„Córka wstydzi się nosić ubrania z lumpeksu. Dopiero jak kupiła sweter za 12 zł, zrozumiała, o co w tym chodzi”
„Westchnęłam. To był kolejny raz, kiedy moja siedemnastoletnia córka patrzyła na mnie, jakbym nie miała pojęcia o życiu. Czasem się zastanawiałam, czy nie podrzuciły mi jej w szpitalu. Ja całe życie w skromności, a ona urodzona księżniczka”.

- Redakcja
Moja córka zawsze miała charakterek. Od dziecka wiedziała, czego chce, a raczej – czego nie chce. Na przykład nie chciała jeść kanapek z żółtym serem, nie chciała chodzić w ortalionowych spodniach i nie chciała nosić po kimś ubrań. „Bo to obciach, mamo” – mówiła, nawet gdy te rzeczy wyglądały, jakby dopiero co zdjęto je z manekina sklepowego. Nie raz i nie dwa darłyśmy koty o jakieś dżinsy z lumpeksu, które moim zdaniem były całkiem porządne. Julka miała wtedy siedemnaście lat i wiedziała lepiej. No cóż, ja też wiedziałam swoje, ale czasem trzeba się ugryźć w język, żeby nie wybuchnąć. „Przyjdzie dzień, kiedy zrozumie” – powtarzałam sobie. I taki dzień w końcu nadszedł.
Byłam cierpliwa
– Mamo, serio? Znowu coś z lumpeksu? – Julka wyciągnęła z torby sztruksową koszulę. – Nie mogłaś po prostu kupić mi czegoś normalnego?
– A to niby co? Ubranie dla kosmitów? – uniosłam brwi, ale głos miałam spokojny. Tego dnia byłam wyjątkowo cierpliwa.
– Mamo, no błagam. W tym chodziła już pewnie jakaś babcia. Śmierdzi historią!
– A może właśnie dlatego jest wyjątkowa? – rzuciłam. – Wiesz, że teraz vintage jest modne?
– Mamo, vintage to jest w second-handach w Londynie, nie w tych twoich ciuchlandach na obrzeżach miasta – burknęła, odkładając koszulę na oparcie krzesła. – Wstyd w tym iść do szkoły.
Westchnęłam. To był kolejny raz, kiedy moja siedemnastoletnia córka patrzyła na mnie, jakbym nie miała pojęcia o życiu. Czasem się zastanawiałam, czy nie podrzuciły mi jej w szpitalu. Ja całe życie w skromności, a ona urodzona księżniczka.
– To sobie sama kup coś, jak ci nie pasuje – wzruszyłam ramionami. – Z pensji z korepetycji.
– Pff, to mi wystarczy na jedną skarpetkę – parsknęła.
– No widzisz. A ta „babcina” koszula kosztowała osiem złotych. I była z porządnej bawełny.
– Z prehistorii – mruknęła, ale już bez energii.
Nie odpowiedziałam. Miałam wrażenie, że walę głową w mur. Jednak ziarno rzucone w glebę czasem potrzebuje czasu. Tylko nie wiedziałam wtedy jeszcze, że kiełek wyrośnie w bardzo nieoczekiwanym momencie.
Zrobiło mi się przykro
Julka miała swoje zasady. Jeśli na metce nie widniało logo, którego nie powstydziłaby się instagramowa influencerka, ubranie lądowało na dnie szafy. Albo – co gorsza – w koszu.
– Mamo, daj mi dwie stówki, bo idę z dziewczynami do galerii – rzuciła pewnego piątkowego popołudnia, zakładając czapkę, jakby miała zaraz zdobywać Mount Everest, a nie pójść na zakupy.
– Dwie stówki? Przepraszam, a może chcesz jeszcze kluczyki do mojego auta i PIN do konta?
– Mamo… – spojrzała na mnie z politowaniem. – Przecież obiecałaś, że jak dobrze zaliczę fizykę, to...
– Powiedziałam: pomyślę. A nie: sfinansuję ci weekend w Mediolanie.
– Nie chcę do Mediolanu! Chcę tylko jeden sweter. Kosztuje teraz 199 zł.
– Za jeden sweter?! – jęknęłam. – Czy ty się słyszysz?
– Mamo, przecież to promocja. Normalnie kosztuje 279!
– No to super. Możesz sobie teraz pomyśleć, że właśnie zaoszczędziłaś 279 zł, bo go nie kupisz.
– Serio?! – parsknęła. – Nic nie rozumiesz. Wszystkie dziewczyny mają takie rzeczy. Tylko ja jak zawsze… jakaś inna.
Zrobiło mi się trochę przykro. Nie chciałam, żeby czuła się gorsza. Jednak miałam też świadomość, że nasze realia to nie bajka. I że jak raz ulegnę, to potem już polecimy…
– Idź, ale bez mojej karty. I bez złudzeń. Jeśli chcesz coś kupić, to tylko za swoje.
– To, co ja sobie kupię za siedemdziesiąt złotych?! – fuknęła.
Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo się pomyli.
Ucieszyłam się
Wróciła wcześniej niż zwykle. Od razu zauważyłam, że miała nietęgą minę. Bez słowa rzuciła torbę na podłogę i zdjęła buty. Czekałam, ale nic nie powiedziała.
– Coś kupiłaś? – spytałam, udając, że nie zależy mi na odpowiedzi.
– Mhm.
– No pochwal się.
Wyciągnęła z torby zwinięty w kulkę sweter i rzuciła na stół. Kremowy, oversize, z grubym splotem. Nie był nowy, ale wyglądał naprawdę świetnie.
– To z tej promocji?
– Nie.
– No to skąd?
Wzruszyła ramionami.
– Poszłam z Paulą do lumpa. Tak z nudów. I był kosz za 12 zł. Nawet nie śmierdzi.
Zacisnęłam usta, żeby się nie uśmiechnąć. A jednak!
– Fajny – powiedziałam spokojnie. – I co, wstyd ci było przy kasie?
– Miałam czapkę naciągniętą na pół twarzy – przyznała z grymasem. – Ale w sumie to tam było tyle ludzi, że chyba nikt się nie przejmował. A ekspedientka powiedziała, że to jakiś włoski akryl z domieszką wełny. Ciepły jak piec.
– I za dwanaście złotych? – nie mogłam się powstrzymać. – To chyba cię okradli.
– Mamo… – przewróciła oczami. – Tylko mi nie mów, że cię to cieszy.
– A nie powinno?
Chciała odpowiedzieć, ale tylko parsknęła i poszła do swojego pokoju. Ale sweter nie zniknął. Leżał na krześle.
Zamrugałam ze zdziwienia
Dwa dni później Julka wyszła do szkoły w tym swetrze. Nie mówiła nic, nie zapytała, czy dobrze wygląda, ale widziałam, jak przez chwilę przegląda się w lustrze w korytarzu. Przekrzywiła głowę, poprawiła włosy. A potem – jak gdyby nigdy nic – złapała plecak i trzasnęła drzwiami. Ze szkoły wróciła… z uśmiechem.
– I jak? – zagadnęłam niby od niechcenia, kiedy już zdjęła buty.
– Co „jak”?
– Sweter.
– A, no… spoko.
– Ktoś coś mówił?
– Mhm – chrząknęła, ale spojrzała na mnie z ukosa. – Agata zapytała, skąd mam. Powiedziałam, że kupiłam w necie. Powiedziała, że wygląda jak z tej nowej kolekcji.
– Czyli jednak nie śmierdzi historią?
– Daj spokój – jęknęła. – No nie, nie śmierdzi. Ciepły. I… wygodny. Może ciuchlandy to nie jest takie zło.
– Oho, Julka zmienia front?
– Nie dramatyzuj – prychnęła. – Po prostu... czasem coś się trafi. Jak przypadkiem. Ale to nie znaczy, że teraz będę nosić cudze majtki, jasne?
– Jasne – uśmiechnęłam się. – Jeszcze nie ten etap.
Weszła do swojego pokoju, ale drzwi zostawiła uchylone. Siedziała na łóżku i oglądała coś w telefonie. Po chwili usłyszałam:
– Mamo… A kiedy są te „dni dostawy” w lumpeksie?
Zamrugałam, próbując ukryć triumfalny uśmiech.
– W środę. Ale musisz być tam rano, najlepiej przed lekcjami.
– To może mnie obudzisz?
Spojrzała na mnie znacząco
Nie żartowała. W środę o szóstej czterdzieści była już na nogach. Wyszła z pokoju zaspana, ale ubrana, z kucykiem na głowie.
– Myślałam, że żartowałaś – mruknęłam, pijąc kawę przy kuchennym stole.
– No przecież sama powiedziałaś, że trzeba być na siódmą.
– Powiedziałam... ale nie sądziłam, że potraktujesz to serio.
– Mamo – spojrzała na mnie znacząco. – Jak się w coś wchodzi, to trzeba to robić porządnie.
Szłyśmy razem przez jeszcze pustą ulicę. Sklepy otwierały się powoli, ludzie spieszyli się do pracy. Pod lumpeksem już stały trzy kobiety. Julka przystanęła.
– No co? – zapytałam.
– Nic. Po prostu… dziwne to wszystko. Że tak się poluje na ubrania.
– Jak na promocje, tylko że tu trzeba mieć oko i refleks.
Gdy drzwi się otworzyły, ruszyłyśmy. Julka początkowo kręciła się niepewnie między wieszakami. Ja już nurkowałam w koszach.
– Ej, mamo! Patrz na to! – usłyszałam nagle.
Trzymała czarną bluzę z małym haftem na piersi. Marka, którą znam tylko z internetu.
– Oryginalna. Za ile?
– Dziesięć złotych. Myślisz, że się opłaca?
– Gdybyś nie wzięła, sama bym ci ją podkradła.
Uśmiechnęła się. A potem jeszcze raz, przy kasie, kiedy ekspedientka powiedziała:
– Pani to ma szczęście. Jedna z lepszych rzeczy dzisiaj!
I wtedy, po raz pierwszy od dawna, Julka spojrzała na mnie inaczej.
Zaniemówiłam na moment
Od tamtej środy minęło kilka miesięcy. I choć Julka nadal lubi rzeczy z drogą metką, to jednak raz na jakiś czas sama proponuje wspólny wypad do lumpeksu.
– Tylko musimy iść do tego z muzyką, wiesz, co zawsze leci tamta playlista z lat 2000 – rzuca czasem, zerkając na mnie z uśmiechem.
A ja wtedy udaję, że nie słyszę tego rozbawienia w jej głosie. Że to niby nadal nic takiego. Ot, zakupy. Jednak wiem swoje. Najbardziej zaskoczyła mnie kilka tygodni temu. Przyszła do kuchni z trzema koszulkami i parą dżinsów.
– Jakbyś kiedyś szła i coś fajnego dla mnie znalazła, to bierz. Oddam ci potem kasę.
– A nie boisz się, że będą „pachnieć historią”? – droczyłam się.
– Historia czasem się przydaje. Tak przynajmniej mówią nauczyciele – wzruszyła ramionami. – A poza tym... fajnie się tak razem chodzi. I zawsze coś podpowiesz.
Zaniemówiłam na moment. Uświadomiłam sobie coś, co wcześniej umykało: że to nie o te ubrania chodziło. Że ona nie buntowała się przeciwko używanym rzeczom – tylko przeciwko temu, że nie miała na nie wpływu. Że nie wybierała. Teraz wybiera. I czasem wybiera tanio. Ale sama. A ja? Patrzę, jak z tej upartej dziewczyny wyrasta kobieta, która wie, czego chce. I wcale nie potrzebuje metki, żeby dobrze wyglądać.
Daniela, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Od śmierci męża minęło 10 lat, a ja nadal marznę sama pod kołdrą. Jestem gotowa na miłość choćby od dzisiaj”
- „Przez męża pożegnałam luksusowe torebki, a przywitałam kanapki z pasztetem. Sprzedał nasze małżeństwo na pchlim targu”
- „Zdradziłam męża z dawnym kochankiem i nie czułam się winna. Liczyłam, że mnie zrozumie, bo każdy potrzebuje odskoczni”