkąd Marysia zmarła. Miała czterdzieści dwa lata. Zosia miała wtedy dwanaście. Ma teraz szesnaście – i nie da się z nią pogadać. Nie jak kiedyś. Siedzi z tym swoim telefonem, coś pisze, coś klika, słuchawki w uszach. Jak pytam, jak było w szkole – odpowiada „spoko”. Jak pytam, czy coś ją boli – mówi „daj spokój, tato”. Zamyka się. A ja? Czuję się, jakbym co dzień znikał.
– I jak tam twoja Zosia? – zapytał mnie wczoraj Romek w pracy, jak siedzieliśmy przy kontenerze na przerwie.
– Dobrze. Uczy się, dorasta... – powiedziałem z dumą, choć coś we mnie zakuło.
– To już nastolatka, co? Pewnie chłopaków przeganiać musisz!
– E, gdzie tam – zaśmiałem się. – Ona się teraz tylko uczy... i scrolluje.
Romek parsknął.
– No to jesteś frajer. U mnie to jak tylko córka coś za dużo w telefonie siedzi, to zabieram i koniec. Ma słuchać, a nie...
Nie słuchałem go dalej. Uśmiechałem się tylko. Bo co miałem mu powiedzieć? Że czasem boję się do niej odezwać, żeby nie usłyszeć tego chłodnego „daj spokój”? Że jak próbuję pogadać, to czuję się, jakbym rozmawiał z obcą osobą?
Te słowa były jak policzek
Silnik zakasłał dwa razy, zanim ruszyliśmy. Stary opel. Lubię go. Ma swoje fochy, ale nigdy mnie nie zawiódł. Zosia usiadła z tyłu, jak zwykle, jakby z przodu już dla niej nie było miejsca. W uszach słuchawki, wzrok wlepiony w ekran. Milczenie ciążyło mi bardziej niż poranna mgła.
– Masz dziś matmę? – spytałem, próbując nawiązać rozmowę.
– Nie wiem – odburknęła.
Przełknąłem ślinę, skupiłem się na jeździe. Szkoła była niedaleko. Zatrzymałem się, jak zawsze, na bocznej uliczce. Zosia już łapała za klamkę, kiedy zauważyłem grupkę dziewczyn z jej klasy. Śmiały się, coś do siebie mówiły. Jedna z nich spojrzała w stronę naszego auta z krzywą miną.
– Mój ojciec to frajer, nawet porządnego auta nie ma – rzuciła Zosia, wysiadając.
Zamarłem. Serce mi stanęło. Chciałem uwierzyć, że się przesłyszałem. Ale nie. Słyszałem każde słowo. Siedziałem tak jeszcze chwilę, wpatrując się w kierownicę, jakby mogła mi coś odpowiedzieć.
Cały dzień w pracy miałem głowę w innym miejscu. Ręce robiły swoje, ale myśli były przy niej. Mojej córce. Mojej Zosi. Czy naprawdę tak o mnie myśli? Czy ja... naprawdę jestem dla niej tylko frajerem?
Wieczorem próbowałem porozmawiać. Usiedliśmy przy stole. Ona z telefonem.
– Zosiu... – zacząłem cicho. – Mogę cię o coś zapytać?
– Tato, jestem zmęczona – przerwała, nawet na mnie nie patrząc.
Zacisnąłem usta. Wstałem i wyszedłem do kuchni. Chciałem krzyczeć. Ale bardziej chciało mi się płakać.
Córka niczego nie doceniała
Nie spałem tej nocy. Patrzyłem w sufit, a głowa biła mi obrazy z przeszłości. Zosia w baletkach, jak kręciła się w kuchni i udawała księżniczkę. Zosia z rozbitym kolanem, jak tuliła się do mnie, szlochając. Zosia z książką na kolanach, wtulona w moje ramię. Gdzie to wszystko się podziało?
Rano, przy śniadaniu, zebrałem się w sobie.
– Zosiu, muszę z tobą porozmawiać – powiedziałem stanowczo.
Westchnęła ciężko, odłożyła łyżkę.
– No?
– Wczoraj... przy szkole... powiedziałaś coś. Coś, co mnie zabolało. Powiedziałaś, że jestem frajerem. Że auto... że...
– Oj, Jezu, tato, daj spokój – rzuciła, przewracając oczami. – To była tylko gadka. Nikt tego nie bierze na serio.
– Ale ja wziąłem. Bo to o mnie.
– Wszyscy czasem coś palną. Koleżanki się śmiały, no to... – wzruszyła ramionami.
– Więc wstydzisz się mnie? – zapytałem cicho, a głos mi zadrżał. – Wstydzisz się, że twój ojciec nie ma lepszego auta? Że nie chodzę w garniturze?
Zosia milczała. W jej oczach pojawił się chłód, jakby z każdym moim słowem budowała mur.
– Może trochę... – rzuciła w końcu. – Ale to twoja wina, nie moja.
Coś we mnie pękło.
– Moja? Bo tyram całe życie, żebyś miała wszystko?
– Nie wszystko, tato. Masz... tylko podstawy.
Wstałem. Krzesło zaskrzypiało głośno. Patrzyłem na nią, jakby była obca. Moja córeczka... już dawno gdzieś zniknęła.
Wyśmiewała mnie
Wróciłem wcześniej z pracy. Cicho otworzyłem drzwi, mając nadzieję, że może uda się chwilę spokojnie zjeść razem kolację. Z kuchni dobiegały zapachy zupki instant. Z salonu – jej głos.
Zatrzymałem się. Mówiła przez telefon. Nie podsłuchuję zazwyczaj. Ale wtedy... usłyszałem swoje imię.
– Mówię ci, masakra – śmiała się. – Mój ojciec to totalny przegryw. Całe życie w magazynie, żadnej ambicji. Nawet głupiego laptopa nie potrafi mi kupić.
Zrobiło mi się zimno.
– No, serio. Jak jadę z nim tym gratem, to aż się chowam. Żeby tylko nikt nie widział. Gdyby nie był takim nieudacznikiem, może mama by nie umarła...
Stałem jak wmurowany. Każde słowo wżerało mi się w skórę. W duszę. Chciałem wejść, powiedzieć coś. Ale nie mogłem się ruszyć. Złapałem się futryny, jakby miała mnie powstrzymać przed upadkiem. W końcu cofnąłem się i wyszedłem na klatkę, zostawiając kurtkę na wieszaku. Nie zabrałem kluczy, portfela, nic. Tylko siebie. Swoje porażki. Swoje zmęczenie. Szli ludzie, ktoś rzucił "dobry wieczór". Nie odpowiedziałem.
Żona wiedziałaby, co robić
Miasto wieczorem pachnie benzyną i chłodem. Szedłem bez celu, ręce w kieszeniach, głowa pełna jej słów. "Nieudacznik". "Przegryw". Czy to naprawdę ja? Przecież dawałem z siebie wszystko.
Usiadłem na ławce przy starym parku. Było cicho. Tylko gdzieś z oddali słychać było tramwaj.
Spojrzałem w niebo. Wcale nie wyglądało jak w filmach – nie było żadnych gwiazd, tylko ciemna, brudna chmura. Może tak samo jak ja – przytłoczona, niewidoczna.
– Marysiu... – szepnąłem. – Co ja zrobiłem źle?
Cisza.
Przypomniałem sobie, jak we trójkę chodziliśmy na lody. Zosia miała wtedy może osiem lat, ubrudzona czekoladą, a ty się z niej śmiałaś. Trzymała cię za rękę. Dzisiaj nawet na mnie nie spojrzy.
– Może... może byłem za miękki? Może powinienem krzyczeć, zabraniać? Ale jak... jak miałem się złościć na coś, co mi po tobie zostało?
– Piotrek?
Podniosłem wzrok. Stała przede mną Anka – z naszej dawnej pracy. Szalik, czerwony nos, uśmiech lekko zaniepokojony.
– Wszystko w porządku?
Pokręciłem głową. Nie umiałem kłamać.
