Reklama

Zawsze wierzyłam, że każdy zasługuje na miłość. Tę prawdziwą, głęboką, z iskrą i szacunkiem. Ale kiedy patrzyłam na moją córkę, Martę, miałam wrażenie, że dla niej uczucia są tylko niepotrzebnym balastem. Mówiła, że w dzisiejszych czasach miłość to fikcja, a jedyną pewną rzeczą jest konto bankowe. Od lat wybierała mężczyzn według zasobności portfela, nie serca. Patrzyłam, jak marnuje szanse na szczęście i coraz bardziej się oddala. Nie wiedziała, co to zakochanie. I kiedy wreszcie spotkała kogoś, kto mógłby to zmienić, było już za późno... dla nich obojga.

Reklama

Gardziła moimi słowa

– Mamo, błagam cię, nie zaczynaj znowu – jęknęła Marta, poprawiając kołnierzyk swojej drogiej marynarki. – Marek to świetna partia.

Siedziałyśmy w mojej kuchni, tej samej, w której kiedyś opowiadała mi o chłopaku z liceum, z którym całowała się na przystanku. Dziś mówiła chłodno, rzeczowo, jakby omawiała zakup auta.

– Ale ty go lubisz…? – spytałam ostrożnie.

– Mamo, błagam. To nie liceum. Nie wybieram partnera według tego, czy dobrze całuje, tylko według tego, czy wie, jak inwestować.

– Czyli nie… nie kochasz go?

Kocham jego portfel – rzuciła z uśmiechem. – A przynajmniej bardzo go lubię.

Zamrugałam szybko, żeby nie pokazać, że boli. Wychowywałam ją sama, starałam się dać wszystko. Może za bardzo? Może przez to myślała, że wszystko da się kupić?

– Marta, ale przecież nie będziesz z nim szczęśliwa, jeśli… – zaczęłam.

– Szczęście jest przereklamowane – przerwała. – Stabilność jest ważniejsza. A ja jestem realistką. Miłość? To tylko hormonalny bałagan, który mija szybciej niż leasing na BMW.

Zrobiło mi się zimno, mimo że w pokoju grzał kaloryfer. Moja córka nie wierzyła w coś, co dla mnie było fundamentem życia. Czy zawiodłam jako matka?

– A co, jeśli ktoś cię kiedyś pokocha naprawdę? – zapytałam cicho.

Marta wzruszyła ramionami.

Pewnie będzie biedny.

I wtedy zrozumiałam, że nawet jeśli kiedyś stanie na rozdrożu, może nie rozpozna drogi, która prowadzi do serca.

Chłodny uścisk losu

Poznała Pawła na konferencji biznesowej w hotelu pod Krakowem. Mówiła o nim zdawkowo, jakby był kolejnym elementem układanki, którą ktoś jej wręczył do złożenia.

– Jest z branży IT, dobrze ustabilizowany. Ma spółkę z o.o. i zgrany zespół – powiedziała, popijając wino, jakby opowiadała o składzie mineralnym wody.

Zaciekawił mnie, bo nie wspominała o jego pieniądzach, samochodzie, zegarku. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się w niej złamało. Że może tym razem to nie tylko rachunek zysków i strat.

– Dobrze ci z nim? – zapytałam któregoś popołudnia.

– Dobrze. Chyba za dobrze. Jest… normalny. Pyta, jak się czuję. Gotuje. Słucha. Trochę mnie to irytuje – wyznała, marszcząc brwi.

– A czemu cię to irytuje?

– Bo ja nie jestem przyzwyczajona do takich ludzi. On chce mnie zabrać na Mazury pod namiot, wyobrażasz to sobie?

Prawie się roześmiałam, ale powstrzymałam się. Było w niej coś niespokojnego. Jakby bała się, że jeśli da się ponieść, coś pęknie.

– A ty chcesz jechać?

– Nie wiem. On mi się podoba, ale... Mamo, ja nie jestem romantyczką. Wiesz, co myślę o tych wszystkich historiach o wielkich miłościach.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jedno moje słowo przeważy szalę. A przecież wiedziałam, że taka szansa może się już nie powtórzyć.

On cię chyba kocha – powiedziałam tylko.

– No właśnie. I to jest problem – szepnęła. – Nie wiem, czy jestem gotowa być czyjąś słabością.

Nie wszystko da się zliczyć

– Paweł, ale powiedz mi szczerze, co ty we mnie widzisz? – zapytała go któregoś wieczoru. Opowiadała mi potem o tej rozmowie, starając się ukryć zmieszanie, którego sama chyba nie rozumiała.

– A co mam widzieć? – miał odpowiedzieć z uśmiechem. – Jesteś inteligentna, zabawna, piękna. I kiedy się denerwujesz, marszczysz czoło w taki sposób, że mam ochotę cię przytulić.

– Ale przecież ja... nie jestem łatwa w obsłudze.

– Marta, ja nie potrzebuję urządzenia. Ja chcę być z człowiekiem.

Ta odpowiedź ją rozbroiła. Widziałam, że działał na nią inaczej niż wszyscy poprzedni. Nie próbował jej zdobywać ani imponować. Po prostu był. Obecny, cierpliwy. Przyszedł, kiedy nie musiał. Został, choć nie był proszony. A Marta zaczęła się gubić.

– On mi przynosi rano kawę do łóżka, mamo. Tak po prostu. I mówi, że pachnę jak dom. – mówiła z drżeniem w głosie.

– I co w tym złego?

– W tym? Nic. W sobie. Ja... nie wiem, co z tym zrobić.

