„Córka to złośliwa jędza, a syn leniwy maminsynek. Jej nigdy nie lubiłam, a jego kochałam za bardzo. Teraz mam za swoje”
„Moja relacja z córką wykraczała poza zwykłe nieporozumienia między matką a dzieckiem. Nie byłam w stanie obdarzyć jej bezgranicznym uczuciem. Starałam się, by czuła się doceniona, ale było to coś innego niż to, co czułam do synka”.
- Listy do redakcji
– Kochanie, zastanów się nad tym, co właśnie powiedziałaś. Jesteś taka młoda, ledwie skończyłaś osiemnaście lat! Krysiu, no zareaguj jakoś! – apelował do mnie. – To niemożliwe, żeby nam coś takiego zrobiła! Ja i twoja mama jesteśmy przeciwni! Julio, nawet nie myśl o przeprowadzce do tego swojego chłopaka!
Nigdy nie lubiłam swojej córki
Zorientowałam się, że cierpliwość Radka jest na wyczerpaniu, dlatego zdecydowałam się wtrącić i przerwać jego wywód.
– Może powinniśmy przemyśleć to, co zaproponowała Julka – powiedziałam niepewnie, a wtedy Radek i Julka jak na komendę odwrócili głowy w moim kierunku, kompletnie zaskoczeni tym, co przed chwilą padło z moich ust.
Prawdę mówiąc mogłam grać wkurzoną i skrzyczeć córkę, tak jak uczynił to mój mąż, ale jaki miałoby sens okłamywanie jej, siebie i innych? Odkąd Julka była mała, ciągle się z nią kłóciłam. Nie dość, że jej nie rozumiałam, to jeszcze za nią nie przepadałam. Co tu dużo ukrywać: nie kochałam jej tak, jak kocha się własne dziecko.
Niesamowicie irytowało mnie, gdy non stop zabierała głos, mądrząc się, celowo mnie drażniła i upierała się jak osioł przy swoim zdaniu, przez co zawsze, nawet w najbardziej błahych sprawach koniecznie chciała udowodnić, że ma rację.
Zobacz także
W dniu, w którym moja córka kończyła siedem lat doszłam do wniosku, że mam serdecznie dosyć ciągłego sprawdzania przez nią granic mojej cierpliwości. Kiedyś marzyłam o dziecku, ale odkąd przyszła na świat, codziennie żałowałam podjętej decyzji.
Mój mąż zawsze lekceważąco podchodził do naszych konfliktów. Mówił:
– Ona po prostu nie pozwala sobie w kaszę dmuchać.
Mnie jednak nie było wcale do śmiechu, ponieważ to ja przebywałam z Julką dwadzieścia cztery godziny na dobę, podczas gdy on zostawał na nocnych zmianach w szpitalu.
Moja relacja z córką wykraczała poza zwykłe nieporozumienia, jakie zdarzają się między matką a dzieckiem. Problem leżał głębiej i to ja nie byłam w stanie obdarzyć jej bezgranicznym, bezwarunkowym uczuciem. Co prawda zapewniałam ją o swojej miłości, starałam się, aby czuła się doceniona i chroniona, jednak było to coś zupełnie innego niż to, co czułam do młodszego synka.
Z Arturkiem od samego początku stanowiliśmy nierozłączną jedność. „Cóż, nie da się kochać wszystkich pociech identycznie, na szczęście Julka ma tatę, który wprost nie widzi poza nią świata” – tak się pocieszałam.
Gdy po czasie buntu wobec nauki, najbliższych i religii córka ogłosiła, że zamierza zamieszkać z ukochanym, byłam zaskoczona własną reakcją – poparłam jej decyzję. W zasadzie wprowadzała się do domu jego rodziców, którzy oddali młodej parze piętro swojego lokum.
– Nie przejmujcie się, maturę zdam, ale ani myślę iść na studia – rzuciła..
– Jak dla mnie, to skoro jest już dorosła, to może decydować sama – powiedziałam, ale kiedy zobaczyłam przerażoną minę mojego męża, dorzuciłam szybko: – Julka, nie zrozum mnie źle, ja wcale nie pochwalam twojego pomysłu. Moim zdaniem zbyt pochopnie wchodzisz w dorosłość, zaczynając od związku, ale przecież nie mogę cię powstrzymać na siłę, wbrew twoim chęciom. Jeśli chcesz uczyć się na własnych błędach, to droga wolna – ostatnie słowa wypowiedziałam z ciepłym uśmiechem, żeby czasem nie wyczuła, że tak naprawdę poczułam ulgę.
