Reklama

Siedzę przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej już herbaty, i gapię się przez okno na szare bloki. Zaczął się maj, a ja powinnam się cieszyć, bo moja córka idzie do Pierwszej Komunii. A ja… ja się po prostu boję.

Reklama

Mieszkamy we dwie w kawalerce w starej kamienicy, gdzie hałas z ulicy to taki sam domownik, jak ja i Lena. Pracuję na kasie w markecie, na zmiany, z przymusowymi uśmiechami i wypchanymi koszami klientów, którzy nawet nie raczą odpowiedzieć na moje „dzień dobry”. Wypłata? Starcza na czynsz, jedzenie, leki, zeszyty. I może jeden jogurt więcej, jak się trafi promocja. Taki mamy luksus.

Komunia to koszt. Sukienka, buty, wianek, przyjęcie. Lena marzyła o takiej „jak księżniczka”, z tiulem i falbankami. Przeglądała w telefonie zdjęcia koleżanek – Anielka miała zamówioną z salonu, Zuzia z haftem ręcznym. A my? My zamówiłyśmy używaną z sieci.

– Mamo, a czy inne dziewczynki będą mieć takie same? – zapytała, gładząc delikatnie materiał.

– Nie, kochanie. Ale wiesz… to nie sukienka jest najważniejsza, tylko serduszko gotowe na Pana Jezusa – powiedziałam, chociaż serce ściskało mi się z bólu. Bo wiedziałam, że to nie wystarczy. Że dzieci patrzą na to inaczej.

Pocałowałam ją w czoło, udając spokój. A potem, gdy poszła spać, wzięłam tę sukienkę i płakałam. Bo nie o tiul chodzi. Tylko o godność.

Inne dzieci dokuczały mojej córce

W kościele pachniało liliami, kadzidłem i lakierem do włosów. Dziewczynki wyglądały jak z pokazu mody – tiulowe spódnice szeleszczące przy każdym ruchu, wstążki, perły, loki upięte w misterne koki. Patrzyłam, jak Lena ściska świecę, skulona w ławce. Jej używana sukienka była skromna, ale czysta. Miała delikatny haft i szeroki pasek w talii. Tylko… nie błyszczała. Dzieci szeptały coś między sobą, spoglądały na nią ukradkiem. Jedna z nich, ta od Grzesia z IV B, wskazała na Lenę palcem, po czym zakryła usta dłonią i zachichotała. Lena zbladła. Zacisnęła usta. Widziałam, jak bardzo stara się nie płakać.

Wtedy odwróciła się do mnie i szepnęła:

– Mamo… czemu nie mogę mieć takiej samej jak one?

Przyciągnęłam ją bliżej, dotykając jej ramienia. Miałam ochotę wybiec stamtąd z krzykiem.

– Bo my mamy coś lepszego – miłość i prawdę – wyszeptałam, chociaż głos mi się łamał.

Ale ona spuściła głowę. Poczułam, jakby mnie ktoś uderzył. Nie chciałam, żeby znała smak wstydu. A jednak – znała go już lepiej niż niejedna dorosła. Ceremonia trwała długo. Ksiądz mówił o czystości serca, o tym, że Jezus patrzy na duszę, nie na ubranie. A ja? Ja czułam, jak we mnie rośnie złość. Że tak to właśnie wygląda – dzieci pouczane o pokorze, a zarazem skazane na pokaz, jak manekiny w wystawie sklepowej. Lena przyjęła komunię, ale przez większość czasu miała spuszczoną głowę. Nie uśmiechnęła się. Wcale nie wyglądała, jakby to był jej dzień.

Miałam rozdarte serce

W mieszkaniu mojej mamy stół już był nakryty. Rosół z makaronem, ciasto, domowy tort i herbata w szklankach po prababci. Nie było wystawnych dań ani czekoladowych fontann, ale było serdecznie. Przynajmniej tak miało być. Goście rozmawiali półgłosem, kuzynka Ewa zrobiła kilka zdjęć, a ciocia Jadzia cmokała z uznaniem nad moim sernikiem. Lena siedziała cicho, niemal się nie odzywała. Spojrzałam na nią – dłubała widelcem w ziemniaku, wzrok wbity w obrus. Jakby chciała zniknąć.

– Lenka, masz prezent od babci – powiedziałam cicho, podsuwając jej starannie zapakowaną paczuszkę.

Rozwinęła ją bez słowa. W środku była książeczka do nabożeństwa i biblia dla dzieci. Pamiątka po moim dzieciństwie. Lena tylko spojrzała. A potem nagle wstała, zrzuciła książeczkę na stół i zapłakana krzyknęła:

– Nie chcę mieć komunii! To wszystko jest głupie!

Zapadła cisza. Mama zbladła, ciocia Jadzia otworzyła usta ze zdziwienia, a ja… ja czułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Córeczko, powiedz mi, co się stało? – zapytałam, podchodząc do niej i klękając obok.

Ale ona już była w korytarzu, w jednej skarpetce, druga została gdzieś pod stołem. Uciekła do drugiego pokoju i zamknęła drzwi. Zostałam w tej ciszy, z rozdartym sercem i spojrzeniami wszystkich wokół. Wiedziałam, że tego dnia nie zapomnę nigdy. Nie dlatego, że był piękny. Tylko dlatego, że moja córka nie chciała mieć komunii. I że może miała rację.

Dzieci mówiły, że wygląda jak biedulka

Zabrałam ją na spacer wieczorem, gdy już wszyscy poszli. Babcia zapakowała nam trochę ciasta „na później”, ale nic nie mówiła. Tylko spojrzała na mnie z troską. Było chłodno, ale Lenka nie marudziła. Szłyśmy w milczeniu aż do parku. Zawsze lubiłyśmy to miejsce – alejki wysadzane lipami, stary plac zabaw, ławki z wyrytymi serduszkami. Usiadłyśmy na jednej z nich.

– Lena… powiedz mi, co się naprawdę wydarzyło? – spytałam łagodnie, bez naciskania.

Wzruszyła ramionami, a potem spojrzała gdzieś przed siebie, jakby patrzyła przez ludzi, przez świat.

– W kościele dzieci… mówiły, że wyglądam jak biedulka. Że sukienka śmierdzi stęchlizną. A ja się tak cieszyłam, mamo… Myślałam, że wyglądam ładnie – głos jej zadrżał.

Serce mi się ścisnęło.

– Lenka… życie to nie wyścig. A komunia to nie pokaz mody.

Spojrzała na mnie niepewnie, ale z oczami jak spodki.

– Ale czemu ja nie mogę mieć takich rzeczy jak inne dzieci?

Wzięłam jej dłonie w swoje. Były zziębnięte i malutkie. Nadal pamiętałam, jak mieściły się w jednej mojej dłoni, gdy była niemowlakiem.

– Bo ty masz coś, czego nie widać. Masz w sobie dobro, empatię, serce większe niż niejedna z tych dziewczynek. A sukienki się przetrą. Serce zostanie.

Zamilkła. Przysunęła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.

– To znaczy, że nie jestem gorsza?

– Nie jesteś. Jesteś wspaniała. I jestem z ciebie dumna.

Siedziałyśmy tam jeszcze chwilę. Cicho. A potem wstała i powiedziała:

– Chodźmy do babci. Chcę ją przeprosić, że uciekłam.

Święto w sercu ważniejsze niż falbanki

Gdy wróciłyśmy do mieszkania babci, wszystko było już posprzątane. Tylko na kuchennym stole wciąż leżała książeczka do nabożeństwa. Lena spojrzała na nią niepewnie, a potem na moją mamę, która stała w progu i wycierała ręce w fartuch.

– Przepraszam, babciu – wyszeptała Lena. – Nie powinnam tak mówić. Przepraszam za krzyk.

Mama otworzyła ramiona i bez słowa przytuliła ją mocno, głaszcząc po włosach. A potem powiedziała coś, co mnie samą ścisnęło za gardło:

– Lenko… dziś miałam wrażenie, że patrzę na siebie sprzed lat. Też kiedyś miałam inną sukienkę. I też mi dokuczali. Ale wiesz co? Z tamtej komunii zostało mi tylko jedno. Coś, co chcę ci dziś przekazać.

Wyjęła z pudełeczka stary, złoty medalik na cienkim łańcuszku. Trochę zmatowiały, z maleńkim wizerunkiem Matki Boskiej.

– Ten medalik to pamiątka mojej komunii. Nosiłam go przez całe dzieciństwo. To więcej warte niż cała sala sukien ślubnych – powiedziała cicho i zapięła łańcuszek na szyi Leny.

Lena dotknęła medalika opuszkami palców. Na jej twarzy pojawił się pierwszy prawdziwy uśmiech tego dnia.

To najpiękniejszy prezent… – wyszeptała.

Usiadłyśmy razem przy stole. Zjadłyśmy po kawałku sernika i wypiłyśmy gorącą herbatę z malinami. Lena opowiadała babci, że ksiądz mówił o „święcie serca”, a nie o falbankach. Śmiała się przy tym. Śmiała się naprawdę. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie wszystko jest stracone. Że nawet z takiego dnia można wyjść silniejszym.

Samotne macierzyństwo uczy hardości

Wieczorem, gdy Lena już spała, usiadłam sama w kuchni. Tę starą książeczkę do nabożeństwa trzymałam w dłoniach. Kartki miała pożółkłe, rogi pozaginane, na jednej z pierwszych stron odręczny podpis: „Dla Dominiki, z miłością od mamy”. Miałam wtedy osiem lat. Wtedy też nie miałam sukienki jak inne dziewczynki. Mama uszyła mi własnoręcznie – prostą, z białej bawełny. Koleżanki się śmiały, że wyglądam jak w koszuli nocnej. A ja? Ja dziś pamiętam tylko, że trzymała mnie za rękę przez cały dzień i powtarzała, że jestem piękna.

Dziś to ja byłam tą ręką. Choć krucha i zmęczona – pewniejsza niż kiedykolwiek. Wiem, że nie uchronię Leny przed światem. Przed rówieśnikami, którzy oceniają przez pryzmat sukienek, przed dorosłymi, którzy porównują dzieci jak trofea. Ale mogę ją nauczyć patrzeć sercem. Nie zazdrościć. Nie ścigać się. Być sobą. Samotne macierzyństwo uczy twardości, ale też pokazuje, jak ogromną siłę daje czułość. Taka zwyczajna, codzienna – w postaci przytulenia, rozmowy w parku, ciepłej herbaty po trudnym dniu.

Lena śpi z medalikiem na szyi, przytulona do starej maskotki. Ma w sobie spokój, którego nie miała rano. A ja? Ja wiem jedno: być może nie dałam jej wszystkiego, o czym marzyła. Ale dałam jej to, czego naprawdę potrzebowała – poczucie, że jest kochana, ważna i wystarczająca, dokładnie taka, jaka jest.

Dominika, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama