„Córka wyszła za krętacza, co czyhał na spadek. Grał troskliwego, ale podły chciwiec nie wiedział, że mam asa w rękawie”
„Kamil był miły, owszem, ale zbyt pewny siebie. Za bardzo starał się zrobić dobre wrażenie. Miał to spojrzenie, którym omiatał wszystko – jakby oceniając, ile jest warte. Nawet na moje kafelki w kuchni patrzył jak rzeczoznawca, a nie przyszły zięć. Od razu zorientował się, ile mamy ziemi”.

- Redakcja
Kiedy moja córka Ola wyszła za Kamila, starałam się być otwarta i wspierająca. Był sympatyczny, dobrze zarabiał, a ona wyglądała na zakochaną. Ale coś mi w nim nie pasowało. Z czasem zauważyłam, że coraz częściej dopytuje o majątek, działki, a nawet o testament. Udawał troskliwego, ale widziałam, jak kalkuluje każde słowo i ruch. Myślał, że jestem naiwna i z wiekiem zgłupiałam. Prawda była jednak zupełnie inna. Mam swoją tajemnicę, o której nikt nie wie. A Kamilek jeszcze się zdziwi, jak przyjdzie do podziału. Bo nie ze mną te numery.
– Nie ma to jak dobra partia – powiedziała moja przyjaciółka Basia, gdy poznała Kamila. – Wysoki, elokwentny, z mieszkaniem i samochodem. Ola dobrze trafiła.
Uśmiechnęłam się grzecznie, ale w środku coś mi zgrzytało. Kamil był miły, owszem, ale zbyt pewny siebie. Za bardzo starał się zrobić dobre wrażenie. Miał to spojrzenie, którym omiatał wszystko – jakby oceniając, ile jest warte. Nawet na moje kafelki w kuchni patrzył jak rzeczoznawca, a nie przyszły zięć. Kiedy Ola przyprowadziła go po raz pierwszy, od razu zorientował się, ile mamy ziemi. Że dom jest nasz, że nikt poza mną tu nie mieszka, i że jestem wdową od ponad dekady. Był uprzejmy, ale też za bardzo wypytywał. O ceny w okolicy, o sąsiadów, o moje zdrowie. Niby troskliwie, ale coś mi się nie zgadzało.
– Mamo, czepiasz się. On po prostu jest ciekawy – tłumaczyła Ola, kiedy wspomniałam jej, że trochę mnie to niepokoi.
Nie powiedziałam jej, że zauważyłam, jak Kamil zerkał na stary akt własności, który zostawiłam przez przypadek na stole. Myślał, że nie widzę, jak czyta pobieżnie, udając, że patrzy na gazetę. Potem temat majątku zaczął się przewijać coraz częściej.
– Mamo, nie myślałaś, żeby przepisać dom na mnie? – rzuciła raz Ola, niby mimochodem.
– A po co ci to teraz, dziecko? – zapytałam spokojnie.
– No wiesz, tak na przyszłość. Żeby nie było potem problemów – mruknęła, ale widziałam, że sama tego nie wymyśliła. To on jej to podpowiedział.
I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że Kamil zaczyna grać. Tylko nie przewidział, że ja też mam swoje asy w rękawie.
Nie wiedział, że mam asa w rękawie
Kamil nie był głupi. Wiedział, że prosto z mostu nic nie ugra, więc działał subtelnie. Zasiewał w Oli niepokój, że „świat jest nieprzewidywalny”, że „warto wszystko wcześniej poukładać”, że „spadki potrafią poróżnić nawet najlepsze rodziny”.
– Ty się nie boisz, że mama umrze, a potem będą się ciągnąć sprawy sądowe? – mówił do niej w mojej obecności, niby żartem, ale z przesadną powagą w oczach.
Zaczęła mnie drażnić jego obecność. Kiedy przyjeżdżali na obiad, zaglądał do piwnicy, pytał o stare maszyny po moim mężu. Twierdził, że to „z czystej ciekawości”, ale ja widziałam, że sprawdza, co jest do zabrania. Raz zaproponował, że pomoże mi „uporządkować papiery”. Podziękowałam z chłodnym uśmiechem.
– Ale serio, mamuś, może już czas pomyśleć o uporządkowaniu spraw majątkowych? – zapytała po jego wizycie Ola.
– Coś wam się spieszy do dziedziczenia? – zapytałam tak spokojnie, że aż się speszyła.
– Nie, no co ty, po prostu… no wiesz, różnie bywa…
Zaczęłam wtedy celowo udawać słabszą, trochę zdezorientowaną. Raz zostawiłam ciasto zbyt długo w piekarniku, innym razem powiedziałam, że zgubiłam klucze. Patrzyłam, jak Kamil się cieszy. Myślał, że to kwestia czasu, aż zrobię „logiczny ruch” i przepiszę wszystko na Olę. Nie podejrzewał, że gram. Że każdy „przypadek” był przeze mnie dokładnie przemyślany. Chciałam, by poczuł się pewnie, by uwierzył, że wszystko idzie po jego myśli. Nie wiedział, że ja też mam plan. I pewien dokument, którego nikt się nie spodziewa.
Zięć był fałszywy do szpiku kości
Zięć zaczął wpadać coraz częściej sam. To niby Ola nie mogła, bo dzieci, bo zmęczona, a on „tylko na chwilkę”, „tylko podwieźć zakupy”, „tylko sprawdzić piec w piwnicy”. Widziałam, że sobie wszystko układa. Raz przyniósł kawę i sam sobie nalał do filiżanki, jakby był u siebie. A potem, niby od niechcenia, wspomniał o jakimś znajomym, który zainwestował w ziemię i teraz zbiera owoce.
– Wie pani, teraz to się wszystko rozbudowuje, a ta działka... idealna pod domki letniskowe – rzucił mimochodem.
– Na to jest jeszcze czas – odparłam. – To ziemia rodzinna, przeszła przez kilka pokoleń.
– No ale wie pani, Ola by o to zadbała – uśmiechnął się szeroko. – Jakby było na nią, to przynajmniej wiadomo, że pójdzie w dobre ręce.
Zatrzymałam się wtedy i spojrzałam mu prosto w oczy. Chciałam zobaczyć, czy się speszy, czy się zawaha. Nic z tych rzeczy. Gapił się na mnie pewny siebie, jak handlarz samochodów na naiwną klientkę. Zrobił się zuchwały. Później usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon przed domem.
– Nie, jeszcze nie przepisała, ale to kwestia czasu. Staruszka zaczyna się gubić. Ola ją przekona, tylko trzeba to zagrać delikatnie.
Serce mi stanęło. Nie z powodu tych słów – spodziewałam się ich. Ale dlatego, że uznał mnie za przeszkodę. Nie człowieka, tylko zawadę do usunięcia. Jak starą szafę w przejściu. Wtedy wiedziałam już na pewno – on nie poprzestanie na namowach. Będzie naciskał, manipulował. A ja muszę być krok przed nim.
Córka przejrzała na oczy
To była zwykła niedziela. Ola przyjechała sama, pierwszy raz od dawna bez Kamila. Zrobiłam jej herbatę z cytryną, jak lubiła od dziecka i usiadłyśmy w salonie. Przez chwilę milczałyśmy, aż w końcu zaczęła mówić.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć… ale proszę, nie przerywaj mi. Dobrze?
Skinęłam głową, czując, że to będzie ważna rozmowa.
– Ja wiem, że Kamil cię męczył o te sprawy majątkowe. I wiem, że próbował wywierać presję. Ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo. Dopiero niedawno usłyszałam, jak mówił do kolegi przez telefon. Że „trzeba cię popchnąć do decyzji”, bo jesteś „łatwa do zmanipulowania”. Że „stara kobieta, co się zna na papierach jak kura na pieprzu”.
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Mamo, przepraszam cię, że tak długo milczałam. Wiem, że on to wszystko robił z wyrachowania. A ja... byłam ślepa. Nie chciałam widzieć.
Usiadłam obok niej i wzięłam ją za rękę.
– Czasem musimy się sparzyć, żeby zrozumieć, kto nas naprawdę szanuje – powiedziałam cicho. – Ale lepiej późno niż wcale.
– On nie wie, że wszystko słyszałam. Chcę się z nim rozstać, ale muszę to dobrze rozegrać. Dla dzieci, dla siebie.
Pokiwałam głową. Nie musiała wiedzieć, że ja swoje rozegrałam już dawno. Ta rozmowa tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, chowając przed nimi prawdę. Czasem największą ochroną nie jest testament. Tylko sekret, który zmienia reguły gry.
Moja tajemnica z przeszłości
To było ponad dwadzieścia lat temu. Mój mąż, świętej pamięci Leon, wpadł na pomysł, żeby podzielić majątek jeszcze za życia. „Nie chcę, żeby nasze dzieci się później kłóciły”, powiedział wtedy. Jakby już wtedy przeczuwał, że nadejdzie taki dzień, kiedy ktoś będzie próbował dobrać się do naszego dorobku. Podzieliliśmy wszystko po cichu. Działki – trzy z nich zapisał na starszego syna z pierwszego małżeństwa. Dom, z którego pochodziła moja rodzina, przepisał na mnie, z pełnym prawem do rozporządzania. I jeszcze jedna, największa działka, poszła... nie na dzieci. Tylko na fundację. W akcie darowizny była klauzula, że w razie mojej śmierci, jeśli dzieci nie będą zgodne, wszystko przechodzi na cele społeczne.
Schowaliśmy ten dokument w sejfie bankowym. Z czasem zapomniałam o nim... aż do chwili, gdy Kamil zaczął się czaić wokół mojego domu jak kot na gołębie. Kilka tygodni temu pojechałam do banku i poprosiłam o kopię. Kiedy zobaczyłam te podpisy, daty, pieczęcie – poczułam ulgę. Kamil nic nie dostanie. Nawet jeśli przekonałby Olę do podpisów, nawet gdyby mnie zmanipulował – nie wiedział, że gra toczy się już nie o moje ziemie. Ale o to, czy ktoś zostanie z pustymi rękami. Trzymałam ten dokument w szufladzie przy łóżku. Na wierzchu – list do notariusza z instrukcją, co zrobić, jeśli coś mi się stanie. Bo ja może i się uśmiecham. Może i udaję zdezorientowaną staruszkę. Ale ja swoje życie przeżyłam uczciwie. I nie pozwolę, żeby ktoś sobie z niego zrobił skarbonkę.
Nie każda gra jest zwycięska
Kilka dni później Kamil znów się pojawił. Tym razem bez kwiatów, bez uśmiechu. Siedział w mojej kuchni, pił kawę i mówił tonem człowieka, który już czuje wygraną.
– Wie pani, ja się tylko troszczę o Olę. Życie jest nieprzewidywalne. Fajnie by było mieć wszystko uregulowane, tak na przyszłość. Dla spokoju.
– Dla czyjego spokoju, Kamil? – zapytałam chłodno, odstawiając filiżankę.
Zająknął się.
– No… naszego. Całej rodziny.
Wstałam i podeszłam do szuflady. Wyjęłam kopertę z dokumentem i położyłam na stole. Nie otwierał jej. Tylko patrzył.
– Co to? – zapytał, jakby już przeczuwał.
– Coś, co pokazuje, że nie warto kombinować, kiedy się jest tylko gościem przy stole, a nie gospodarzem.
Zbladł. Milczał dłużej, niż się spodziewałam. Potem tylko wstał, podziękował za kawę i wyszedł. A ja poczułam, jak schodzi ze mnie napięcie. Kilka tygodni później Ola powiedziała, że Kamil wyprowadził się z mieszkania. Podobno sam. Podobno bez słowa.
– Chyba zrozumiał, że nie wszystko da się wyliczyć – powiedziała cicho.
Nie miałam w sobie triumfu. Tylko spokój. Bo dom, który budowałam latami, nie był dla spryciarzy. I choć przyszłość jest niepewna, wiem jedno, że mojej historii nie napisze ktoś inny.
Zofia, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Bliscy wyzywali mnie od pasożytów i nierobów. Wystarczyło, że dostałam spory spadek, by zmienili nastawienie”
- „Spotkałam faceta w saunie i aż spociłam się z wrażenia. Nie interesowało mnie to, że ma obrączkę. Męża trzeba pilnować”
- „Za zamkniętymi drzwiami mamy z żoną swoją tajemnicę. Gdy wścibscy pytają, czemu nie mamy dzieci, zbywamy ich uśmiechem”