„Może sobie poszuka innej ofiary do gnębienia” – przemknęło mi przez głowę, kiedy złożyła całusa na moim policzku, mrucząc: „Dzięki”.
Po tym, jak się wyprowadziła, mąż przez bite cztery tygodnie się do mnie nie odzywał. Odzyskał radość życia dopiero wtedy, gdy w trakcie wizyty u naszej pociechy zobaczył, że jej stopnie nadal są tak dobre, jak były. Dotarło do niego, że nasza pociecha traktuje edukację z taką samą powagą jak swoją miłość.
Kiedy Julka świetnie zdała egzamin dojrzałości, tata aż promieniał z radości. Gdzieś w środku chyba miał nadzieję, że córka mimo wszystko pójdzie na studia lekarskie. Nie okazał jednak swojego zawodu, gdy jesienią zamiast tego poinformowała nas o ciąży.
– To twoja sprawka! – oskarżał mnie później, ale obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że Radek oszaleje na punkcie tego bobasa tak samo prędko, jak stało się to z naszymi pociechami.
Muszę przyznać, że informacja o ciąży również mnie ucieszyła, choć z zupełnie innych względów. Julka tak dobrze czuła się u swoich teściów, że mogłam przerobić jej stary pokój na naszą sypialnię małżeńską, zwalniając w ten sposób salon, w którym przez ostatnie lata sypiałam z mężem.
Skoro mąż uważał kupno większego mieszkania za zachciankę i lokował wszystkie dodatkowe fundusze na kontach oszczędnościowych naszych pociech, to przynajmniej tyle mogłam uzyskać dla siebie.
Choć Radek zapewniał, że wesprze naszą córkę w opiece nad maleństwem, nie kryłam się z tym, że borykam się z innymi trudnościami. Nasz siedemnastoletni syn Artur zaczął przysparzać nam coraz więcej kłopotów wychowawczych.
Na początku natknęłam się w jego pokoju na skręconego papierosa, ale wmówił mi, że podrzucił mu go jeden z kumpli. Później dowiedziałam się od nauczycieli, że Artur, do tej pory prymus w swojej klasie, stracił zapał do nauki i coraz częściej w trakcie zajęć szkolnych przebywa na wagarach w wątpliwym gronie.
– Nie przejmuj się mamo, przejdzie mu to jak zwykłe przeziębienie. Przecież ja też nie byłam wzorową uczennicą, a popatrz, jaką osobą się stałam – starała się mnie pocieszyć Julka.
Chciałam jej wypomnieć, że gdyby była lepszym wzorem dla brata, nie uganiałby się teraz za przyjemnościami po szemranych zakamarkach i podejrzanych lokalach, ale w ostatniej chwili pohamowałam język. Skąd Julka mogła wiedzieć, że pokładałam w Arturze znacznie większe oczekiwania?
Moja opinia na jego temat była zupełnie inna niż siostry. Byłam przekonana, że jest wyjątkowo czułym chłopcem, obdarzonym wieloma talentami. Miał dar do pięknego wyrażania się, posiadał również wielkie zdolności plastyczne i muzyczne – grał wspaniale na skrzypcach.
Ponadto pan od matematyki bardzo go chwalił za ponadprzeciętne umiejętności w tej dziedzinie. Bez problemu mogłam sobie wyobrazić, jak w przyszłości robi karierę na skalę światową i wiedzie życie w luksusie, które teraz w zatrważającym tempie stawało się dla niego coraz bardziej nieosiągalne.
Jako matka nie mogłam po prostu stać bezczynnie i przyglądać się, jak mój syn marnuje swoje życie. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw przymusiłam go do spotkań z terapeutą, a następnie znalazłam mu miejsce w ośrodku dla nastolatków z problemami, żeby na własne oczy przekonał się, jak wygląda życie rówieśników z gorszych środowisk.
Myślałam, że mnie słuch zawodzi
Wykorzystałam wszystkie kontakty i dołożyłam wszelkich starań, aby wyrwać go z podejrzanego towarzystwa. Po dwuletniej walce mogłam w końcu odetchnąć z ulgą i pogratulować sobie zwycięstwa, gdy syn zdał maturę z doskonałymi wynikami.
Skrycie pragnęłam, aby zdecydował się na naukę poza granicami kraju. Otworzyłoby to przed moim synem mnóstwo perspektyw! Kwestia funduszy nie stanowiłaby problemu, gdyż odłożyliśmy sporo grosza, a i dziadkowie na pewno wsparliby dodatkowo wyróżniającego się wnusia, jednak Arturek snuł odmienne wizje.
– Mamo, ja chcę tu zostać – zrzędził. – Tutaj również są porządne uczelnie, a do tego nie musiałbym się stąd wyprowadzać… Jest mi tak fajnie z wami, więc na co mi zmiany?
Radek kpił sobie, że ten maminsynek za nic nie odpuści trzymania się kurczowo mamusinych kieszeni, ale mnie ujęło to, jak bardzo jest ze mną związany. Tak naprawdę ciężko było się z nim nie zgodzić. Nasze szkoły wyższe wcale nie są takie złe, a poza tym wciąż może starać się o przyjęcie na jakąś zagraniczną uczelnię albo pojechać na wymianę studentów.
Po pięciu latach na uczelni sporo się zmieniło. Co prawda wyjechał za granicę i poznał ludzi ze świata, jednak podjął decyzję, że nie przeprowadzi się w inne miejsce ani też nie podejmie starań o posadę w dużej firmie.
– Tu będę pracował na własny rachunek, zrobię sobie biuro w pokoju – zakomunikował, pokazując palcem na swój nowiutki komputer, który sprawił mu tatuś.
Nie zgodził się nawet na to, by zamieszkać w mieszkaniu, które z moim mężem specjalnie dla niego kupiliśmy. Czuł się zupełnie swobodnie, zapraszając do naszego domu swoje partnerki i kolegów. Pewnego razu natknęłam się w pokoju gościnnym na jego wspólnika z zagranicy, chyba ze Szwecji.
– Dobrze, że jesteś, mamo! – ucieszył się na mój widok, kiedy przedstawiał mi faceta ubranego w kosztowny garnitur. – Zrobisz dla nas po kawce?
Co zrobiłam nie tak?
Zastanawiam się, czy gdzieś po drodze nie popełniłam jakiegoś błędu wychowawczego…
Byłam totalnie zaszokowana i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Mojemu mężowi też opadła szczęka, ale nasz synek kompletnie nie rozumiał, że coś jest nie tak. Zresztą dalej tego nie rozumie, a skończył już dawno trzydziestkę.
Rechocze jak głupi, gdy ja i mój mąż dopytujemy, kiedy w końcu wyniesie się z domu albo znajdzie sobie jakąś dziewczynę. Praca też go nie kręci. Od czasu do czasu coś tam robi, ale to raczej zrywy niż stałe zajęcie. Nie lubi za dużo tyrać, więc co roku robi sobie przynajmniej trzy miesiące wolnego i podróżuje po świecie.
Grosza przy duszy nie trzyma, bo wszystkie pieniądze ładuje w zakupy – fatałaszki, motocykl, gadżety elektroniczne. Kazał nam wynająć mieszkanie, które kupiliśmy dla niego i zignorował całkowicie, kiedy mąż próbował mu wytknąć, że jest niedojrzały jak na swój wiek.
W międzyczasie jego siostra została mamą po raz drugi, postawiła z mężem dom i poszła na studia zaoczne z pedagogiki.
– Marzę o tym, żeby pomagać dzieciakom budować tak dobre relacje, jak ja mam z wami – wyjaśniała.
Kiedy słuchałam jej słów, naszła mnie refleksja – a co, jeśli za mocno pokochałam Artura? Być może gdybym dała mu tylko trochę uczucia, tak jak w przypadku Julki, poradziłby sobie lepiej w życiu? Kochałam go za bardzo i teraz nie umie dojrzeć jak jego rówieśnicy, a przede wszystkim siostra, która wspaniale sobie radzi.
Krystyna, 59 lat