Reklama

Całe życie starałam się być rozsądna. Odkąd pamiętam, musiałam liczyć się z każdą złotówką. Po rozwodzie z Krzysztofem zostałyśmy z Natalią same. Miała wtedy ledwo pięć lat, ja trzydzieści jeden, kredyt na mieszkanie i dwa etaty do ogarnięcia – w pracy i w domu. Zawsze byłam oszczędna. Nie dlatego, że chciałam – po prostu nie miałam wyboru. Każda złotówka musiała być zaplanowana: na rachunki, jedzenie, podręczniki, buty, korepetycje. Nie było miejsca na spontaniczność. A już na pewno nie na zachcianki.

Reklama

Natalia miała wszystko, co było jej potrzebne. Może nie najnowsze gadżety, ale była zadbana, najedzona, miała swoje miejsce i swoją przestrzeń. A przede wszystkim – miała mnie. Starałam się być i matką, i ojcem. Było ciężko, ale nie narzekałam. Uważałam, że tak trzeba. Dziś moja córka ma dwadzieścia sześć lat i świetnie sobie radzi. Pracuje w agencji marketingowej, zarabia więcej ode mnie – czasem nawet dwukrotnie. Kiedy dostała pierwszą pensję, byłam z niej dumna. Pomyślałam: „No, moja dziewczyna, stanęła na nogi”. I przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że mogę przestać się martwić.

Tylko że ta moja córka… nie umie zatrzymać przy sobie ani grosza. Co miesiąc historia się powtarza: pensja wpływa, pensja znika. Nowa sukienka. Nowy telefon. Kolacja w restauracji. Weekend nad morzem. Przysięga, że „to ostatni raz”, a tydzień później znów kurier puka do drzwi z kolejną paczką. Patrzę na nią i... boli mnie serce. Bo wiem, że życie nie zawsze będzie tak łaskawe. Że zdrowie może się posypać, że praca może się skończyć, że wypadki się zdarzają. A ona? Zachowuje się tak, jakby pieniądze rosły na drzewach. Jakby miała gwarancję, że zawsze będzie dobrze.

Czasem chciałabym po prostu potrząsnąć nią i krzyknąć: „Obudź się, dziewczyno! Świat nie jest taki prosty, jak ci się wydaje!” Ale zamiast tego tylko zaciskam zęby. I boję się. Że kiedy naprawdę będzie potrzebować poduszki bezpieczeństwa, nie będzie miała nic – tylko puste konto i reklamówki z markowymi butami.

Kłótnia o pieniądze

– Natalia, kolejna paczka? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu, gdy kurier wręczył mi karton większy niż mikrofalówka.

– No i co z tego? – rzuciła przez ramię, nawet na mnie nie patrząc. – Zamówiłam sobie lampę na biurko. Styl loftowy, zobaczysz, super będzie pasować.

– A po co ci trzecia lampa? – zapytałam, wchodząc za nią do mieszkania.

– Bo te dwie są już stare, nie widzisz? A poza tym, to moje pieniądze, mamo.

Zacisnęłam palce na kartonie.

– Wiem, że twoje. Ale mogłabyś w końcu coś odłożyć, zamiast wydawać wszystko na głupoty.

– Głupoty?! – Natalia gwałtownie się odwróciła. – Serio, mamo? Ty znowu z tym samym? Może chcesz, żebym się spowiadała z każdej złotówki?

– Nie, chcę tylko, żebyś przestała żyć jakby jutra miało nie być! – wybuchłam. – Bo ono może przyjść szybciej, niż myślisz.

– Nie jestem dzieckiem – prychnęła. – Mam dwadzieścia sześć lat, zarabiam więcej niż ty i nie potrzebuję wykładów o oszczędzaniu.

– Tak samo mówił twój ojciec – powiedziałam zbyt szybko, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Natalia zamarła. Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa, potem syknęła cicho:

– Wiedziałam, że go w to wciągniesz.

– Bo on też nie potrafił zatrzymać żadnych pieniędzy. I patrz, jak skończył.

Nie odpowiedziała. Cisza wypełniła mieszkanie. Tylko lampa – ta nowa – błyszczała z jeszcze nierozpakowanego pudełka.

– Może jestem zbyt ostra – pomyślałam, patrząc na córkę. Ale nie potrafiłam milczeć. Już nie.

Próba rozmowy

– Masz chwilę? – zapytałam niepewnie, zaglądając do pokoju Natalii.

Siedziała na łóżku z laptopem na kolanach. Zdjęła słuchawki i spojrzała na mnie niechętnie.

– O co chodzi?

– Chciałam... tylko porozmawiać. Spokojnie. Bez kłótni.

Westchnęła, zamknęła laptop i machnęła ręką.

– No to mów.

Usiadłam ostrożnie na krześle. Miałam w głowie tysiąc wersji tej rozmowy, ale kiedy przyszło co do czego, słowa nie chciały się ułożyć.

– Wiesz, ja... martwię się o ciebie. O to, jak sobie poradzisz, jeśli kiedyś... coś się zmieni. Praca, zdrowie... życie.

– Mamo, serio? Znowu to samo? – jęknęła.

– Nie, po prostu... ja już swoje przeżyłam. Wiem, jak bywa. I wiem, że nie zawsze da się wszystko przewidzieć.

– A może po prostu nie umiesz mi odpuścić? – przerwała mi ostro. – Zawsze musisz kontrolować. Wiesz, że czasem mam wrażenie, że nigdy nie byłam wystarczająco dobra?

Zamarłam.

– Co ty mówisz?

– Zawsze coś było nie tak. Ubranie za drogie, jedzenie za kaloryczne, przyjaciele niewłaściwi, wybory zbyt pochopne. A teraz moje pieniądze też nie są moje, bo ty lepiej wiesz, jak powinnam je wydawać.

– Nie o to mi chodzi...

– Naprawdę? – spojrzała na mnie z goryczą. – Bo ja mam wrażenie, że tylko czekasz, aż się potknę, żeby móc powiedzieć: „A nie mówiłam?”.

Zabolało. Bardziej, niż chciałam przyznać.

– Ja tylko nie chcę, żebyś cierpiała – wyszeptałam.

To daj mi popełniać swoje błędy. Sama.

Przypadkowo podsłuchana rozmowa

– Tak, Halinko, ale co ja mam zrobić? – mówiłam cicho do telefonu, stojąc w kuchni. – Ona mnie nie słucha. Jakby była z innego świata. Jakby nic się jej nie mogło stać...

– No bo młodzi tak mają, Aniu – padł głos z drugiego końca. – My swoje przeżyłyśmy, one jeszcze wszystko przed sobą mają.

– Ale ja się boję – przerwałam. – Bo jeśli mi się coś stanie... Ona sobie nie poradzi. Przysięgam ci, Halinka, ja czasem budzę się w nocy i myślę: „A co, jeśli jutro dostanę udaru? Zawału? Kto jej pomoże?”. Bo przecież ona nawet nie wie, gdzie mam klucze do piwnicy, nie mówiąc już o oszczędnościach!

– Oj Aniu, nie mów tak...

– A jak nie mam prawa się bać?! Przez dwadzieścia lat byłam wszystkim – matką, ojcem, księgową i hydraulikiem. A teraz patrzę, jak moje dziecko dorosło i... niczego się nie nauczyło.

Usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Odwróciłam się. Natalia stała w progu, blada, z zaciśniętą szczęką.

– To teraz tak o mnie gadasz za plecami?

– Natalia...

– Nie! – krzyknęła. – Po prostu super! Jak coś się stanie, to nie poradzę sobie, tak?! Dobrze wiedzieć, mamo! Może od razu weźmiesz mnie pod kuratelę?!

– To nie tak, kochanie...

– Wiesz co? Ty w ogóle nie ufasz mi jako dorosłej kobiecie! Nadal mnie traktujesz jak pięciolatkę! Wszystko musisz mieć pod kontrolą, nawet moje życie!

Zacisnęłam usta. Łzy napłynęły mi do oczu.

– Bo się o ciebie martwię, Nati. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

– Trudno – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Zwłaszcza gdy to brzmi bardziej jak oskarżenie niż troska.

I wyszła trzaskając drzwiami. Zostałam sama. Z telefonem w dłoni i sercem cięższym niż kiedykolwiek.

Telefon od byłego męża

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, patrząc w sufit, jakby miał mi udzielić odpowiedzi. Czy naprawdę jestem taka zaborcza? Czy nie potrafię jej puścić wolno? Może powinnam milczeć i pozwolić, żeby sama zrozumiała, co jest ważne? Ale jak mam patrzeć, jak idzie w stronę przepaści z uśmiechem na twarzy? O szóstej rano wstałam z łóżka. Zaparzyłam kawę. Cicho, żeby jej nie obudzić. I wtedy zadzwonił telefon. Numer, którego nie widziałam na ekranie od lat.

– Anna? Cześć... Tu Krzysztof.

Zamarłam. Przez moment nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Cześć – odpowiedziałam w końcu. – Co się stało?

– Nic, nie martw się – powiedział szybko. – Po prostu... pomyślałem o was. O Natalii. Widziałem ostatnio jej zdjęcie na Instagramie. Uśmiechnięta, szczęśliwa... I jakoś mnie naszło.

– Uśmiechnięta to może i jest – westchnęłam – ale rozsądna? Jak kamień w wodzie. Krzychu, ona wydaje wszystko, co zarobi. Nie ma oszczędności. Żyje z dnia na dzień.

– No ale czego się spodziewałaś? – przerwał mi. – Zawsze była rozpieszczona.

– Rozpieszczona?! – prawie krzyknęłam. – Ja ją sama wychowywałam! Ty byłeś tylko weekendowym tatą! To ja liczyłam każdą złotówkę, żeby miała buty na zimę i podręczniki!

– Nie denerwuj się, Anka – odpowiedział cicho. – Po prostu... tak wyszło. Każde z nas dało jej co innego. Ty – odpowiedzialność. Ja – luz. Może trochę przesadziłem.

– Trochę?! – parsknęłam. – Ona nie wie nawet, co to znaczy „na czarną godzinę”.

Krzysztof westchnął.

– No cóż. Mnie to już nie dotyczy. Ale ty... nie zadręczaj się. Jest dorosła. Sama będzie musiała się nauczyć.

Rozłączyłam się bez słowa. Zostałam z kubkiem kawy w ręce i gorzkim smakiem w ustach. Zawsze wiedziałam, że nie mogę na niego liczyć. Ale dziś... poczułam się naprawdę sama.

Niespodziewany przełom

Była druga w nocy, kiedy usłyszałam, jak skrzypią drzwi od pokoju Natalii. Spojrzałam znad książki – nie mogłam spać, jak zwykle ostatnio. Córka, w dresie i z kubkiem herbaty, stanęła niepewnie w kuchni.

– Nie śpisz? – zapytała.

– Nie bardzo – odpowiedziałam, ostrożnie odkładając książkę. – Ty też?

– Też nie.

Usiadła naprzeciwko mnie. Na stole stały ciastka, które upiekłam poprzedniego dnia. Sięgnęła po jedno, ale nawet nie ugryzła. Przez chwilę panowała cisza.

– Myślałam trochę – odezwała się w końcu. – O tym, co mówiłaś. I... może masz rację. Trochę.

Uniosłam brwi. Spojrzała na mnie z zażenowaniem.

– Wiesz, to nie tak, że nie chcę oszczędzać. Po prostu... to mnie przeraża. Mam wrażenie, że jak przestanę kupować rzeczy, które lubię, to zostanie tylko praca i rachunki. A ja nie chcę tak żyć.

– Rozumiem – powiedziałam spokojnie. – Ale czasem warto coś odłożyć. Choćby po to, żeby móc później spełnić te marzenia, które naprawdę się liczą.

– Może... spróbuję. – Skinęła głową. – Może zacznę od pięciuset złotych miesięcznie. To nie zabije mnie, a ty przestaniesz śledzić moje paczki jak detektyw.

Uśmiechnęłam się. Lekko. Ostrożnie. Jakby mogło się to wszystko rozsypać od jednego nieostrożnego słowa.

– Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo to dla mnie znaczy.

– Ale umówmy się, nie będziesz mnie codziennie wypytywać o stan konta, okej?

– Okej – przytaknęłam.

Nie powiedziałyśmy sobie „przepraszam”. Żadna z nas nie umiała. Ale coś się zmieniło. Po raz pierwszy od dawna rozmawiałyśmy nie jak żandarm i przestępca – tylko jak dwie kobiety, które uczą się siebie od nowa.

Pierwsze oszczędności

Od tej rozmowy minęły dwa tygodnie. Wydaje się niewiele, ale ja już czuję się inaczej. Może nie spokojnie – bo matka nigdy nie przestaje się martwić – ale jakoś... lżej. Natalia rzeczywiście przelała te pięćset złotych na konto oszczędnościowe. Sama mi to pokazała. Bez dumy, bez fanfar – ot tak, jakby wrzucała puszkę kukurydzy do koszyka. Dla mnie to był mały cud. Nie wiem, czy dotrzyma postanowienia. Może za miesiąc znów przyjdzie paczka z kolejną parą butów. Może konto znów będzie puste. Ale coś się przesunęło. Jakby w jej głowie zaczęła kiełkować myśl, że nie wszystko, co kupuje, musi być teraz i natychmiast.

Zaczynam rozumieć, że nie mogę jej chronić przed wszystkim. Że nie wychowuje się dziecka po to, żeby je całe życie trzymać za rękę. Czasem trzeba puścić. Pozwolić, by się przewróciło. Może nawet boleśnie. Tylko tak nauczy się wstawać. Natalia zawsze była silna. I mądra, choć inaczej niż ja. Ja liczyłam, planowałam, szłam ostrożnie. Ona idzie na oślep, ale z sercem na wierzchu. Może właśnie dlatego nie jesteśmy takie same. Może dlatego tak często się ranimy.

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Może wszystko się ułoży. A może będzie tak, jak zwykle – z jednym krokiem do przodu i dwoma w bok. Ale jedno wiem na pewno: cokolwiek się stanie, będę obok. Już nie jako kontroler, nie jako sędzia. Po prostu jako matka. Zawsze.

Anita, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama