„Córka pożyczała pieniądze i nigdy nie oddawała. Przymykałam oko, dopóki nie zaczęła znikać biżuteria”
„Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że zniknęły pieniądze. Ani kolczyki. Najgorsze było to, że Dorota, ta moja dziewczynka, która kiedyś siadała u mnie na kolanach z książką, patrzy teraz na mnie tak, jakby patrzyła na bankomat. Jakby zostało ze mnie tylko to, co można przeliczyć”.

- Redakcja
Jestem panią po 70-tce, mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze w bloku z wielkiej płyty. Z balkonu widzę trochę nieba i czubki drzew, które sadziliśmy z Jankiem zaraz po tym, jak wprowadziliśmy się tu w '83 roku. Janek... mój mąż, nie żyje od sześciu lat. Zabrał go rak płuc. Do końca palił, chociaż błagałam. Czasem nadal z nim rozmawiam. Najczęściej w myślach, ale bywa, że i na głos. Wiem, że to dziwne. Ale co mi tam.
Dzień mam poukładany jak w zegarku. Rano herbata z cytryną, potem spacer po bułki, pogawędka z Haliną z naprzeciwka, trochę krzyżówek i książka z biblioteki. Emerytura nie starcza na szaleństwa, ale nie głoduję. Kopertę z pieniędzmi trzymam w szufladzie w kredensie, pod ściereczkami. Janek zawsze mówił, żeby nie ufać bankom.
Mam jedną córkę. Dorota. Kiedyś taka serdeczna, wrażliwa dziewczynka. Uwielbiała kakao i przytulanie. Teraz... teraz to dorosła kobieta. Dobrze po czterdziestce. Ma swoje życie, swoje problemy. Rzadko dzwoni. Częściej przychodzi, jak potrzebuje pożyczyć. Tylko że te pożyczki coraz rzadziej wracają.
Ale ja nie narzekam. Bo przecież matka powinna być oparciem. Rozumieć, nie oceniać. „Ma trudne czasy” – mówię sobie. „Każdy może się pogubić”.
Czasem jednak... czasem coś mnie kłuje. Niby nic. Takie przeczucie. Że coś nie gra. Że ta miłość, którą czuję do Dorotki, zaślepia mnie. Ale zaraz sama siebie karcę: „Nie gadaj głupot, Czesiu. To twoje dziecko.”
Tylko że od jakiegoś czasu koperty znikają. A ja już nie jestem pewna, czy to starość... czy prawda, której nie chcę widzieć.
Koperta w szufladzie zniknęła
Dorota przyszła w sobotę, tuż przed południem. Nawet nie zadzwoniła wcześniej, po prostu zapukała i stanęła w drzwiach z nieco rozbieganym wzrokiem. Miała na sobie ten czerwony płaszcz, który nosiła tylko wtedy, gdy coś od kogoś chciała. Uśmiechnęła się szybko, pocałowała mnie w policzek i weszła do kuchni, jakbyśmy widywały się codziennie.
– Mamo, masz może herbatę z maliną? – zapytała, siadając przy stole. – Gardło mnie coś drapie. I głowa boli. Te zmiany pogody…
Wstawiłam czajnik, chociaż czułam, że przyszła nie po herbatę. Chciałam zapytać, co się dzieje, ale uprzedziła mnie.
– Mamo, jest sprawa. Nie martw się od razu, nic złego… tylko... no, potrzebuję paru złotych.
Usiadłam naprzeciwko niej i słuchałam, jak opowiada o zaległym czynszu, o pracy, która może się pojawi, o jakimś kliencie, co nie zapłacił. Przerywała sobie westchnięciami i nerwowym poprawianiem włosów. A potem spojrzała mi w oczy i powiedziała:
– To tylko pożyczka, mamo. Wiesz przecież, że ci oddam. Nie mam już do kogo pójść. Tylko ty mi zostałaś.
Nie od razu odpowiedziałam. Patrzyłam na nią i szukałam w jej twarzy tej dziewczynki, którą kiedyś karmiłam zupą mleczną i tuliłam po koszmarach. Była tam jeszcze, gdzieś pod zmęczeniem i dymem papierosa.
Wstałam, poszłam do pokoju i wyjęłam z szuflady kopertę z emeryturą. Podałam jej dwieście złotych. Zrobiła minę, jakby spodziewała się więcej, ale nie powiedziała nic. Wzięła, włożyła do torebki i znów pocałowała mnie w policzek.
– Kochana jesteś. Jesteś najlepszą mamą na świecie.
