„Córka traktowała nas jak darmową pomoc domową. Mieliśmy dość niańczenia wnuków i wycięliśmy niezły numer”
„Kiedyś myślałam, że emerytura to nagroda. Że jak człowiek się tyle narobi, to potem dostaje czas dla siebie. Ale chyba nikt nam nie powiedział, że „dla siebie” już dawno przestało istnieć. Widzę, że Józka też wszystko zaczyna męczyć tak samo jak mnie. Może i jemu marzy się coś więcej niż ścierka, dziecięce krzyki i obiad na cztery gary”.

- Redakcja
Budzik zadzwonił o 6:00. Nacisnęłam przycisk drzemki, chociaż i tak już nie spałam. Obudził mnie trzask drzwi na klatce – to Kasia wyszła do pracy. Po chwili usłyszałam tupot dziecięcych stóp na schodach.
– Babciu! – zawołał Jaś, najmłodszy. – Jest śniadanko?
Wstałam, choć miałam ochotę zostać w łóżku jeszcze chociaż przez dziesięć minut. Przeciągnęłam się, westchnęłam i zaczęłam dzień – jak zwykle od kanapek z żółtym serem i kakao dla wnuków. Potem ubieranie, szukanie skarpetek, pakowanie śniadaniówek.
– Mamo, weźmiesz dzieci? Mam zebranie – zawołała Kasia, wracając na chwilę windą. – I odbierz ich z przedszkola, dobrze?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zniknęła.
To nasza codzienność. Kasia zostawia dzieci, ja je szykuję, odprowadzam, gotuję obiad, piorę. Wieczorem jeszcze dopilnuję lekcji i włożę do zmywarki po rodzinnej kolacji. A potem siadam na kanapie, obok Józka, i pijemy herbatę. Nie rozmawiamy za dużo. Czasem Józek mówi:
– Wiesz, Maryś... Zrobiliśmy z siebie darmową siłę roboczą.
Patrzy wtedy w okno, jakby gdzieś tam, w tych dalekich drzewach, była odpowiedź na wszystko. A ja patrzę na niego i czuję, że ma rację. Że miał być spokój, miały być spacery, książki, może nawet wyjazd we dwoje. Ale jesteśmy tutaj. W kuchni, przy garnkach. Wciąż potrzebni – tylko nie tak, jak chcielibyśmy.
Kiedyś myślałam, że emerytura to nagroda. Że jak człowiek się tyle narobi, to potem dostaje czas dla siebie. Ale chyba nikt nam nie powiedział, że „dla siebie” już dawno przestało istnieć.
Józek mówi mało. Ale coraz częściej milczy jakoś... inaczej. Dłużej patrzy w dal, mniej się śmieje. Może i jego to wszystko zaczyna męczyć tak samo jak mnie. Może i jemu marzy się coś więcej niż ścierka, dziecięce krzyki i obiad na cztery gary.
Marzenia legły w gruzach
To był poniedziałek. Właśnie wstawiałam pranie, kiedy przyszła mi do głowy myśl: a może by tak... pojechać nad morze? Na chwilę. Tylko we dwoje. Siedem dni w jakimś domku, ciepła herbata na tarasie, szum fal i cisza. Prawdziwa cisza, bez dziecięcych wrzasków i pytania: „Mamo, co dzisiaj na obiad?”.
Zaraz po śniadaniu podeszłam do Józka, który majstrował coś przy lampce w przedpokoju.
– A może pojechalibyśmy gdzieś? – rzuciłam niby od niechcenia, ale serce zaczęło mi bić szybciej.
– Gdzie? – zapytał, nie podnosząc wzroku.
– Nad morze. Na tydzień. Znalazłam niedrogi pensjonat w Jastrzębiej Górze. Śniadania w cenie.
Zamilkł na moment, potem się wyprostował, wytarł ręce o spodnie.
– A czemu nie – powiedział, ku mojemu zaskoczeniu. – W sumie... dawno nigdzie nie byliśmy.
Zrobiło mi się ciepło. Już wyobrażałam sobie, jak spacerujemy pustą plażą, z piaskiem skrzypiącym pod butami. Tego samego dnia, kiedy tylko Kasia wpadła po dzieci, podeszłam do niej z uśmiechem.
– Kasiu, chcielibyśmy z tatą pojechać na tydzień nad morze. Już wszystko sprawdziłam. Jechalibyśmy w przyszły poniedziałek.
Zatrzymała się przy szafce, nie zdejmując nawet kurtki. Trzymała telefon przy uchu, ale od razu go wyłączyła. Patrzyła na mnie jakby nie rozumiała.
– Jak to? – zapytała. – Na tydzień?
– Tak. Musimy odpocząć. Nic wielkiego. Tylko morze, spacer...
– A kto zajmie się dziećmi? – wtrąciła, podnosząc głos. – Mamo, ja mam pracę! Wiesz, co się dzieje u mnie w firmie?! Nie mogę teraz wziąć urlopu.
– Ale to tylko tydzień... – spróbowałam, cicho, spokojnie.
– Z kim ja je zostawię?! – przerwała mi. – Przecież dobrze wiesz, że mama Bartka mieszka na drugim końcu miasta, a opiekunka kosztuje majątek.
Nie odpowiedziałam. Stałam w kuchni, z rękami jeszcze mokrymi od naczyń. Na chwilę zapadła cisza. Kasia odeszła do salonu, szukając kluczy w torebce. Nim wyszła, rzuciła tylko:
– Mamo, to nie jest dobry moment. Może w październiku, jak będzie spokojniej.
Wróciłam do garnków, ale ręce same mi się trzęsły. Już wiedziałam, że nie pojedziemy. I że nie powinnam była nawet pytać. Usiadłam przy stole, a w głowie wciąż słyszałam to jedno zdanie: „Z kim ja zostawię dzieci?”.
Wolność na papierze
Wieczorem siedzieliśmy z Józkiem przy herbacie. Stół był już sprzątnięty, dzieci odebrane, Kasia wróciła do siebie. Światło było przygaszone, telewizor wyłączony. Słychać było tylko cykanie zegara.
Józek coś dłubał przy swoim kubku, jakby zbierał się, żeby coś powiedzieć. Ja gapiłam się w okno, chociaż na dworze było już ciemno.
– To co? – odezwał się po chwili. – Mamy jechać czy nie?
Nie odpowiedziałam od razu. Zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało jak rezygnacja. Ale przecież właśnie to czułam.
– Nie pojedziemy – rzuciłam w końcu. – Kasia nie da rady. Ma dużo pracy. No i dzieci.
Józek milczał. Upił łyk herbaty, spojrzał na mnie i spuścił wzrok.
– Może trzeba było powiedzieć, że to nasza decyzja? – odezwał się cicho.
– A co by to zmieniło? – zapytałam. – I tak byśmy zostali.
Nie patrzyłam na niego, ale czułam, że znów patrzy w to swoje okno. Odkąd przeszliśmy na emeryturę, coraz częściej tam uciekał. Może miał nadzieję, że tam znajdzie coś, czego tu mu brakowało.
– Ale przecież to tylko tydzień – dodał po chwili. – Może rzeczywiście nie teraz...
Westchnęłam. W tych kilku słowach zmieścił się cały nasz stan ducha. Tyle lat się człowiek uczył, jak być potrzebnym. A teraz, kiedy wreszcie mógłby trochę odpocząć, okazuje się, że ta potrzeba to obowiązek, z którego nie da się zwolnić.
– Wiesz, Józek – powiedziałam cicho. – My mamy wolność tylko na papierze.
Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Znowu ta cisza. Tylko że tym razem nie była spokojna. Ta cisza bolała.
Czułam ogromny ciężar
Następnego dnia rano Kasia jak zwykle wpadła do kuchni z telefonem przy uchu, rzuciła tylko „cześć” i zabrała się za wyciąganie dzieciom ubrań. Stałam przy blacie i kroiłam chleb. Wiedziałam, że nie powinnam zaczynać tej rozmowy, ale nie umiałam już tego w sobie trzymać.
– Kasiu, możemy chwilę porozmawiać? – zapytałam, cicho, ale stanowczo.
Spojrzała na mnie, zaskoczona. Odłożyła telefon.
– O co chodzi?
Wzięłam głęboki oddech.
– Jesteśmy zmęczeni. Z tatą. Ciągle opieka, gotowanie, zakupy... Nie tak to sobie wyobrażaliśmy.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Mamo, każdy jest zmęczony. Ja też pracuję. Ty jesteś w domu.
– To, że jestem w domu, nie znaczy, że odpoczywam – przerwałam jej. – Od rana do wieczora wszystko kręci się wokół was. Dzieci, obiady, szkoła. Ja już nie wiem, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie.
– A to nie twoje wnuki? – rzuciła nagle, z wyrzutem. – Myślałam, że chcesz mi pomóc.
– Pomóc, Kasiu, nie wyręczać. Nie jestem darmową opiekunką.
Na moment zamilkła, patrzyła na mnie jakby pierwszy raz widziała. Potem zaczęła się szybko ubierać.
– Wiesz co? Jak ci tak źle, to nie musisz mi pomagać. Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam – rzuciła ostro i ruszyła do drzwi.
– Kasiu, ja nie chcę się kłócić. Po prostu... potrzebuję chwili oddechu.
– Za późno – odpowiedziała. – Już wiem, ile jestem dla ciebie warta.
Trzasnęły drzwi. Dzieci siedziały przy stole i patrzyły na mnie wielkimi oczami. Starałam się nie płakać przy nich, ale głos mi się łamał.
– Jedzcie spokojnie. Zaraz zaprowadzę was do przedszkola.
Tego dnia przez cały czas czułam w sobie ten ciężar. Wreszcie powiedziałam, co czuję. Tylko że nie przyniosło mi to ulgi.
Nie tak miało być
Józek wyszedł na spacer. Powiedział tylko „zaraz wrócę”, ale nie wracał przez godzinę, potem dwie. Siedziałam przy stole w kuchni, patrząc w jeden punkt. Cisza była tak gęsta, że słyszałam tik-tak zegara z pokoju wnuków.
Nie miałam już siły brać się za cokolwiek. Zamiast umyć okna, jak planowałam, usiadłam i zapadłam się w siebie.
Zawsze chciałam być dobrą matką. Pomagałam, jak mogłam. Pamiętałam, jak Kasia płakała, kiedy Bartuś miał kolki, jak nie spała całe noce. Wtedy obiecałam sobie, że nigdy jej nie zostawię samej. Że będę przy niej, żeby nie musiała przez to przechodzić samotnie.
Ale chyba przesadziłam. Nie nauczyłam jej, że rodzice też mają granice. Może za bardzo się starałam. Może wcale nie chciała tej pomocy, tylko się do niej przyzwyczaiła.
Teraz nie było nikogo. Tylko ja i ten stół. Ten sam, przy którym świętowaliśmy urodziny, lepiliśmy pierogi, układaliśmy puzzle z dziećmi. Stał tak samo, a ja czułam się jak ktoś zupełnie obcy we własnym domu.
Próbowałam się zająć czymkolwiek – przestawiłam cukiernicę, wytarłam blaty, ale wszystko zdawało się nie mieć sensu. Słońce powoli chowało się za blokami naprzeciwko, a ja nadal siedziałam. Czułam, jak serce ściska mi się coraz mocniej. Nie umiałam nazwać tego uczucia, ale było bliskie bezradności.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przekręcałam się z boku na bok. Każdy ruch pościeli wydawał się za głośny. Obok Józek oddychał miarowo, ale wiedziałam, że też nie śpi.
– Józek... – szepnęłam, ale nie odpowiedział.
Odwrócił się do ściany.
W tamtym momencie poczułam coś, czego nie chciałabym już nigdy czuć. Jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg grunt, a ja nie wiedziałam, czy spadam, czy już leżę.
W końcu przyszła ulga
Obudziłam się przed świtem. Powietrze w sypialni było ciężkie. Józek jeszcze spał. Usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam na walizkę w szafie. Stała tam od lat, lekko zakurzona. Westchnęłam, wstałam, sięgnęłam po kartkę i napisałam: „Pojechaliśmy nad morze. Wrócimy za tydzień. Poradzicie sobie”.
Podeszłam do łóżka i dotknęłam ramienia Józka.
– Wstawaj. Albo pojedziemy teraz, albo nigdy.
Otworzył oczy powoli. Zdziwienie, niedowierzanie, ale potem skinął głową. Bez słowa zaczął się ubierać.
Spakowaliśmy się cicho. Trochę ubrań, szczoteczki, termos z herbatą. Klucze zostawiłam na stole. Zamknęliśmy drzwi i zeszliśmy po cichu po schodach. Pociąg do Gdańska odjeżdżał o 6:20. Zdążyliśmy bez pośpiechu.
W przedziale było pusto. Za oknem świat jeszcze spał. Józek patrzył w szybę, ja trzymałam kubek z herbatą.
– Zróbmy to. Dla siebie, choć raz – powiedziałam.
– A jeśli się obrażą? – zapytał cicho.
– To już nie nasz problem – odpowiedziałam i poczułam coś, czego dawno nie czułam. Ulga. Prawdziwa.
Maria, 66 lat
Czytaj także:
- „W pożółkłym notesie babci odkryłam listę męskich imion. Oniemiałam, gdy dowiedziałam się, kim byli dla niej ci panowie”
- „Randka z przystojnym lekarzem zamiast na wzajemnym badaniu witalności, skończyła się awanturą. Mam 60 lat i własny rozum”
- „Sprzedałam działkę za 50 tysięcy i oddałam kasę wnukowi. Miał spełniać marzenia, a nie spłacać długi”