Reklama

Moja córka zawsze miała głowę na karku. Na studiach najlepsze noty, po studiach świetna praca, potem awans za awansem – aż się w końcu dorobiła pensji, o jakiej ja mogłam tylko pomarzyć. Piętnaście tysięcy miesięcznie. Dla mnie to prawie jak wygrana w totka. A mimo to... nigdy jej nie starcza do pierwszego. Zawsze coś. A to „mamo, pożycz dwie stówy, oddam za tydzień”, a to „mamo, mogę zjeść u ciebie obiad, bo dziś nie miałam czasu nic gotować” – czyli przetłumaczone na moje: „szkoda mi kasy na jedzenie”.

Reklama

No i ja głupia zawsze jej pomogę, bo przecież to moja córka. Tylko w duchu mnie coś skręca. Bo na co ona wydaje tyle pieniędzy?! Buty ma jakiejś włoskiej marki – podobno jeden but kosztuje tyle, co moja renta. Paznokcie robi co dwa tygodnie, a ja nawet nie mam siły sobie zmyć lakieru. I niby biedna taka, że co niedzielę po schabowego przychodzi, a telefon ma nowy co pół roku. Kiedyś próbowałam coś zasugerować, tak delikatnie, że może czas nauczyć się oszczędzać... Wtedy Marta tylko wzruszyła ramionami i rzuciła:

– Mamo, żyję tu i teraz. Ty całe życie oszczędzałaś i co z tego masz?

I właśnie wtedy postanowiłam, że przestanę się tylko w duchu zżymać, a zacznę to wszystko zapisywać.

Popatrzyłam na nią podejrzliwie

Wpadła do mnie jak burza. Włosy spięte w modny kok, torebka jakiejś francuskiej firmy, na nogach szpilki, w których ja bym się zabiła po pięciu minutach.

– Mamo, pożyczysz mi stówę? Bo serio, nie mam już nic na koncie, a muszę zamówić taksówkę – rzuciła, jakby mówiła: „podaj sól”.

– Taksówkę? – spojrzałam znad talerza. – A autobus to cię parzy?

– Mamo, no bez jaj. Mam dziś kolację z inwestorem, nie mogę się spóźnić. Nie pojadę autobusem, bo mi się włosy zniszczą. I paznokcie!

To może jeszcze helikopter ci zamówić?

Marta westchnęła teatralnie i usiadła przy stole.

– Mamo, proszę cię... Obiecałam, że oddam jutro. Dostałam przelew, ale karta mi się zablokowała. Coś z limitem.

Popatrzyłam na nią podejrzliwie. No przepraszam bardzo – zarabia ponad dychę, a nie ma stówy na taksówkę?! Całe życie obracałam każdą złotówkę pięć razy, zanim ją wydałam. A ona nawet nie wie, ile kosztuje masło.

– Dobrze – mruknęłam w końcu, sięgając po portfel. – I zapisuję w zeszycie. Zalegasz mi już 380 zł.

Prowadzisz zeszyt?

– Tak, o mam nadzieję, że chociaż połowa z tego zwróci.

Podałam jej banknot, a ona dała mi buziaka w czoło.

– Jesteś kochana, mamuś. Lecę!

Wybiegła, zostawiając za sobą zapach jakichś drogich perfum.

Byłam w szoku

Tydzień później, ledwo zaparzyłam sobie kawę, dzwonek do drzwi. Marta, tym razem z dwiema torbami. W jednej ciasto z cukierni, w drugiej – laptop.

– Mamo, mogę u ciebie chwilę popracować? U mnie coś z internetem, a muszę wysłać ważną prezentację.

– Proszę bardzo – westchnęłam, przesuwając gazetę i robiąc jej miejsce przy stole. – Tylko ciekawe, że jak trzeba internet opłacić, to nagle zasięg znika.

– Nie śmieszkuj – rzuciła, wyjmując laptopa. – To przez router, coś się zawiesiło. W poniedziałek ma przyjechać technik.

– Aha. Może to przez twoją nową kanapę? – zapytałam mimochodem.

Zmrużyła oczy, ale zaraz się uśmiechnęła.

– No, powiedz sama – piękna, prawda?

– Piękna. I pewnie równie droga.

– Promocja była. Dziesięć rat 0%.

– A potem osiem lat płacenia.

– Bez przesady! Miesięcznie tylko 700 złotych. To jak dwa razy sushi mniej i już się spłaca.

– Ja za 700 złotych robiłam zakupy na cały miesiąc. I jeszcze starczało na rachunki.

– Ale ty, mamo, nie wiesz, jak teraz życie wygląda. Teraz wszyscy mają coś na raty. Telefon, laptop, kanapę…

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. A ona już klikała coś na komputerze, popijając moją kawę i krusząc ciasto na obrus.

– Mamo, masz coś do jedzenia? Najlepiej coś konkretnego.

Wiedziałam, że to się źle skończy

Tym razem zadzwoniła wieczorem. Odbieram, a tam szum, muzyka, śmiechy w tle.

– Mamo, jesteś? Bo nie wiem, czy mam do kogo wracać – powiedziała.

– Gdzie ty jesteś, dziecko?

Na warsztatach. Z samorozwoju. W Beskidzie Małym.

– I co, rozwinęłaś się już wystarczająco, żeby zapłacić rachunki?

– Mamo, to było mega ważne! „Zasługujesz na więcej” – tak się nazywał ten kurs. No i wiesz, dużo medytowaliśmy, ćwiczenia z ciałem, intencje, manifestacje...

– A ile za to zapłaciłaś?

Tylko 2300. Z noclegiem i wegańskim cateringiem.

– Tylko?! Tyle płacę za czynsz przez dwa miesiące!

– Ale, mamo, teraz naprawdę czuję, że coś się zmieniło. Że idę do przodu.

– Do przodu... tylko nie wiem, czy na krawędź, czy ku przepaści.

– Oj, mamuś, nie zrzędź. Kupiłam ci coś! Piękny bukiet z suszonego eukaliptusa i lawendy. Do salonu!

– A nie mogłaś kupić kilo schabu? Byłby pożytek.

– Mamo! Przecież kwiaty są też dla duszy!

– Twoja dusza może i pachnie eukaliptusem, ale lodówka piszczy z głodu.

– No dobra, kończę, bo idziemy na ceremonię ognia. Jutro wracam. I mogę u ciebie przenocować? Bo nie opłaciłam jeszcze pokoju, a właściciel się wkurzył.

Nie mogłam się powstrzymać

W niedzielne popołudnie jeszcze nawet nie zdążyłam herbaty dopić, a już dzwonek. Otwieram drzwi i od razu widzę tę samą scenę co zawsze: ona cała w pędzie, jakby się świat miał zaraz skończyć. W jednej ręce reklamówka pełna ciuchów.

Mamo, ratuj! Nie mam co na siebie włożyć!

– A to ty nie dopiero co wracałaś z jakiegoś outletu z pełną torbą?

– No właśnie! Ale tam były rzeczy bardziej... wakacyjne. A ja jutro mam ważne spotkanie i potrzebuję czegoś stylowego, ale z charakterem.

– A co, dres nie wystarczy?

– Przestań, nie żartuj. Przecież ja reprezentuję markę. Nie mogę wyglądać jakbym przyszła z siłowni.

– Mówisz to z tą reklamówką pełną brudów w ręce?

– Mamo... – jęknęła teatralnie i rzuciła się na kanapę, jakby całe życie ją zmęczyło.

Usiadłam naprzeciwko i przyglądałam się jej chwilę.

– Powiedz mi tylko jedno. Po co ci kolejna sukienka?

– Bo lubię, jak rzeczy są „na okazję”. A ta jutrzejsza jest wyjątkowa.

– No i dobrze, że wyjątkowa. To może i wyjątkowo przejdziesz się do pracy pieszo, oszczędzisz na tej taksówce i zamiast nowej bluzki zapłacisz czynsz.

Zamilkła. Po chwili tylko mruknęła:

– Masz może coś do zjedzenia?

– Pewnie. Zupa z wczoraj. Musisz sama sobie podgrzać. Ja wyjątkowo mam wolne.

Martwiłam się o nią

Siedziałyśmy przy stole. Córka pochłonęła właśnie drugą dokładkę zupy, jakby od trzech dni nic nie jadła. Patrzyłam, jak jej się te pazury z brokatem świecą przy każdej łyżce i tylko się zastanawiam, ile to cudo kosztowało.

Mamo, tylko się nie denerwuj, ale... – zaczęła nagle, nie odrywając wzroku od talerza.

– No już pięknie. Jak zaczynasz od „nie denerwuj się”, to znaczy, że zaraz coś mnie trafi.

– Po prostu... dostałam telefon z banku. Ta moja karta – no wiesz, ta dodatkowa, co ją kiedyś wzięłam do zakupów online – jakoś się, no... przekroczyłam limit.

– Jakoś?! To nie worek ziemniaków, co się sam rozsypuje. Kto ci te zakupy klikał? Wróżka?

– To tylko trzy tysiące. Przez te bilety lotnicze. Promocja była. I ten żakiet, bo miał być tylko do odbioru, a potem jeszcze...

– Trzy tysiące?! A mówisz to tak, jakbyś zgubiła drobne w tramwaju.

– Spokojnie, mamo. Mam plan. Sprzedam kilka rzeczy, może dogadam się z bankiem na przesunięcie płatności. Teraz to się wszystko da załatwić.

– Tak, wszystko się da. Nawet sprzedać zdrowy rozsądek. Tylko kto go jeszcze kupi?

– Mamo, przesadzasz. Po prostu miałam dużo wydatków. Teraz będzie lepiej.

– Słyszę to zdanie od pięciu lat. Czekam tylko, aż kiedyś powiesz: „Mamo, mam nadwyżkę, zrobiłam zakupy dla ciebie”.

– Przecież ci kupiłam kiedyś ten kubek z napisem „Najlepsza mama”!

– No to sobie z niego teraz zaparz herbatę i wymyśl, jak nie zbankrutować.

Spojrzała na mnie, zmrużyła oczy... i wybuchła śmiechem.

– Dobrze, mamuś. To byłoby coś.

Mogłam być z niej dumna

Minęły dwa dni. Cisza. Żadnych telefonów, żadnych wizyt z reklamówką prania ani pytań o schabowego. Zaczęłam się martwić. No bo ile można wytrzymać bez obiadu i matczynej pożyczki? W końcu zadzwoniła.

– Mamo?

– Oho, żyjesz.

– Żyję. I mam dla ciebie niespodziankę.

– Tylko nie mów, że kolejna karta kredytowa.

– Nie. Zaskoczę cię. Przyszłam się pochwalić – powiedziała i już słyszałam, jak stuka obcasami po klatce schodowej.

Otworzyłam drzwi, a ona trzymała w ręku… siatkę z zakupami. Mąka, jajka, cebula, jakieś mięso.

– Co to ma być?

– Obiad. Sama dziś gotuję. Znalazłam kurs gotowania online. I postanowiłam zrobić coś dla ciebie. W ramach... no, takich mini oszczędności.

– Czyli nie będzie dziś taksówki i sushi?

– Nie. Będzie rosół i kotlet.

Usiadłam w fotelu i patrzyłam, jak się krząta w kuchni. Otwierała szafki, jakby pierwszy raz widziała garnki. Nie przeszkadzałam jej. Niech się uczy.

– Mamo?

– No?

Ty mnie naprawdę czasem nie rozumiesz, co?

– A ty mnie.

– Ale wiesz co? Mimo wszystko... chyba jestem szczęściarą.

– Bo masz matkę, która ci ugotuje i jeszcze pożyczy?

– Bo mam matkę, która zawsze jest. Nawet jak znowu zrobię coś głupiego.

Podeszła i przytuliła mnie mocno. A ja, zamiast się złościć, tylko westchnęłam. Bo może to całe jej „nie starcza mi do pierwszego” to nie problem. To po prostu życie. I trzeba je brać takim, jakie jest.

Wiesława, 71 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama