„Córka zaczęła dojrzewać i strzelała fochy. Myślałam, że znalazłam na nią sposób, ale się pomyliłam”
„Szczeniak stał u naszych stóp smutny i zdezorientowany. A ja nie mogłam uwierzyć w nieczułość własnego dziecka”.
- Małgorzata, 39 lat
Nasza córka ma 10 lat i właśnie z hukiem wkroczyła w ten etap, kiedy dzieciaki zaczynają się buntować. Ale czy to tylko bunt?
Zapowiadał się masakryczny dzień: deszcz zacinał niemal poziomo, bure chmury za oknem gnały z niemal filmową prędkością… Jeśli tak ma teraz wyglądać wiosna, to ja poproszę od razu lato.
– Nie marudź, Gośka, nie marudź – popędził mnie mąż. – Jak się wyrobisz w ciągu dziesięciu minut, to cię podrzucę do roboty.
– Zdążę! – rzuciłam w biegu do łazienki z naręczem ubrań. – Tylko zrób mi kawę, błagam.
Córka była jak tykająca bomba
Tyle się nasiedziałam na pracy zdalnej, że teraz mam kłopoty ze wstawaniem. Niby zaczynam pracę o tej samej godzinie, ale, po pierwsze, muszę jeszcze dojechać, po drugie, ludzie oglądają mnie całą, a nie tylko od pasa w górę. Jasna cholera, czy łachy Agi muszą być takie porozwalane wszędzie? Skarpeta w mojej kosmetyczce… Chyba nigdy nie nauczę tej smarkuli porządku. Jakoś się ogarnęłam i właśnie wychodziliśmy, gdy zaspana córa wylazła ze swojej jaskini.
– Musicie tak hałasować? – spojrzała z wyrzutem. – To jest znęcanie się nad młodzieżą! Przecież mam dziś na jedenastą, mogłam jeszcze pospać.
– Ale skoro już wstałaś, to odgruzuj łazienkę z łaski swojej – rzuciłam już w drzwiach. – Kiedyś pozbieram twoje klamoty do wora i wywalę do zsypu, dziewczyno. Na razie! – zakończyłam pozytywnym akcentem, bo aż mnie zemdliło, gdy się usłyszałam.
– Młodzież! – prychnął Bartek w samochodzie. – Słyszałaś ją?
– No co – wzruszyłam ramionami.
– Skończyła dziesięć lat, więc na upartego jest nastolatką, a to chyba wymienne pojęcia, nie?
– Tak? – zdziwił się. – To może by jej dołożyć obowiązków?
Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po torbę, bo właśnie zajeżdżaliśmy pod mój biurowiec.
– To na razie, pogromco nastolatków – cmoknęłam Bartka w policzek. – Idę ratować gospodarkę!
Nie mogłam przejść obojętnie
Przy tym wietrze nie było nawet sensu sięgać po parasol, więc postawiłam na szybkość i pomknęłam niczym gazela prosto do drzwi. Zobaczyłam go w ostatniej chwili, jeszcze sekunda i po prostu bym go stratowała. Mały, przemoknięty szczeniaczek. Cały drżał, odruchowo więc wzięłam go na ręce i przeniosłam pod mały daszek nad wejściem. Co za ciężki idiota tak zostawia zwierzaka?
– Pewnie niedługo cię wezmą do domu – pocieszyłam psa i weszłam do biurowca.
W biurze był kocioł, bo Nikola wróciła z urlopu i miotała się po pokojach w poszukiwaniu jakichś szalenie ważnych dokumentów. Tak ją to zestresowało, że musiała wyskoczyć „na dymka” na dół.
– Czyj to psiak tam na dole? – zapytała po powrocie.
– Jeszcze tam siedzi? – zdziwiłam się. – Widziałam go rano, myślałam, że jakiegoś petenta od tych z dołu.
– Ty też jesteś dobra – Nikola spojrzała na mnie z politowaniem. – Przecież oni są zamknięci do odwołania.
Skoro są zamknięci, to znaczy, że pies nie należy do nikogo w budynku, bo tu się klientów nie wpuszcza…
– Idę popytać, czy ktoś coś wie – podniosłam się od biurka.
Obleciałam całe piętro, nikt się do zguby nie przyznał, chociaż niektórzy, owszem, widzieli zwierzaka rano przy wejściu. Wróciłam do pracy, ale nie mogłam się skupić. Co wlepiłam wzrok w monitor, zamiast długich rzędów cyfr widziałam przemarzniętą na kość i drżącą kulkę futra. Cholera, przecież tak się nie da!
– Idę zobaczyć, czy ten pies jeszcze jest – poddałam się w końcu.
– Siedź, ja pójdę – zerwała się Nikola. – Strasznie mi się dziś palić chce, rozhartowałam się na tym urlopie.
Złapała kurtkę i zniknęła, zanim zdążyłam się odezwać.
Był naprawdę uroczy
Miałam nadzieję, że wróci z wieścią, że psiaka już nie ma, ale zamiast tego, wślizgnęła się po paru minutach z kurtką w dłoniach.
– Przyniosłam go, niech się chociaż trochę zagrzeje – oświadczyła. – Przecież zanim skończymy, on tam zamarznie na śmierć.
– Zwariowałaś? – oburzyłam się, ale już wygrzebywałam plastry mięsa z kanapki.
Położyłyśmy psiaka pod biurkiem i siedział sobie tam grzecznie, zajadając wszystko, co obie uznałyśmy za jadalne dla psa. Bardzo fajny szczeniak i jaki grzeczny!
– Trzeba dać ogłoszenie w sieci – Nikola cyknęła pieskowi zdjęcie. – Na pewno się komuś zgubił.
– Ale co z nim zrobimy do tej pory? – groza sytuacji dotarła do mnie pod koniec dniówki. – Możesz go wziąć?
– Nie ma szans – stropiła się. – Mój chłop ma alergię na wszystko, co ma sierść. Ty go zabierz.
– Ja?!
Właściwie, czemu nie? Agata na pewno ucieszyłaby się z pieska. Tylko co z Bartkiem? Zadzwoniłam i przedstawiłam mu problem – trudno, będzie, co będzie. Najpierw stwierdził, że chyba oszalałam, potem, jak mu wysłałam zdjęcie malca, wyraźnie zmiękł. Tym bardziej że Nikola zamieściła ten anons, więc nikt nie gwarantował, że deklarujemy się na zawsze…
– Bierz go – zdecydował wreszcie mąż. – Niech się nasza młodzież wykaże się odpowiedzialnością. Przyjadę po was po trzeciej, czekaj na dole.
Jednak miałam dobrą intuicję, gdy wychodziłam za tego faceta!
Wyśmiała naszą niespodziankę
Gdy tylko przyjechaliśmy do domu, zawołaliśmy córkę, że mamy dla niej niespodziankę, a ta gapi się na nas i pyta:
– Co to?
– Pingwin – zażartował Bartek i podał jej szczeniaczka.
Zrobiła krok w tył.
– Widzę, że pies – wzruszyła ramionami. – Ale czemu dla mnie? Czy ja kiedyś mówiłam, że chcę psa?
– Słuchaj, Aga – zaczęła mnie już denerwować. – Uznaliśmy z tatą, że, skoro jesteś już młodzieżą, można ci powierzyć opiekę nad zwierzęciem.
– Ale ja nie chcę – powiedziała. – Nie lubię psów. Gryzą i śmierdzą.
I poszła do siebie. Szczeniak stał u naszych stóp smutny i zdezorientowany. A ja nie mogłam uwierzyć w nieczułość własnego dziecka.
– Jezu... – westchnął Bartek. – Trzeba będzie psa oddać.
– Na pewno nie – powiedziałam.
– Chyba że zgłosi się właściciel.
– Nie chcę, żeby on był w domu! – zawołała Agata z pokoju. – Oddajcie go do schroniska.