„Córka wyjechała do Norwegii, bo marzyła o lepszym życiu. Pół roku później płakała jak dziecko w moich ramionach”
„I wtedy rzuciła mi się na szyję tak gwałtownie, że aż się zachwiałam. Płakała jak dziecko, jak wtedy, kiedy miała pięć lat i zgubiła mi się w supermarkecie przy lodach na patyku”.

- Redakcja
Mówiłam córce, że Norwegia to nie bajka. Ale gdzie tam, przecież matka to zawsze czarnowidz, nic nie rozumie i w ogóle najlepiej, żeby siedziała do śmierci pod jej skrzydłami.
– Mamo, przecież nie lecę w kosmos, tylko wyjeżdżam do cywilizowanego kraju! – tłumaczyła z tą swoją manierą, którą zawsze wyczuwałam, gdy miała już wszystko zaplanowane i tylko dla świętego spokoju udaje, że jeszcze się zastanawia.
Nie podcinałam jej skrzydeł. Pomogłam jej w pakowaniu walizki, wsunęłam kopertę z euro i nawet powstrzymałam się, żeby nie płakać na lotnisku. Bo matka, choćby nie wiem jak złośliwa i wkurzona, to jednak serce ma. A pół roku później wróciła. I znów była moją małą córeczką.
Wiedziałam, jak to się skończy
– Mamo, naprawdę to przemyślałam – powiedziała Martyna, kręcąc się z tą swoją kawą po kuchni, jakby to była kawiarnia na lotnisku, a nie nasza, skromna klitka w bloku.
– Oczywiście, że przemyślałaś. Zawsze wszystko wiesz najlepiej – mruknęłam, mieszając zupę.
– No weź, nie zaczynaj… – westchnęła. – Muszę spróbować. Jak nie teraz, to kiedy?
– Aha. Bo w Polsce nie da się żyć, tak? Bo tu same problemy i zero szans? – rzuciłam niby od niechcenia.
– Przecież ci mówiłam, że tam jest inny poziom życia. Stabilność, zarobki, ludzie...
– Ludzie? Tacy, co się do ciebie nie odezwą bez zaproszenia na obiad? – parsknęłam. – Norwegowie to nie są ci twoi serdeczni znajomi z akademika. To są ludzie, co się z nikim nie spoufalają.
– Przesadzasz. Nie jadę tam szukać miłości, tylko pracy – odcięła się. – Dostałam propozycję od znajomej. Pokój, robota w biurze logistycznym. Wszystko mam ustalone.
– Pokój, powiadasz… A ta znajoma to ile ją znasz? Trzy miesiące na jakiejś wymianie?
– Cztery! – rzuciła urażona. – Poza tym nie lecę w ciemno. Mam oszczędności, mam plan.
– I masz matkę, która już wie, jak to się skończy – westchnęłam.
– Mamo…
– Dobra, jedź. Tylko pamiętaj – jak cię tam życie przetrzepie, to wracaj. Nie będę mówić „a nie mówiłam”, tylko zrobię rosół.
Coś mi nie pasowało
Minął tydzień, dwa, miesiąc. Martyna dzwoniła codziennie. Czasem tylko na chwilę, z tramwaju czy kuchni, ale wystarczyło. Brzmiała pewnie. Aż za pewnie, jeśli mam być szczera.
– No hej, mamuś! – rzuciła pewnego wieczoru, z tą swoją zbyt entuzjastyczną nutą. – Wiesz, dziś w pracy dostałam nowy projekt. Może pojadę z nimi służbowo do Oslo!
– Tylko nie mów, że jeszcze nie byłaś w Oslo – zażartowałam.
– Nie miałam czasu. Poza tym… no wiesz, oszczędzam.
– Mhm. I jak tam twoja cudowna współlokatorka?
– Aa, Elin? Wszystko okej. Trochę sztywna, ale to pewnie ten ich styl. Niczego nie zabiera, nie kradnie sera z lodówki, więc i tak nieźle – zaśmiała się, ale jakoś tak sucho.
– A samotność? Nie tęsknisz?
– Za czym? Za korkami w komunikacji? Za panem Marianem z dołu? – prychnęła. – Mamo, ja tu mam spokój.
– Spokój to nie wszystko – westchnęłam. – Wiesz, że to wszystko może być trudniejsze, niż ci się wydaje.
– Nie martw się. Wszystko mam pod kontrolą. Praca, mieszkanie, nawet siłownię mam trzy przystanki dalej.
– A serce? Też pod kontrolą?
– Mamo…
– Dobrze. Nic nie mówię.
Rozłączyła się szybko. A ja siedziałam jeszcze chwilę przy stole, gapiąc się w ekran, który zgasł. Coś w jej głosie… nie pasowało.
Widziałam, że się boi
Pierwszy raz naprawdę się zaniepokoiłam po pewnym połączeniu wideo. Martyna nie miała na sobie makijażu, a oczy miała podkrążone i włosy związała byle jak, choć przecież zawsze dbała, żeby dobrze wyglądać.
– Co się dzieje? – zapytałam prosto z mostu.
– Nic… no co ma się dziać? – odpowiedziała i zaczęła poprawiać kamerę, jakby to ona była winna temu, że wyglądała, jakby nie spała od tygodnia.
– Nie udawaj. Jesteś cała jakaś… inna. Nie jesteś sobą.
– Jestem po prostu zmęczona, mamo. Praca, język, wszystko naraz. Nie jest lekko, ale dam radę. Przecież chciałam być dorosła, to jestem – rzuciła z kwaśnym uśmiechem.
– A Elin? Pomaga ci?
– Elin wyjechała do chłopaka. Zostałam sama na mieszkaniu.
– Sama? – nie wytrzymałam. – Dziecko, ty tam nikogo nie masz! Gdyby ci się coś stało…
– Nic mi się nie stanie! – przerwała mi. – Mamo, błagam cię, nie rób teraz z tego dramatu. W Polsce też ludzie mieszkają sami.
– Ale nie w obcym kraju, gdzie zima trwa osiem miesięcy, a sąsiad ci nie odpowie „dzień dobry”!
Martyna spuściła wzrok. I właśnie wtedy, na ułamek sekundy, zobaczyłam w jej oczach coś, czego się bałam od samego początku. Strach. Jednak udawała dalej.
– Mamo, proszę. Zostawmy ten temat. Naprawdę. Wszystko będzie dobrze.
Już wtedy wiedziałam, że nie będzie.
Zamarłam
Telefon zadzwonił w środku nocy. Od razu wiedziałam, że coś się stało. Matki tak mają – serce im ściska, zanim jeszcze zdążą odebrać. Spojrzałam na ekran: „Martyna”. Natychmiast wcisnęłam zieloną słuchawkę.
– Mamo... – usłyszałam. Głos miała cichy, załamany. – Nie gniewaj się. Musiałam zadzwonić.
– Co się dzieje? – zerwałam się z łóżka jak poparzona. – Co z tobą?
– Nie wiem. Jestem jakaś... rozbita. Zimno tu, mamo. I ciemno. A ja już nie wiem, po co tu jestem.
Zamilkła na chwilę. Słyszałam tylko, jak pociąga nosem.
– Co się stało? Praca?
– Zwolnili mnie – wyszeptała. – Powiedzieli, że nie mam „norweskiej dynamiki zespołowej”. Cokolwiek to znaczy.
– No pięknie. I co dalej?
– Nie wiem. Nie mam prawa do zasiłku, bo pracowałam za krótko. Elin wróci dopiero za miesiąc. Pieniędzy starczy mi na może dwa tygodnie. A mieszkanie? Właściwie jest jej... – załkała.
– I nie mogłaś tego wcześniej powiedzieć?
– Wiem. Przepraszam. Tak bardzo chciałam, żebyś była ze mnie dumna... A teraz czuję się jak dziecko, które zgubiło się w wielkim sklepie.
– I co robi takie dziecko?
– Szuka mamy.
– Wracaj, czekam na ciebie.
Usłyszałam jej szloch
Po tej nocnej rozmowie nie spałam już ani minuty. Czekałam, aż zadzwoni znowu. A ona… milczała. Dopiero nad ranem przyszła wiadomość.
„Mamo, mogę zadzwonić później?”.
Nie wytrzymałam. Oddzwoniłam natychmiast.
– Słyszysz mnie?
– Tak… – wyszeptała. – Mamo, ja nie daję rady. Myślałam, że jestem twarda, że sobie poradzę, ale… ja tu jestem nikim. Jakby nikt mnie nie widział.
– Widzę cię. Wracaj do domu.
– Mamo, nie… przecież nie możesz tak po prostu…
– A jak mam inaczej? Mam patrzeć, jak moja córka się rozsypuje? – oburzyłam się. – No już, powiedz mi tylko jedno: chcesz wrócić?
– Chcę, ale boję się, że cię rozczaruje.
– Rozczarujesz?! – parsknęłam. – Dziewczyno, ja się rozczarowuję głównie w marketach, jak w promocji zamiast łososia jest mintaj. Tobą? Nigdy.
– To, co mam robić?
– Pakuj się. Kup bilet. A jak nie masz kasy, to ja ci kupię. I wracasz do domu. I już.
– Mamo…
I wtedy to się stało. Usłyszałam jej szloch – taki czysty, dziecięcy, jakby zrzuciła z siebie cały ten ciężar dorosłości.
– Mamo… dziękuję.
– Nie dziękuj. Wracaj. Rosół ugotuję.
Poczułam ulgę
Odebrałam ją z lotniska trzy dni później. Stała przy taśmie z bagażami.
– Mamo… – wydusiła, gdy mnie zobaczyła.
– No chodź tu wreszcie – otworzyłam ramiona.
I wtedy rzuciła mi się na szyję tak gwałtownie, że aż się zachwiałam. Zaczęła płakać, tak naprawdę, bez udawania. Płakała jak dziecko, jak wtedy, kiedy miała pięć lat i zgubiła mi się w supermarkecie przy lodach na patyku.
– Już, już. Jestem – szeptałam, głaszcząc ją po włosach. – Wszystko minie.
Gdy wróciłyśmy do domu, usiadła przy stole i spojrzała na mnie z takim wstydem, że aż mnie serce ukłuło.
– Mamo… zawiodłam cię, co?
– Oczywiście, że nie. – Usiadłam naprzeciw niej. – Zawodzi ten, kto nie próbuje. Ty próbowałaś. Życie cię pacnęło w łeb? To wstaniesz. Tyle.
– Myślałam, że będę kimś lepszym – mruknęła.
– Lepszym od kogo? Ode mnie? – prychnęłam. – Dziewczyno, ja całe życie liczyłam na siebie. Ty też musiałaś spróbować. I dobrze zrobiłaś. A teraz… teraz czas się pozbierać.
– Nie wiem, od czego zacząć.
– Od rosołu. – Wstałam. – Zjemy, przestaniesz trząść się jak galareta, a jutro pomyślimy, co dalej. Nie takie rzeczy się w życiu naprawiało.
Martyna się uśmiechnęła. Nieśmiało, ale szczerze. Tak właśnie – w mojej kuchni z obiadem na stole – wróciła do siebie. A ja? Ja tylko ją przytrzymałam, zanim znowu spróbuje latać. Bo przecież po to są matki.
Weronika, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W małżeństwie marzłam, więc poszukałam ciepła u innego mężczyzny. Szybko zostawił mnie na lodzie”
- „Gdy zakochałem się w kelnerce, rodzice zagrozili, że mnie wydziedziczą. Podjąłem najgorszą decyzję w życiu”
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”