„Córka się obraziła, bo za dużo się wtrącam w jej życie. Dopiero wyjątkowy prezent na mikołajki rozpuścił jej gniew”
„Udawałam, że wszystko jest w porządku. Że mnie to nie rusza. Że mam co robić, co myśleć, z kim rozmawiać. Każda matka jednak wie, że nawet jak dziecko ma 30 lat i kredyt hipoteczny, to nadal boli, kiedy ono odwraca się plecami. I może właśnie dlatego wpadłam na ten pomysł z prezentem mikołajkowym”.

- Redakcja
Nie wiem, co było gorsze – cisza, która zapadła po tej awanturze w listopadzie, czy jej milczące spojrzenia rzucane zza stołu, jakby mnie nie było. Moja córka, moja własna dziewczynka, z którą piłyśmy kiedyś herbatę z jednego kubka, potrafiła przejść obok mnie w korytarzu tak, jakby przechodziła obok szafy. Ani „cześć”, ani „dobranoc”. Tylko to napięcie, które wisi w powietrzu jak zapach przypalonego mleka – niby nic, a człowiekowi zbiera się na mdłości.
A ja? Udawałam, że wszystko jest w porządku. Że mnie to nie rusza. Że mam co robić, co myśleć, z kim rozmawiać. Tylko że każda matka wie, że nawet jak dziecko ma trzydzieści lat i kredyt hipoteczny, to nadal boli, kiedy ono odwraca się plecami. I może właśnie dlatego wpadłam na ten pomysł z książką. Nie, żeby ją przebłagać. Nie, broń Boże. Po prostu… wiedziałam, co lubi. A jak się kogoś kocha, to się pamięta takie rzeczy.
Miałam ochotę rzucić garnkiem
– O, przyszła! – mruknęłam pod nosem, słysząc klucz obracający się w zamku.
Stałam przy kuchence, udając, że mieszam zupę, chociaż wszystko już dawno było gotowe. Córka weszła do mieszkania, rzuciła torbę na krzesło, zdjęła buty – i ani słowa.
– Cześć, Karolina – powiedziałam spokojnie, nie odwracając się.
Odpowiedziała mi cisza. Nie cisza wymuszona, z zakłopotania, ale ta głucha, z wyboru. Taka, co wbija szpilki prosto w serce. Odwróciłam się w jej stronę. Stała w przedpokoju, przeglądając coś w telefonie. Głowa spuszczona, jakby ekran miał jej zdradzić sens życia.
– Zrobiłam zupę z dyni. Twoją ulubioną – powiedziałam po chwili.
– Nie jestem głodna – burknęła, nie podnosząc wzroku.
– A może chociaż usiądziesz, porozmawiamy? – próbowałam, chociaż czułam, że nic z tego nie będzie.
– O czym? – zapytała sucho. – O tym, że znowu wtrącasz się w moje sprawy?
Zacisnęłam zęby. No tak. Znowu to samo.
– Karolina, to, że się martwię, nie znaczy, że chcę tobą sterować.
– Mamo, nie zaczynaj. Po prostu... odpuść, dobra?
Zabrała torbę i zniknęła w swoim starym pokoju, zostawiając mnie z tą głupią zupą i sercem w kawałkach. Przez chwilę miałam ochotę rzucić tym garnkiem o ścianę, ale westchnęłam tylko i zakryłam zupę pokrywką. „Na święta może się zacznie odzywać. Albo na urodziny. Albo…” – przeszło mi przez głowę. Dobrze jednak wiedziałam, że nie. Karolina potrafiła się obrazić na długo. Za byle co.
Na mikołajki coś mnie tknęło
Minął grudzień. Bez życzeń, bez karpia, bez niej. Nawet nie zapytała, czy przyjdę. Ja też nie zadzwoniłam. Duma czy zmęczenie? Sama już nie wiedziałam. Może jedno i drugie. Gdy przyszły mikołajki, coś mnie tknęło. Może ten głupi wpis w mediach społecznościowych, że „czasem najtrudniejsze słowo to przepraszam, a najprostsze to myślałam o tobie”. Może jej zdjęcie sprzed dwóch lat, w czerwonym swetrze z reniferem, kiedy się śmiała z kubkiem kakao. Pomyślałam, niech będzie, trudno. Kupię tę książkę. Tę od jej ulubionej autorki, co zawsze ją rozkładała na łopatki. Pamiętałam, że mówiła tak o nowej części.
Weszłam do księgarni i poprosiłam o egzemplarz w twardej oprawie. Wzięłam papier w złote gwiazdki. Nakleiłam na paczkę małą karteczkę: „Na spokojne wieczory. Mama”. Podjechałam pod jej blok. Serca słuchałam jak nastolatka. Wbiegłam na czwarte piętro – bez windy, oczywiście – i położyłam paczkę pod drzwiami. Zapukałam raz, a potem uciekłam jak złodziej. Śmieszne, co? W domu siedziałam z herbatą i telewizorem, który gadał sam do siebie. I wtedy zadzwonił telefon. Numer Karoliny.
– Halo? – odebrałam zbyt szybko, zbyt nerwowo.
– To ty? – zapytała, choć przecież dobrze wiedziała, że tak.
– Tak. Dostałaś?
– Mhm... – zawahała się. – Mama, ja... nie spodziewałam się.
– Wiem, ale pomyślałam, że... może akurat ci się przyda.
– Przeczytałam już trzy rozdziały. I płakałam – powiedziała cicho.
Zamilkłam, bo coś mnie ścisnęło w gardle.
– Dziękuję – dodała po chwili.
I to wystarczyło.
Usłyszałam pukanie do drzwi
Minął tydzień od tej rozmowy. Nie dzwoniła więcej. Ja też nie naciskałam. Nie chciałam zepsuć tego drobnego przełomu jakimś nieostrożnym słowem, ale w sobotę, kiedy siedziałam w dresie, z kubkiem kawy i sudoku na kolanach, usłyszałam pukanie do drzwi.
– Karolina? – zdziwiłam się, otwierając.
Stała na progu z plastikową torbą i miną, jakby przyszła z samego końca świata.
– Nie miałam nic w lodówce. Można coś zjeść? – zapytała.
– Wchodź. Zrobię jajka po turecku – odpowiedziałam tak zwyczajnie, jakbym widywała ją codziennie.
Usiadła w kuchni i oparła się łokciami o stół. Patrzyła, jak smażę cebulę.
– Fajna ta książka. Trochę na mnie działa jak... jak ty kiedyś – powiedziała nagle.
– Jak to?
– No wiesz. Jak miałam gorszy dzień, to wracałam do domu, a ty już wiedziałaś. Robiłaś herbatę z miodem i pytałaś: co się stało, córeczko? – uśmiechnęła się krzywo. – Teraz jakoś ciężko mi samej przed sobą się przyznać, że czegoś mi brakuje.
– To dlaczego milczałaś tyle czasu?
Karolina wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że mnie nie rozumiesz. Że wtrącasz się, że wszystko oceniasz. I że jak się odetnę, to poczuję ulgę.
– I co, poczułaś?
– Najpierw tak. A potem... zrobiło się zimno.
Zastawiłam stół. Postawiłam jajka, chleb, oliwki.
– To może zaczniemy rozmrażać? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie i kiwnęła głową.
– Mamo. Przepraszam.
– Ja też, córeczko. Ja też.
Z jej oczu popłynęły łzy
Została wtedy na obiedzie, a potem – ku mojemu zdziwieniu – nie wyszła zaraz po nim. Zaparzyłam herbatę, taką, jaką lubiła: z cytryną i imbirem. Usiadła na fotelu w salonie, podwinęła nogi, jak kiedyś za czasów liceum. I tak sobie siedziałyśmy, przez chwilę w ciszy, ale tym razem nie było już lodowato.
– Ty zawsze wszystko pamiętasz, co? – zapytała, zerkając na herbatę.
– Matka ma obowiązek znać smaki swojego dziecka – uśmiechnęłam się.
– Nie jestem już dzieckiem.
– Ale ja nie przestałam być twoją matką.
Westchnęła. Sięgnęła po poduszkę i przytuliła ją do siebie jak tarczę.
– Z Bartkiem mi się posypało – powiedziała nagle. – Ta cała złość... to nie tylko o ciebie chodziło.
Spojrzałam na nią. Miała cienie pod oczami, ręce owinięte w rękawy bluzy. Już nie wyglądała jak ta pewna siebie Karolina, co rzucała hasłami o niezależności.
– Zerwaliście? – zapytałam spokojnie.
– On mnie zostawił. Wiesz, klasyk: „potrzebuję przestrzeni, czasu, siebie”.
– Idiota – mruknęłam bez cienia współczucia.
Karolina parsknęła śmiechem.
– No i wtedy przyszłam do ciebie z pretensjami. Bo łatwiej krzyczeć na matkę niż na faceta, który znika z twojego życia, jakbyś była nic niewartym cieniem.
– Każdy potrzebuje czasem kogoś, kto posprząta po burzy – powiedziałam. – A ja mam całe wiadro i mop.
– Nie zasłużyłam na to – wyszeptała.
– Nie o zasługi tu chodzi. Tylko o miłość.
Popłynęły jej łzy. I nie przerywałam tego. Wiedziałam, że czasem najlepsze, co może zrobić matka, to po prostu siedzieć obok.
Serce zabiło mi mocniej
– Myślisz, że to się kiedyś ułoży? – zapytała później, kiedy już zdążyłyśmy przegadać wszystko i jeszcze więcej. Siedziała przy stole, skubiąc kawałek ciasta drożdżowego.
– Co dokładnie ma się ułożyć? Ty i Bartek?
– Nie... ja sama. W sobie.
– Karolina, ty jesteś dużo bardziej poukładana, niż ci się wydaje – powiedziałam, siadając obok. – Tylko czasem bałagan robią ci ludzie, którym za bardzo chcesz się przypodobać.
Spojrzała na mnie uważnie.
– A ja chciałam się przypodobać tobie? – zapytała cicho.
Zamarłam. Serce zabiło mi mocniej.
– Może, ale chyba bardziej chciałaś, żebym cię zostawiła w spokoju. A ja, jak to matka, chciałam cię chronić. Nawet przed tobą samą.
– I dlatego się wkurzałam – przyznała. – Bo wiedziałam, że masz rację.
– Bycie mamą nie polega na byciu nieomylną. Czasem trzeba się pomylić, żeby twoje dziecko mogło zobaczyć, że też jesteś tylko człowiekiem.
– Tyle że ja przez pół roku traktowałam cię jak powietrze.
– Ale teraz siedzisz tu, pijesz moją herbatę i opowiadasz mi o swoim złamanym sercu. Wybacz, ale dla mnie to brzmi jak happy end.
Uśmiechnęła się lekko.
– No to może zacznijmy nowy rozdział. I tym razem ja przyniosę książkę – powiedziała, unosząc brew.
– Ale nie byle jaką – dodałam. – Z autografem. I czekoladą na marginesie.
– Mama, ty naprawdę wszystko pamiętasz...
Przytuliła mnie. I wiedziałam już, że ten rozdział może nie będzie idealny, ale na pewno warto go pisać razem.
Nie chodzi o to, kto ma rację
Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące. Karolina dzwoni do mnie co drugi dzień. Czasem po prostu, żeby zapytać, jak ugotować soczewicę, czasem, żeby opowiedzieć, co ją dziś wkurzyło w pracy. Zdarza się, że wpada bez zapowiedzi, z ciastkiem z piekarni i nowinkami ze swojego życia. I, co najważniejsze, znowu się śmiejemy. Wczoraj przyniosła nową książkę tej samej autorki, którą jej dałam na mikołajki. Położyła ją na stole i powiedziała:
– Tym razem ja wybrałam tytuł. I nie mów, że za dużo przeklinają, bo taka jest dzisiejsza literatura.
– Pfff, ja bym to nazwała lenistwem językowym – burknęłam z udawaną powagą.
– Jasne. A „niech cię dunder świśnie” to niby szczyt elokwencji?
– W moich czasach miało to urok! – obruszyłam się teatralnie.
Zaśmiała się głośno, szczerze. A ja, siedząc naprzeciwko niej, uświadomiłam sobie coś banalnego, a jednocześnie bezcennego – że matka i córka nie muszą być idealne, żeby być blisko. Wystarczy, że chcą. I że czasem ktoś się przełamie – czy to przez książkę, herbatę, czy przez jedną karteczkę z napisem „Na spokojne wieczory”. Bo nie chodzi o to, żeby mieć rację. Chodzi o to, żeby się znaleźć.
– Wiesz co, mama?
– No?
– Dobrze, że mi wtedy dałaś tę książkę.
– A ja się cieszę, że ją przeczytałaś.
I to naprawdę było wszystko, czego mi było trzeba.
Beata, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż woli leżeć na kanapie niż pomóc mi w sprzątaniu. Jak teściowa zrobi test białej rękawiczki, to nie będzie zmiłuj”
- „Zazdrościłam przyjaciółce salonu jak z okładki. Za moją śmieszną wypłatę nie stać mnie nawet na ich dywan”
- „Zawsze śmiałam się z andrzejkowych wróżb, ale jedna z nich zmieniła moje życie. To był klucz do ukrywanej przeszłości”