„Córka wpadła do mnie z rodziną na wakacje. Liczyłam, że będzie miło, ale po 3 dniach miałam dość bycia ich służącą”
„Usiadłam na werandzie z filiżanką kawy. Jednak, zamiast się cieszyć, czułam dziwną pustkę i smutek. Nie chodziło o brak bliskich. Chodziło o coś głębszego. O świadomość, że moja córka mnie nie słyszy. Że nie widzi we mnie człowieka”.

- Redakcja
Choć brzmi to może banalnie, jestem kobietą, która dopiero na emeryturze zaczęła na poważnie słuchać samej siebie. Mój dzień zaczyna się wcześnie – kawa, krótki spacer z kijkami, przegląd rabatek w ogrodzie. Lubię tę moją małą codzienność. Zawsze chciałam mieć domek, gdzie latem pachnie ziołami, a zimą słychać tylko wiatr i szum fal. Udało się. Sama odmalowałam werandę, powiesiłam firanki, zasadziłam lawendę. Po śmierci męża były chwile, gdy ta cisza bolała. Dziś cenię ją jak świętość. W zeszłym miesiącu zadzwoniła Ania – moja córka.
– Mamo, a może wpadniemy na trochę? Tomek ma urlop, dzieciaki by się ucieszyły. U ciebie zawsze najlepiej...
Rozczuliłam się. Pamiętam nasze wakacje z lat dziewięćdziesiątych. Rozłożony koc, koszyk z kanapkami, słońce i dzieciaki biegające po plaży.
– Oczywiście, wpadnijcie! – odpowiedziałam bez chwili wahania.
Nie mogłam się doczekać. Wydawało mi się, że znów poczuję to rodzinne ciepło, które gdzieś zanikło. Dom znów miał być pełen śmiechu, dziecięcych głosów, zapachu ciasta drożdżowego.
Nie przewidziałam jednego – można się poczuć jeszcze bardziej samotnym, mając pod dachem cztery bliskie osoby.
Byłam ich służącą
Pierwsze dni ich pobytu minęły w zawrotnym tempie. Z jednej strony było miło – dom zapełnił się śmiechem dzieci, rozmowami, dźwiękiem kroków, które przemykały przez pokoje jak echo dawnych wakacji. Ale z drugiej... coś zaczynało mnie uwierać, choć jeszcze nie umiałam tego nazwać. Wstawałam wcześniej niż wszyscy, przygotowywałam śniadania, gotowałam obiady, piekłam ciasta. Zmywałam po pięciu osobach, bo jakoś nikt nie wpadł na pomysł, żeby pomóc. W międzyczasie dzieci co chwila wołały mnie z różnych stron domu.
– Babciu, gdzie są moje kalosze?
– Babciu, Kuba znowu zabrał mi kredki!
Ania siadała z książką na leżaku albo przeglądała telefon w kuchni. Zięć najczęściej zamykał się w pokoju gościnnym, mówiąc, że „musi coś sprawdzić do pracy”. Ja natomiast biegałam z ręcznikami, zbierałam porozrzucane ubrania, prałam i prasowałam. Trzeciego dnia wieczorem, kiedy sprzątałam po kolacji, a Ania wstała od stołu i ruszyła w stronę tarasu, zatrzymałam ją przy zlewie.
– Może byś pozmywała? Albo Tomek?
– Mamo, przecież to wakacje! – spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, jakbym powiedziała coś zupełnie niestosownego.
– Właśnie – odpowiedziałam cicho, niemal do siebie – wakacje...
Po chwili z kuchni wybiegła Kasia, wołając, że Kuba rozlał sok na podłogę. Wzięłam szmatkę i bez słowa ruszyłam, żeby to posprzątać. Nikt nie zaproponował pomocy, nikt nie zapytał, czy nie jestem zmęczona. A ja czułam, jak po kolei opadają ze mnie wszystkie siły. Przed snem, leżąc już w łóżku, patrzyłam w sufit i myślałam tylko jedno: czy oni naprawdę nie widzą, że mam już swoje lata?
Byłam zawiedziona
Piątego dnia rano usłyszałam stukanie, potem drzwi otworzyły się gwałtownie i do mojego pokoju wbiegły dzieci. Kasia miała na sobie tylko piżamę, w rękach trzymała plastikowego jednorożca. Kuba zaraz za nią, z klockiem w dłoni.
– Chcemy jeść!
Zerknęłam na zegarek. Po chwili wstałam, założyłam szlafrok i zeszłam z nimi do kuchni. Zaparzyłam kawę, ustawiłam mleko na gazie, obrałam banana, podałam płatki. Kiedy zasiadali przy stole, do kuchni weszła Ania
– Ratujesz mnie – powiedziała, siadając na stołku.
Wzięła kubek z kawą i upiła łyk.
– A kto ratuje mnie?
Córka podniosła wzrok. Przez moment nie mówiła nic.
– Przecież lubisz dzieci – rzuciła w końcu.
Nie odpowiedziałam. Postawiłam na stole talerz z grzankami i wyszłam na taras. Siedziałam tam, aż usłyszałam, że zaczynają się zbierać na plażę. Nie zapytali, czy chcę iść z nimi. Nie powiedzieli nawet: „chodź z nami, mamo”. Po prostu zniknęli. Wzięłam do ręki książkę, ale nie mogłam się skupić. Litery rozmywały się przed oczami. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniła się nasza relacja. Kiedyś Ania dzwoniła codziennie. Opowiadała o pracy, o dzieciach, czasem o zwykłych głupstwach. Wspólnie gotowałyśmy przez telefon, śmiałyśmy się, planowałyśmy kolejne spotkanie. Teraz... Teraz była jak turystka w moim domu, która liczy na pełne wyżywienie i świeżą pościel. Nie byłam zła. Byłam zawiedziona. I strasznie, nieznośnie samotna wśród tych wszystkich ludzi.
Miałam ich dość
Ostatniego dnia ich pobytu wstałam wcześniej niż wszyscy. Chciałam mieć chwilę dla siebie, zanim dom znów wypełni się hałasem. Wstawiłam pranie, zaczęłam przygotowywać jajka na śniadanie. Po kuchni kręciłam się niemal bezszelestnie, jakby nie chciałam nikogo zbudzić – ale prawda była inna. Chciałam, żeby jak najdłużej jeszcze spali. Chciałam ciszy. Kilka chwil później Kuba płakał, bo nie mógł znaleźć swojej maskotki. Kasia nie chciała jeść tego, co zrobiłam. Ania biegała w panice, bo zapodziała ładowarkę. Tomek wrzeszczał z pokoju, że jego laptop znowu się nie ładuje. Torby stały na środku salonu, porozpinane, rzeczy wysypywały się na podłogę. Wszyscy mówili, ale nikt nie słuchał. Stałam w kuchni i milczałam. Kiedy zebrali się przy drzwiach, w przedpokoju zrobiło się duszno. Ania ucałowała mnie w policzek.
– Dzięki, mamo. Było super.
Uśmiechnęłam się, ale usta miałam ściśnięte. I wtedy, zanim zdążyłam się powstrzymać, powiedziałam cicho:
– Nie przyjeżdżajcie już w przyszłym roku.
Zamarła. Tomek przestał sięgać po klamkę. Kuba spojrzał na mnie z niepewnością.
– Co to ma znaczyć?
– To nie jest pensjonat. Mam siedemdziesiąt lat i chcę ciszy – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Córka zacisnęła usta. Jeszcze przez chwilę trwała w miejscu, jakby czekała, że dodam: „żartuję” albo „przesadziłam”. Nie powiedziałam nic. Jej oczy zrobiły się ciemniejsze. Odwróciła się do Tomka.
– Wiedziałam, że tak się skończy. Człowiek się stara, przyjeżdża, dzieci są szczęśliwe, a tu takie teksty. Brak słów.
Tomek coś mruknął, coś w stylu: „mama ma prawo do swojego zdania”, ale nie do końca zrozumiałam. Był zażenowany. Dzieci patrzyły na nas w milczeniu. Chwilę później drzwi się zamknęły. Zostałam sama w ciszy, o której tak marzyłam.
Czułam dziwną pustkę
W domu panowała zupełna cisza. Ta, której tak bardzo pragnęłam przez cały tydzień, teraz rozlewała się po kątach jak coś gęstego i ciężkiego. Usiadłam na werandzie z filiżanką kawy. Jednak, zamiast się cieszyć, czułam dziwną pustkę i smutek. Nie chodziło o brak bliskich. Chodziło o coś głębszego. O świadomość, że moja córka mnie nie słyszała. Że nie widziała we mnie człowieka. Przyniosłam zeszyt z szuflady. Taki zwykły, w kratkę, który kupiłam kiedyś do zapisywania przepisów, ale jakoś nigdy nie miałam do tego serca. Otworzyłam na pustej stronie i zaczęłam pisać list do córki.
„Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytasz te słowa. Nie piszę po to, żeby cię zranić, ani żeby się usprawiedliwiać. Piszę, bo chcę wreszcie powiedzieć coś, czego nie powiedziałam przez całe lata. Całe życie byłam matką. Po prostu. Nie narzekałam, nie domagałam się wdzięczności. Cieszyłam się, gdy było wam dobrze. Kiedy byłaś dzieckiem, nie potrzebowałam niczego więcej. Ale teraz... teraz jestem kobietą, która ma 70 lat i która ma prawo do zmęczenia, do samotności, do świętego spokoju. Nie chcę, żebyś się czuła winna. Chcę, żebyś wiedziała, że ja też czasem potrzebuję wsparcia. Chcę być blisko, ale nie mogę już być wszystkim. Kiedyś myślałam, że poświęcenie to najwyższa forma miłości. Teraz wiem, że jest miłość, która nie kosztuje tyle siebie. Taka, w której można powiedzieć 'dość', bez poczucia winy”.
Zamknęłam zeszyt. Przez chwilę patrzyłam na drzewa za oknem, potem schowałam go do szuflady. I pierwszy raz poczułam, że to ja postawiłam granicę. Nie złością, nie krzykiem – tylko prawdą.
Nie było we mnie gniewu
Tydzień później zadzwonił telefon. Odebrałam niemal od razu. Usłyszałam głos córki – chłodny, zdystansowany, ale spokojny.
– Dzieci pytają, kiedy znów do ciebie pojedziemy – powiedziała bez przywitania.
Przez moment nie odpowiedziałam. Wzięłam głęboki wdech.
– Kiedy będą wiedzieć, że trzeba sprzątać po sobie – odparłam.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Krótsza niż się spodziewałam.
– No dobrze. To wszystko – odpowiedziała i się rozłączyła.
Siedziałam chwilę z telefonem w ręku. Nie płakałam. Nie było we mnie gniewu. Czułam pewien rodzaj smutku, ale też coś jeszcze – ulgę. Po raz pierwszy nie ugięłam się, nie zaczęłam przepraszać, nie tłumaczyłam się, że „może przesadziłam”, że „byłam zmęczona”. Powiedziałam, co czuję i nie cofnęłam tego.
Maryla, 70 lat
Czytaj także:
- „Teściowa robi wszystko, by zepsuć nam urlop w Chorwacji, a mąż boi się pisnąć słowem. Te wakacje to jakiś koszmar”
- „Teściowa miała dołożyć się do chrzcin wnuka, a nie dała ani grosza. Zgrywa dobrą babcię tylko przed innymi”
- „Zostałam kochanką Marka i cierpliwie czekałam na jego rozwód. Ale gdy zaszłam w ciążę, zrobił coś nie do pomyślenia”