– Coś się stało?
– Tylko trochę mi się świat posypał – wycedziłem, próbując się uśmiechnąć.
– Wiesz... zawsze byłeś jednym z najbardziej porządnych ludzi, jakich znałam. Córka pewnie to kiedyś zrozumie.
Skinąłem głową. Może. Ale dziś – dziś jestem tylko frajerem.
Dla niej liczy się tylko kasa
Drzwi skrzypnęły, gdy wróciłem. Było już po dwudziestej trzeciej. Mieszkanie tonęło w półmroku, tylko światło z jej pokoju sączyło się przez szparę pod drzwiami.
Zosia siedziała przy stole. W dresie, z mokrymi włosami. Patrzyła na mnie jakby... z ulgą? A może ze strachem?
– Tato... – zaczęła.
– Słyszałem – przerwałem jej, nie siadając. – Słyszałem, co mówiłaś przez telefon.
Zamarła. Spojrzała gdzieś na bok, potem znowu na mnie.
– Podsłuchiwałeś?
– Nie musiałem. Gadałaś głośno. I... wystarczająco boleśnie.
Wstała gwałtownie.
– To było między mną a Weroniką! Nie miałeś prawa...
– Nie miałem prawa? – głos mi się załamał. – A ty? Masz prawo mówić o mnie takie rzeczy? Po tym wszystkim, co dla ciebie robię?
– Ty nic nie rozumiesz! – wrzasnęła. – Ja mam dość tej biedy! Mam dość udawania, że wszystko jest okej! Koleżanki mają ojców z firmami, z autami, z planami na wakacje! A ja co? Mam siedzieć cicho i udawać, że fajnie jeździć rzęchem?
Patrzyliśmy na siebie. Ona z rozżaleniem, ja z pustką.
– Więc o to chodzi – wyszeptałem. – Że nie jestem wystarczająco dobry. Bo nie mam kasy.
– Ja... ja po prostu chcę czegoś więcej.
– A ja chciałem tylko, żebyś była szczęśliwa – powiedziałem cicho. – Ale widocznie to za mało.
Odwróciłem się i wyszedłem do drugiego pokoju. Za mną została cisza. Najgorsza z możliwych.
Daję jej wszystko, co mogę
Rano nie powiedzieliśmy sobie ani słowa. Zosia wysiadła pod szkołą. Nawet się nie odwróciła. Spojrzałem tylko, jak znika w tłumie kolorowych plecaków i kurtek. Jak gdyby nic się nie stało. Jakby poprzedni wieczór nigdy nie miał miejsca. Wracając, zjechałem na pobocze. Auto zgasło. Uderzyłem dłonią w kierownicę. Nie ze złości – z bezsilności. W domu wyjąłem ze starego pudła zdjęcia. Mała Zosia w przedszkolu. Zosia na sankach. Zosia i Marysia robiące bałwana. Tyle uśmiechów. Tyle chwil, które wydawały się wieczne.
Patrzyłem na jedno ze zdjęć – ona na moich ramionach, z watą cukrową w dłoni. Uśmiechnięta, beztroska. Wtedy byłem jej bohaterem. Dziś – jestem dla niej nikim. Łzy kapały mi na papier. Może z żalu, a może z żałoby po czymś, co już nie wróci. Nie wiem, czy kiedyś mnie zrozumie. Czy dostrzeże, że dałem jej wszystko, co miałem. Może musi dorosnąć. Może potrzebuje czasu. A może nigdy się nie zmieni?
Piotr, 45 lat
Czytaj także:
- „Na wielkanocne śniadanie ciotka zaprosiła mojego eks. Przeczuwałam, że wspólne szukanie pisanek nie skończy się dobrze”
- „Dziadek tonie w długach, a święta za pasem. Ledwie stać go na kostkę masła, bo całą emeryturę przepuszcza na głupoty”
- „Co roku w Wielkanoc urabiam się w kuchni po łokcie. Nikt nawet nie podziękuje, bo wszyscy myślą, że to mój obowiązek”