Zaraz po jej wyjściu posprzątałam po herbacie. I wtedy coś mnie tknęło. Otworzyłam szufladę. Koperty nie było. Ta z całą emeryturą. Nie tylko te dwieście, które dałam jej do ręki. Cała zniknęła.
Może ją gdzieś przełożyłam. Może byłam nieuważna. Przecież już nie mam tej pamięci, co kiedyś. Może po prostu starość daje znać o sobie.
Ale długo nie mogłam usiedzieć. Przeszukałam wszystkie miejsca, w których mogłam ją schować. Poczułam wstyd, zmieszany z podejrzeniem. Ale natychmiast to odepchnęłam. Przecież to moja córka.
Pewnie naprawdę sama gdzieś ją odłożyłam. Tak sobie powtarzałam. Do późnego wieczora.
Nie byłam już pewna
Następnego dnia spotkałam Halinę na klatce. Wychodziła z psem, jak zwykle.
– Dorotka znowu była? – zapytała od niechcenia, ale spojrzała na mnie uważnie.
– Wpadła na herbatę – odpowiedziałam krótko.
– I co, znowu „pożyczyła”? – uniosła brew. – Ty chyba już powinnaś trzymać te pieniądze w banku, Czesiu. Bo tak to ci jeszcze kiedyś wszystko zniknie.
Poczułam, jak zaciskają mi się palce na poręczy schodów. Odwróciłam się do niej.
– Przesadzasz. To moja córka. Mam jej nie pomóc?
– A ja ci tylko mówię, jak to wygląda z boku – wzruszyła ramionami. – Matka to matka, ale czasem trzeba myśleć też o sobie.
Wróciłam do mieszkania podenerwowana. To był moment, w którym po raz pierwszy dopuściłam do siebie myśl, że może... ale zaraz ją odrzuciłam. I tak, jak stałam, poszłam do kredensu. Wyjęłam wszystkie koperty, resztki biżuterii, złoty łańcuszek po mamie. Schowałam je do starej puszki po herbacie i wsunęłam głęboko, za książki kucharskie, których nikt nigdy nie rusza.
Wieczorem usiadłam w fotelu i długo wpatrywałam się w zdjęcie Janka. Mówił mi kiedyś: „Nie rozpieszczaj jej, Czesiu. Ona wyrośnie na cwaniarę”. Wtedy się z nim pokłóciłam. Teraz nie byłam już taka pewna.
Ale to przecież moje dziecko.
Jak mogły zniknąć?
Dorota przyszła tydzień później. Tym razem nie przyniosła żadnych wymówek. Nawet nie udawała, że przyszła po coś innego.
– Tylko na chwilę, mamo. – Rozglądała się po mieszkaniu, jakby czegoś szukała. – Ty masz jeszcze jakieś oszczędności?
Siedziała na brzegu fotela, trzymając torebkę na kolanach, ale jej wzrok błądził po półkach, komodzie, po mnie. Nie odpowiedziałam od razu. Zerknęłam na nią spod oka, układając ręce na kolanach.
– A czemu pytasz?
– Bo jak się nie uda z tą pracą, to będę miała problem z opłatami. I wiesz, tak się zastanawiałam… – uśmiechnęła się sztucznie. – Może masz coś odłożone, na czarną godzinę?
Nie odpowiedziałam.Próbowałam zmienić temat. Nie nalegała. Wyszła po piętnastu minutach, zostawiając po sobie jakiś niepokój.
Wieczorem, jak zwykle, zajrzałam do kuchni. Sięgnęłam za książki, tam, gdzie schowałam puszkę. Była na miejscu, ale gdy ją otworzyłam, poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nie było kolczyków. Te małe złote, które dostałam od Janka na czterdzieste urodziny. Pamiętam, jak je zawinęłam w kawałek bibułki i wsunęłam do środka. Leżały obok srebrnej łyżeczki po mojej matce. Teraz została tylko łyżeczka.
– Schowałam je głęboko… więc jak mogły zniknąć? – szepnęłam do siebie, stojąc w kuchni.
Nie chciałam wierzyć w to, co zaczynało się układać w mojej głowie. Ale nikt inny tu nie bywał.
Jeszcze nie potrafiłam wypowiedzieć tego na głos. Ale już wiedziałam.
Ja nie oskarżam, tylko...
Następnym razem, gdy Dorota przyszła, nie czekałam aż zapyta. Usiadła, zdjęła płaszcz, jakby miała zostać dłużej. Usiadłam naprzeciwko i powiedziałam spokojnie:
– Zginęły mi kolczyki, Doroto.
Podniosła głowę. Zamarła na sekundę, potem odstawiła filiżankę i zmrużyła oczy.
– Co ty mówisz, mamo?
– Te złote. Te z kółkami. Schowałam je dobrze. Nie mogły się same zapodziać.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. Potem jej twarz nagle się zmieniła.
– Chyba nie myślisz, że to ja?! – rzuciła ostro, z taką siłą, że aż się cofnęłam na oparcie krzesła.
– Ja tylko pytam – głos mi zadrżał.
– Jak możesz tak mówić o własnym dziecku? – zerwała się z miejsca. – Ja mam tyle na głowie, a ty jeszcze mnie oskarżasz? Ty wiesz, jak to boli?
– Ja nie oskarżam, tylko... – zaczęłam, ale nie dała mi skończyć.
– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś. Nigdy! – powiedziała, chwytając torebkę. – Dla ciebie wszystko jest ważniejsze ode mnie. Pieniądze, kolczyki, święty spokój.
– To nie tak… – próbowałam, ale już była w przedpokoju.
– Wiesz co, mamo? Lepiej się zastanów, komu naprawdę możesz ufać. Bo najwyraźniej nie mnie – powiedziała, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zostałam sama przy stole. Wiedziałam, że jej reakcja była przesadzona. A jednak czułam się winna. Że powiedziałam za dużo. I jednocześnie – że za długo milczałam.
Może powinnam była być twardsza?
Nie spałam prawie całą noc. Kręciłam się po mieszkaniu, w końcu usiadłam w fotelu Janka i zapatrzyłam się w ciemność za oknem. Jak dawniej, zaczęłam do niego mówić. Tak po prostu, półgłosem.
– Co byś zrobił, Janku, na moim miejscu? – zapytałam. – Czy ty też byś ją tak tłumaczył?
Cisza w mieszkaniu była gęsta. Wydawało mi się, że nawet zegar przestał tykać.
– Ja już nie wiem, czy to ja coś robię nie tak. Może powinnam była być twardsza? Może nie dawała jej tyle, nie poświęcała się? Ale to przecież moje dziecko… – mówiłam, a głos miałam chrapliwy, jakbym dusiła łzy.
Zrozumiałam wtedy coś, czego nie chciałam przyjąć przez tyle miesięcy. Że pieniądze można schować. Biżuterię też. Ale serca już nie. I tego, co między nami było, też nie da się odłożyć do puszki, nie da się ukryć przed sobą.
Zrozumiałam, że nie chodzi tylko o te koperty. Chodzi o zaufanie, które się gdzieś wykruszyło. A przecież to właśnie ono zawsze trzymało nas razem.
Tego poranka, gdy wstało słońce, byłam już pewna jednej rzeczy. Będę jej jeszcze pomagać. Ale już nie tak jak dawniej. Nie z zamkniętymi oczami. Bez złudzeń.
Patrzy na mnie jak na bankomat
Czasem siedzę przy stole, patrzę na drzwi i zastanawiam się, kiedy znowu zapuka. Przychodzi rzadziej. Czasami dzwoni, ale krótko. Głos ma napięty, jakby każda rozmowa z matką była dla niej obowiązkiem, a nie potrzebą.
Nie mówię już o pieniądzach. Jeśli prosi, daję tyle, ile mogę bez żalu. Resztę chowam głęboko.
Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że zniknęły pieniądze. Ani kolczyki. Najgorsze było to, że Dorota, ta moja dziewczynka, która kiedyś siadała u mnie na kolanach z książką, patrzy teraz na mnie tak, jakby patrzyła na bankomat. Jakby zostało ze mnie tylko to, co można przeliczyć.
Nie boję się samotności. Przyzwyczaiłam się do niej po śmierci Janka. Ale boję się czegoś innego.
Boję się, że moja córka już mnie nie widzi. A najbardziej boli mnie to, że to nie pieniądze znikają… tylko moje dziecko.
Czesława, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn rzucił studia, założył warsztat i wziął pierwszą lepszą dziewczynę. Cały nasz wysiłek poszedł na marne”
- „Liczyłam na pierścionek zaręczynowy, a dostałam dowód zdrady. Po tylu latach wyrzucił mnie jak śmiecia”
- „Przyjaciółka mizdrzyła się do mojego narzeczonego, ale przymykałam oko. Do dnia, gdy wróciłam wcześniej z pracy”