Wiedziałam, że pierwszy raz coś naprawdę poczuła. Ale ona nie była nauczona ufać. Zamiast się cieszyć, zaczęła kalkulować. Pytać, ile zarabia. Sprawdzać, czy wynajął czy kupił mieszkanie.

– Marta, serce nie ma Excela – powiedziałam cicho.

Zamilkła. Ale w jej oczach widziałam panikę. Miłość, której nie planowała, przyszła nieproszona. I wszystko zaczęło jej się wymykać spod kontroli.

Jaka jest cena bezpieczeństwa?

Wiedziałam, że coś się stało, zanim jeszcze otworzyła drzwi. Twarz miała napiętą, spojrzenie nieobecne, w dłoniach nerwowo ściskała kluczyki do auta.

Zerwałam z Pawłem – rzuciła bez przywitania.

Poczułam, jak coś we mnie zamarło.

– Dlaczego?

– Bo nie pasujemy do siebie – powiedziała sucho. – On szuka kobiety, która będzie robiła z nim pierogi w sobotę i oglądała stare filmy pod kocem. A ja... ja mam inne priorytety.

– Czyli?

– On zarabia nieźle, ale bezpiecznie. Nic wielkiego. Bez ryzyka. Ja potrzebuję czegoś więcej. Ambicji. Przyszłości.

Milczałam. Widziałam, jak bardzo się miota. To nie była decyzja podjęta z zimną głową. To była ucieczka.

– A może boisz się, że on cię zrani, więc wolisz zranić pierwsza?

Marta spojrzała na mnie z gniewem, ale i bólem.

Nie jestem bohaterką romantycznej książki, mamo. Ja nie chcę budzić się kiedyś obok faceta, który nie może mi zapewnić życia, o jakim marzyłam.

– A jeśli on właśnie był twoim jedynym "domem"?

Zacisnęła usta.

– Dom buduje się z cegieł, nie z uczuć. Cegły kosztują.

I wyszła. A ja zostałam w kuchni z wrażeniem, że coś się właśnie w niej złamało. Nie wiem, czy to była duma, czy serce. Może oba. Paweł już się nie odezwał. Nie szukał jej. Może zrozumiał, że nie wygra z pustką, której nawet on nie mógł wypełnić.

Miłość jest nie dla mnie

Minęły trzy miesiące. Marta znów była z kimś. Tym razem z Arturem – starszym, rozwiedzionym, z dwójką dzieci i wielkim domem pod Warszawą. Miał pieniądze. Sporo. Ale nie miał tego, co kiedyś Paweł miał w oczach, kiedy patrzył na nią.

Jak się z nim czujesz? – spytałam któregoś dnia, gdy odwiedziła mnie z nową torebką i opowieścią o planowanej podróży do Dubaju.

– Dobrze. Jest konkretny, nie zadaje głupich pytań. Nie pyta, jak minął mi dzień. Po prostu zamawia kolację i rezerwuje stolik – powiedziała bez emocji.

– A ty?

– A ja... jestem na swoim miejscu. Bezpieczna. Nie muszę się zastanawiać, co będzie za miesiąc.

Patrzyłam, jak nalewa sobie wina, jak zakłada nogę na nogę i z udawaną nonszalancją mówi o marce samochodu, którym przyjechała. Ale jej spojrzenie było gdzie indziej. W zupełnie innym czasie.

– Marta... Gdyby Paweł dziś zapukał do twoich drzwi, co byś zrobiła?

Zamrugała, odwróciła wzrok.

– To by się nie wydarzyło – rzuciła cicho.

– Ale gdyby?

Przez chwilę milczała. Potem uniosła kieliszek, jakby chciała wznieść toast za coś, czego już nie ma.

– Nic. Powiedziałabym, że miłość to luksus, na który mnie nie stać. Że już zapomniałam, jak się kocha.

– A zapomniałaś?

– Staram się. Bo jak się pamięta, to boli.

Spojrzała na mnie z wymuszonym uśmiechem. Wiedziałam już wtedy, że to nie Artur złamał jej serce. Ona zrobiła to sobie sama.

Za późno na szczerość

Spotkałam Pawła przypadkiem, pod koniec września. Stał w kolejce do warzywniaka, z papierową torbą w ręce. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył. W jego spojrzeniu było coś, co rozpoznałam od razu – spokój. Już nie tęsknota.

– Dzień dobry, pani Halino – powiedział. – Jak Marta?

Zawahałam się. Przez chwilę chciałam skłamać, że jest szczęśliwa, że wszystko się ułożyło. Ale on spojrzał na mnie z taką łagodnością, że powiedziałam prawdę.

– Ma się dobrze. Przynajmniej tak mówi.

Pokiwał głową.

– Czasem dobrze to jedyne, na co nas stać – rzucił cicho. – Ja też mam się dobrze.

Potem dodał, że poznał kogoś. Dziewczynę, z którą może być sobą. Nie planował tego. Przyszła do jego życia tak, jak Marta odeszła – nagle. I została. Kiedy mu podziękowałam za to, co próbował kiedyś z nią zbudować, uśmiechnął się smutno.

– Marta bała się kochać. A ja nie umiałem jej tego oduczyć.

Tego wieczoru długo siedziałam przy oknie. Marta zadzwoniła późno, jak zwykle.

– Wszystko okej, mamo. Artur zabrał mnie na kolację do hotelu Bristol. Wiesz, że podają tam prawdziwego homara?

Chciałam powiedzieć jej, że Paweł był w warzywniaku. Że miał torbę z ziemniakami i świeżą pietruszką. Że wyglądał na człowieka, który znalazł to, czego ona szukała w pustych pokojach i pełnych portfelach. Ale nie powiedziałam nic. Bo czasem najgorszą prawdą jest ta, która przychodzi za późno.

Halina, 56 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama