Reklama

Wiem, że teraz wszystko musi być modne, markowe i z metką. Nawet jakby ta metka miała być ważniejsza od samego ubrania. Ja mam inne podejście – może dlatego, że jestem z innego pokolenia, może dlatego, że przez życie przeszłam zbyt wiele, by przejmować się, co sobie ludzie pomyślą. Jednak kiedy w zeszłym tygodniu przyszłam do córki w mojej nowej kurtce kupionej w lumpeksie, to tylko spojrzała na mnie z pogardą. Zabolało. Choć udawałam, że się śmieję, to jednak w środku coś się we mnie zacisnęło. Przecież nie poszłam tam dla siebie. Chciałam znaleźć coś dla Antosia, mojego ukochanego wnuka. A że znalazłam kurtkę, która wygląda jak z katalogu za trzysta złotych, to chyba dobrze, prawda?

Reklama

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem

– Znowu byłaś w lumpeksie, mamo? – zapytała Marta z miną, jakby właśnie powąchała zepsute mleko. – Serio? Ile ty masz lat, żeby tak latać po śmieciach?

Stałam w przedpokoju, jeszcze w kurtce, z torbą w ręku. Uśmiech miałam przyklejony do twarzy, choć w środku mnie ścisnęło.

– Mnie to nie przeszkadza – odparłam spokojnie. – A jak zobaczysz, co kupiłam Antosiowi, to sama zmienisz zdanie.

– Mamo, przecież my nie żyjemy w biedzie. Nie musisz mu kupować używanych rzeczy – Przewróciła oczami i wróciła do kuchni.

Poszłam za nią i wyciągnęłam z torby bluzę. Szarą, z kapturem i naszywką z dinozaurem – dokładnie takim, jakiego Antoś uwielbia.

– Popatrz. Cała nowa, jeszcze z metką. Dwadzieścia złotych.

Marta zerknęła mimochodem, ale na widok dinozaura nagle zamilkła. Wzięła bluzę do ręki i przyjrzała się jej uważniej.

– No… wygląda jak ze sklepu – przyznała niechętnie. – To jakaś marka dziecięca, widziałam podobne za stówkę.

– A widzisz. I co teraz powiesz? – uśmiechnęłam się pod nosem.

– Nic. Ale… jakbyś jeszcze raz trafiła na coś takiego… to może i dla mnie byś coś zobaczyła? – mruknęła, udając, że mówi to mimochodem.

Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Ta sama córka, która przed chwilą się ze mnie śmiała?

– Serio? Ty chcesz coś z lumpeksu?

– No nie od razu całą garderobę. Taka bluza… na rower czy do biegania. Czemu nie?

Uśmiechnęłam się szeroko. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Miałam miękkie serce

Uwielbiałam patrzeć, jak wnusio się cieszy z drobiazgów.

– Antoś! – zawołałam, stawiając siatkę na podłodze. – Chodź tu na chwilkę, babcia ma coś dla ciebie!

Wnuk wybiegł z pokoju jak strzała. Taki był do mnie przywiązany, że aż mi się serce robiło miękkie. Marta twierdziła, że go rozpieszczam, ale ja wiedziałam, że dzieciństwo ma się tylko jedno.

– Co masz? Co masz, babciu?! – zapytał z wypiekami na twarzy.

Wyciągnęłam bluzę, rozłożyłam przed nim i powiedziałam:

Z dinozaurem dla mojego dinozaura.

Antoś aż klasnął w dłonie.

– O! – pisnął. – On ma zęby! I ogon! I pazury! Babciu, on mnie będzie bronił w przedszkolu?

– Jak nikt cię nie będzie chciał wpuścić do kolejki po zupę, to tylko pokaż kaptur – uśmiechnęłam się. – Od razu cię przepuszczą.

Marta stała oparta o framugę i obserwowała tę scenę z krzywą miną, ale nie odezwała się ani słowem. Kiedy Antoś założył bluzę i zaczął biegać po mieszkaniu z okrzykami „Raaaar!”, w końcu się odezwała:

– No dobra… przyznaję ci rację. I Antoś jest… taki szczęśliwy.

– A nie mówiłam?

– Mamo… – zawahała się – Może pójdziesz ze mną do tego sklepu?

– Do śmieci?

– Do lumpeksu. Tylko nie mów nikomu, dobrze?

Pokiwałam głową z rozbawieniem.

– Tajemnica mamy i córki. Obiecuję.

Doceniła mnie

– Wiesz, że nie wiem nawet, gdzie tu są takie sklepy?

– Oczywiście, że wiesz. Tylko udajesz, że nie. Ten na rogu istnieje od lat – zaśmiałam się. – Ale spokojnie, nikogo znajomego tam nie spotkasz. Jakby co, powiesz, że przyszłaś tylko mnie pilnować.

– Mamo, przestań – syknęła, rozglądając się nerwowo.

Weszłyśmy do środka. Od razu poczułam się jak ryba w wodzie.

– Patrz, tu są bluzy – wskazałam ręką jeden z wieszaków. – Poprzeglądaj, a ja pójdę do działu dziecięcego. Może coś jeszcze dla Antosia się znajdzie.

Marta podeszła niepewnie do ubrań. Stała chwilę sztywno, po czym zaczęła ostrożnie przeglądać rzeczy.

– Mamo – zawołała po chwili. – To jest ta sama marka, co w galerii! Mam taką samą koszulkę. Tyle że za osiemdziesiąt złotych...

A tu ile kosztuje?

– Dwanaście.

– No i widzisz sama – mrugnęłam.

Marta się zaśmiała. Naprawdę się zaśmiała, pierwszy raz od dawna tak szczerze. A potem spojrzała na mnie i powiedziała:

– Wiesz co, mamo… chyba cię nie doceniałam.

– Jeszcze zdążysz nadrobić, kochanie – odpowiedziałam, podając jej kolejną bluzę do przymiarki.

To był pierwszy raz, gdy poczułam, że może coś się między nami zmienia.

Westchnęłam tylko

– Mamo, zobacz, serio to leży dobrze? – Marta wyszła z przymierzalni w ciemnozielonej bluzie, którą też wygrzebała z kosza z napisem „5 zł”.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, obejrzała się w lustrze z lewej, z prawej, poprawiła włosy i powiedziała:

– No nie wierzę. Tu jest lustro lepsze niż u mnie w domu.

– Może po prostu bluza tak dobrze leży? – mrugnęłam.

Roześmiała się.

– Ale wiesz co? Trochę się boję, że mi to wejdzie w krew.

– Oj, to dopiero początek – powiedziałam z dumą. – Jeszcze nauczę cię, jak rozpoznać kaszmir od akrylu jednym dotykiem. I jak negocjować cenę nawet w lumpeksie.

Żartujesz!

– W życiu! Ostatnio utargowałam dwa złote na kurtce. Tylko dlatego, że zamek zacięty. Wzięłam ją za osiem, naprawiłam w domu. Mam teraz kurtkę za stówkę za grosze.

Marta znów się zaśmiała, ale potem spojrzała na mnie z powagą.

– Mamo… Czemu nigdy mi tego nie pokazałaś?

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Westchnęłam.

– Bo wolałaś nowe. Myślałam, że się wstydzisz. A ja nie chciałam ci narzucać mojego świata.

– No i może trochę się wstydziłam – przyznała. – Ale chyba byłam głupia.

Nie odpowiedziałam. Po prostu podeszłam i ją przytuliłam.

– Dobra, bierzemy to wszystko – powiedziała. – Ale nosisz siatki razem ze mną. Nie będę z tym sama szła przez pół miasta.

– Umowa stoi.

Pękałam z dumy

Dwa dni później spotkałyśmy się na spacer. Marta przyszła z Antosiem, a oboje mieli na sobie… bluzy z dinozaurami. Moje zdobycze.

– Patrzcie, bliźniaki! – zażartowałam, widząc ich razem. – Jeszcze trochę, a ludzie będą pytać, która to mama, a która to babcia.

No bez przesady, mamo – zaśmiała się Marta, ale poprawiła włosy i od razu się wyprostowała.

– Babciu, a mama powiedziała, że ta bluza jest najlepsza na świecie – zawołał Antoś. – I że wszyscy się jej pytali w pracy, gdzie taką kupiła.

– O? – spojrzałam pytająco na córkę.

Marta wzruszyła ramionami, ale miała wypieki na twarzy.

– No… no pytali. Powiedziałam, że z lumpeksu. I wiesz co? Dwie koleżanki chciały, żebym im pokazała, gdzie. Jedna nawet powiedziała, że woli to niż płacić trzy stówki za logo.

– No i co teraz? – uśmiechnęłam się. – Zmieniasz klub?

– Wiesz, mamo… – zaczęła, po czym spojrzała na mnie zupełnie serio. – Czasem myślałam, że ty jesteś jakaś… z innej bajki. Trochę było mi wstyd za ciebie. Teraz? Teraz to się chyba siebie wstydzę.

– Nie wstydź się. Każdy musi kiedyś dorosnąć. Do siebie, do innych… do lumpa też.

Obie się roześmiałyśmy, a Antoś podskakiwał w swojej bluzie, nieświadomy, że stał się nie tylko modowym hitem, ale i łącznikiem pokoleń.

– Idziemy na lody? – zapytał.

– Tylko jeśli babcia stawia! – Marta spojrzała na mnie z uśmiechem.

Babcia stawia. Za pieniądze zaoszczędzone na ciuchach.

I poszliśmy we trójkę.

Patrzyłam na nią

Siedzieliśmy na ławce, każdy z lodem w ręku – waniliowy dla Antosia, truskawkowy dla Marty i cytrynowy dla mnie. Słońce już chyliło się ku zachodowi, ale było jeszcze ciepło, prawie jak latem. Obserwowałam ich oboje i czułam spokój.

– Mamo… – zaczęła Marta nieśmiało, oblizując łyżeczkę. – Gdybyś kiedyś znów trafiła na coś fajnego… no wiesz, takiego w twoim stylu… to mogłabyś kupić też dla mnie. Nawet jeśli nie będzie metki.

– Nawet jeśli będzie z „drugiego obiegu”? – uniosłam brwi z uśmiechem.

– Nawet jeśli będzie z dziesiątego. Już przestałam się wstydzić.

– Tylko muszę znać rozmiar – mruknęłam, udając, że jestem śmiertelnie poważna.

– Ty i tak zawsze trafiasz rozmiarem.

Patrzyłam na nią długo. Na moją córkę – dorosłą kobietę, matkę, która jeszcze wczoraj miała minę, jakby miała się zaraz przewrócić z pogardy na sam dźwięk słowa „lumpeks”.

– Wiesz co, Marta… – powiedziałam cicho. – Nie chodzi tylko o ubrania. Chodzi o to, że jak człowiek potrafi się cieszyć z czegoś małego, to potem łatwiej mu docenić to duże.

– Może właśnie dlatego ty się umiesz tak cieszyć z Antosia. Ze mnie… – zawiesiła głos.

– Bo z was zawsze się cieszę. Nawet jak się złościsz – odpowiedziałam i pogłaskałam ją po dłoni.

Patrzyłyśmy razem, jak Antoś gania za gołębiami, a w sercu miałam ciepło. Nie od słońca. Od nich.

Maria, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama