Reklama

Był czerwcowy dzień. Słońce odbijało się w oknach kościoła, a Karina – nasza jedynaczka – stała przy ołtarzu w śnieżnobiałej sukni, z błyskiem w oku i uśmiechem na twarzy. Ślub był jak z filmu: kwiaty, elegancka sala, goście, których sama wybrała. Tobiasz, mój mąż, miał łzy w oczach. Ja również – choć nie tylko ze wzruszenia. W moim sercu mieszkała wątpliwość. I nosiła imię: Karol.

Reklama

Nie pasował mi na zięcia

Poznali się podczas konferencji branżowej w Sopocie. Karina nie znosiła takich wydarzeń – czuła się przytłoczona przez ludzi w garniturach i sztuczne rozmowy. Uciekła z kieliszkiem prosecco w kąt sali. Tam właśnie podszedł Karol. W lnianej marynarce, z luzem w spojrzeniu.

Też masz dość? – zagadnął.

Zaczęli rozmawiać. Nie o projektach i strategiach, lecz o muzyce, podróżach, smakach dzieciństwa. Karina opowiadała później, że nie czuła się skrępowana ani przez chwilę. Był otwarty, ciekawy, inny niż ci, których znała wcześniej. Tego samego wieczoru zabrał ją do swojego baru. Pokazał miejsce, z którego był dumny – drewniane wnętrze, świece, winyle. Powiedział: „Tu jestem naprawdę sobą.” Tydzień później zaprosił ją na kolację. Miesiąc później spędzili razem długi weekend. Z dnia na dzień wszystko przyspieszało. Karina była zachwycona jego zdecydowaniem, tym jak planuje, jak mówi „zróbmy to” zamiast „zastanówmy się”.

– Wreszcie ktoś wie, czego chcę – mówiła mi przez telefon. – I chce mnie. Od razu, a nie „kiedyś”.

Witek nigdy taki nie był. Zawsze potrzebował czasu. Zawsze analizował. Karol natomiast działał tu i teraz. Karina, zmęczona latami niepewności, poczuła się wreszcie ważna. Wkrótce niemal zamieszkała u niego. Miała tam pół szafy, swoją szczoteczkę, a potem całe biurko. Spędzali wieczory przy winie, z jego jazzowymi playlistami w tle. On gotował, ona śmiała się, że zjadła więcej makaronu w dwa miesiące niż przez całe życie. W lipcu pojechali razem w góry. Po powrocie wiedzieli już, że to „to”. Zaręczyli się spontanicznie, na dachu hotelu w Krakowie, przy zachodzie słońca. Karina nie czekała na pierścionek. Powiedziała „tak”, zanim zdążył zadać pytanie do końca.

Planowanie ślubu ruszyło błyskawicznie. Wybór sali, termin, lista gości. Tobiasz był zachwycony – mówił, że Karol jest konkretny, a nie rozlazły jak większość facetów. Ja… nie byłam pewna. Wszystko działo się jak na taśmie produkcyjnej. Za szybko, bez wytchnienia, bez refleksji. Ale Karina była pewna. A ja nie chciałam mówić jej o swoich wątpliowściach. Uśmiechałam się. Ale w środku czekałam, aż ten pęd kiedyś ją zatrzyma. I oby nie bolało zbyt mocno. No i wzięli ten ślub.

Pierwsze zwiastuny burzy

Jesień przyszła szybko. Liście żółkły, a dni stawały się coraz krótsze. Karina dzwoniła rzadziej. Na początku uznałam to za naturalne – nowożeńcy budują wspólne życie. Ale potem, z rozmowy na rozmowę, coś zaczęło się zmieniać. Jej głos był spięty, krótszy, jakby ciągle była w biegu, jakby coś ukrywała. Aż pewnego wieczoru zadzwoniła i powiedziała bez ogródek:

– Mamo, Karol chce rozwodu.

Zatkało mnie. Jeszcze tydzień wcześniej mówiła, że planują remont mieszkania. Usiadłam na sofie, próbując pojąć, co właśnie usłyszałam.

– Co się stało?

Karina zaczęła opowiadać. Od kilku tygodni Karol był inny – nieobecny, rozkojarzony, zimny. Telefon zawsze nosił przy sobie. Odbierał wiadomości po cichu, w łazience. Raz, kiedy chciała zadzwonić z jego komórki, wyrwał jej ją z ręki z taką złością, że się przestraszyła.

– Wiem, że coś ukrywa – mówiła. – Ale kiedy pytam, robi ze mnie paranoiczkę.

Zdecydowała się działać. Bez zapowiedzi poszła do baru Karola. Weszła tylnym wejściem, by go zaskoczyć. I zastała scenę, która już na zawsze została jej w pamięci: Karol był pochylony nad młodą blondynką w czarnej koszuli. Śmiali się, byli blisko. Kiedy ją zobaczyli, dziewczyna odsunęła się szybko, a Karol udawał, że nic się nie dzieje.

– Powiedział, że uczy ją obsługiwać zmywarkę – Karina parsknęła z goryczą. – A potem wrócił do oskarżeń, że nie chcę dzieci i że bardziej kocham swoją pracę niż jego.

To nie mogło się tak skończyć

Słuchałam tego wszystkiego ze ściśniętym sercem. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu byli w podróży poślubnej. Wszystko miało się układać. A teraz mój zięć flirtuje z kelnerką, a córka płacze do słuchawki. Zaproponowałam jej, żeby porozmawiali z jakimś secjalistą. Może psychologiem?

– Może nie wszystko stracone – powiedziałam.

– Może… – odparła cicho. – Ale mamo, ja mam wrażenie, że on już się zakochał. I tylko czeka, żeby się pozbyć balastu, któym jestem ja.

Poprosiła, żebym nic nie mówiła ojcu. Tobiasz miał wybuchowy charakter i nie znosił zdrad. Obiecałam milczenie, choć bolało mnie to jak zadrga pod paznokciem. Wieczorem długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Może powinnam odpuścić i pozwolić im samym rozwiązać ten kryzys. Ale czułam, że nie mogę. Musiałam zobaczyć to wszystko na własne oczy. Jeśli Karol naprawdę zdradzał moją córkę, chciałam być pewna. Nie na słowo. Na własny wzrok.

I tak narodził się mój plan. Na pierwszy rzut oka niewinny. Ot, kawa w barze zięcia. Ale w rzeczywistości – to był zwiad. Dwa dni później, w przerwie na lunch, wyszłam z pracy i skierowałam się do baru Karola. Wcześniej często tam wpadałam na kawę, więc moja obecność nie powinna wydać się podejrzana. Tym razem jednak cel był inny. Chciałam zobaczyć – ich oboje. Jego, w naturalnym środowisku. I ją – tę kelnerkę.

W środku było gwarno. Usadowiłam się przy oknie. Po chwili podeszła młoda dziewczyna z jasnym warkoczem. Uśmiechnęła się szeroko.

– Dużą czarną kawę, proszę – powiedziałam. – Bez mleka.

– Klasyka. Lubię takie wybory! – odpowiedziała i odeszła.

Wtedy poznałam prawdę

Patrzyłam, jak podchodzi do ekspresu. A potem pojawił się Karol. Nachylił się nad nią i powiedział coś do ucha. Dziewczyna zachichotała, dotknęła go w czoło. Nie wyglądało to na relację szef–pracownica. Bardziej jak coś… bliższego. Intymnego. Zacisnęłam usta. Podniosłam się i podeszłam do baru. Kelnerka, widząc mnie z bliska, spłoszyła się i odeszła na zaplecze. Karol spojrzał na mnie zaskoczony.

– Cześć, synku – powiedziałam tonem, który kiedyś był żartobliwy. Teraz brzmiał jak zarzut.

– Mama przyszła na przeszpiegi?

– A masz coś do ukrycia?

Przez chwilę milczał. Odłożył szklankę, którą przecierał.

– Wiem, że Karina już ci powiedziała. Że chce się rozwieść. Jestem tylko ciekaw, jaką wersję ci sprzedała.

Spojrzałam na niego uważnie. Chciałam usłyszeć jego prawdę, nie domysły.

– Powiem ci szczerze – zaczął. – To nie ja sprowadziłem trzecią osobę do tego małżeństwa. To Karina. Ona wróciła do Witka.

Tego się nie spodziewałam. Karol mówił spokojnie. Że najpierw były wiadomości. Potem spotkania „z koleżanką”. Że ciągle słyszał porównania: „Z Witkiem było lepiej”, „Witek by tak nie zrobił”. A kiedy zwrócił jej uwagę, usłyszał, że nie dorasta mu do pięt.

– Pisała z nim, gdy spałem. Wychodziła z domu, nie mówiąc gdzie. Miałem tego dość.

– A ta kelnerka? – spytałam ostro.

– Znamy się od lat. Pracuje tu dorywczo, to wszystko. Może i coś do mnie czuje, nie wiem. Ale między nami nic nie ma.

W jego głosie była rezygnacja. Nie bronił się. Nie unosił. Mówił, jakby pogodził się z końcem. Wyszłam stamtąd zdezorientowana. Co, jeśli to Karina mija się z prawdą? Co, jeśli tak bardzo chciała być ofiarą, że zapomniała o odpowiedzialności? Musiałam to sprawdzić. Zadzwoniłam do niej wieczorem. W tle usłyszałam głos mężczyzny. Ten głos znałam od lat. To był Witek.

Jesteś z kimś? – zapytałam od razu.

– Nie… – odpowiedziała zbyt szybko.

Wiedziałam, że coś ukrywa. I wiedziałam już, że muszę zobaczyć to na własne oczy.

Z bajki nic nie zostało

Po rozmowie z Karolem nie spałam całą noc. Zadzwoniłam do Kariny następnego dnia, by sprawdzić, czy nadal trzyma się swojej wersji. Mówiła dużo, bardzo nerwowo. W tle ponownie usłyszałam męski głos. Nie miałam wątpliwości – to był Witold. Po pracy pojechałam pod jej biuro. Stałam na parkingu, ukryta za szybą. Widziałam, jak Witek stoi przy wejściu. Karina wyszła kilka minut później. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Trzymali się w uścisku, jakby nigdy się nie rozstali.

Zobaczyła mnie. Wiedziała, że widziałam wszystko. Tego wieczoru przyszła do nas. Sama. Poprosiła, żeby tata też był. Siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu przemówiła.

– Wiem, że widziałaś. Nie chcę już kłamać.

Spojrzałam na nią. Tobiasz siedział z kamienną twarzą.

– Próbowałam z Karolem – powiedziała. – Naprawdę. Ale nie umiałam zapomnieć. Witek wrócił do mojego życia i wszystko wróciło. Uczucia, wspomnienia. A przy Karolu... niczego już nie czułam.

– Więc będziesz z Witoldem?

– Tak. Ale nie będzie ślubu. On nie chce. Ja zresztą też nie.

– A przysięga, którą złożyłaś Karolowi? – spytał Tobiasz.

– Popełniłam błąd. Myślałam, że ślub uleczy moje serce. Ale nie uleczył.

Zapadła cisza. Widziałam, że Tobiasz się gotuje, ale milczy. W końcu powiedział:

– Związek to nie zabawa. Nie można co chwila zmieniać zabawek.

– Wiem – wyszeptała.

Podniosłam się i objęłam ją. Trzęsła się. Pachniała rumiankowym szamponem, jak wtedy, gdy była dzieckiem.

Masz prawo się mylić – powiedziałam cicho. – Ale nie buduj szczęścia na cudzym cierpieniu.

Wieczorem, gdy została jeszcze chwilę, rozmawialiśmy już spokojniej. O tym, że życie nie zawsze układa się w idelany plan. Że nie zawsze można wybrać właściwego człowieka za pierwszym razem. Ale też o tym, że uczciwość wobec siebie i innych to fundament. Bez niej żadna bajka nie potrwa długo.

Karina tego dnia dorosła. Przyszła, by powiedzieć prawdę, choć wiedziała, że nas zawiedzie. I choć nie potrafiła jeszcze zbudować szczęścia, przynajmniej przestała udawać. Czas pokaże, czy Witold jest jej przeznaczony. Może tak. A może nie. Czas pokaże.

Irena, 53 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama