Reklama

Na emeryturze czas płynie wolno i niemal niezauważalnie. Poranki zaczynają się zawsze od herbaty z cytryną i wiadomościach w radio. Już się przyzwyczaiłam do tej wszechobecnej ciszy i samotności. Paula, moja córka, jest kobietą sukcesu. Zawsze w biegu, z telefonem przy uchu. Rzadko do mnie dzwoni, a gdy już się odezwie, mówi szybko i konkretnie, jakby rozmawiała z klientem. Powtarza, że mnie kocha i że martwi się o mnie, ale odwiedza mnie bardzo rzadko. Właściwie tylko raz w roku, w okolicach moich urodzin.

Reklama

Była zabiegana

Zawsze jest to taka sama scena. Dzwonek do drzwi, bombonierka w ozdobnej papierowej torebce, krótki uścisk i szybkie: „Wszystkiego najlepszego, mamo!”. A ja, jak co roku, udaję, że się cieszę. Przygotowuję wszystko, jakby to była impreza dla całej rodziny: piekę sernik, wyciągam z kredensu porcelanowe filiżanki… choć co roku zastanawiam się, po co właściwie to robię.

Tamtego dnia, jak co roku, sernik już czekał. Nakryłam stół, wyjęłam porcelanę, ustawiłam filiżanki. Usiadłam w fotelu i czekałam. Jakiś czas później usłyszałam dzwonek. Otworzyłam drzwi. Paula, jak zwykle, stała z uśmiechem, trzymając w ręce papierową torebkę z bombonierką.

– Mamusiu, wszystkiego najlepszego! – powiedziała szybko, wręczając mi prezent.

– Dziękuję, kochanie. Wejdź, zrobiłam twój ulubiony sernik.

– Mamo, ale tylko na chwilę, następnym razem wpadnę na dłużej – rzuciła, zerkając na telefon. – Dobrze, że chociaż udało mi się na moment wyrwać. Jeszcze mam jedno spotkanie dzisiaj. Ale dobrze wyglądasz – dodała, jakby powiedzenie tego było koniecznością.

Wpadała na chwilę

Usiadła na brzegu kanapy, położyła torebkę na kolanach i zaczęła stukać w ekran telefonu. Próbowałam zagaić rozmowę: zapytałam o jej pracę, o koleżanki, o to, czy dobrze się wysypia. Odpowiadała krótko, uśmiechając się uprzejmie, ale w jej oczach widziałam niecierpliwość. W końcu wstała, pocałowała mnie w policzek i powiedziała to swoje:

– Muszę lecieć, mamo. Zadzwonię w tygodniu, dobrze?

Pokiwałam głową. Gdy zamknęły się za nią drzwi, stałam jeszcze chwilę w przedpokoju, wpatrując się w klamkę. Potem poszłam do kuchni, usiadłam przy stole i spojrzałam na resztę sernika. Otworzyłam pudełko czekoladek, popatrzyłam na rzędy pralinek, po czym je zamknęłam i schowałam do szafki, gdzie leżały już dwie nienaruszone bombonierki z poprzednich lat.

Znów zostałam sama. Włączyłam radio, żeby coś grało. Usiadłam w fotelu i zaczęłam się zastanawiać, kiedy nasza relacja właściwie zaczęła się zmieniać. Czy to ze mną było coś nie tak? Może stałam się nudna, może nie nadążam za nowościami, technologią? A może to przez jej pracę, dorosłość, obowiązki?

Kiedyś chodziłyśmy razem do parku, rozmawiałyśmy o wszystkim. Teraz była dla mnie jedynie mnie jak gość, jak ktoś, kto wpada od czasu do czasu z grzeczności. A może wszystko się po prostu wypaliło?

Oddaliłyśmy się

W tym roku nie piekłam już sernika i nie wyciągałam porcelanowych filiżanek. Usiadłam przy oknie, patrzyłam na przejeżdżające samochody i zastanawiałam się, o której zadzwoni dzwonek. Zadzwonił o czternastej trzydzieści. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ten sam obrazek, co rok temu: Paulę z torebką przewieszoną przez ramię i kolejną bombonierką w ręku. Uśmiechnęła się, jak zawsze.

– Wszystkiego najlepszego, mamo. Mam nadzieję, że dobrze się czujesz.

– Dziękuję. Wejdź. Nie piekłam w tym roku sernika, nie miałam siły.

– Nie piekłaś? Dziwne. Zawsze był sernik.

Spojrzała na mnie tak, jakby coś próbowała zrozumieć. Ale zaraz sięgnęła po telefon. Usiadła i zaczęła przeglądać wiadomości. Przez moment pisała coś szybko, a potem zaczęła mówić o pracy: że dostała awans i duży projekt, i że się nie wyrabia. Mówiła bez entuzjazmu, jakby powtarzała to komuś dziesiąty raz.

– Muszę lecieć, mamo. Mam nadzieję, że nie jesteś zła, ale naprawdę nie mam kiedy dłużej posiedzieć. Praca mnie zjada, a jeszcze muszę coś załatwić po drodze – wstała i wzięła torebkę.

– W porządku – odpowiedziałam spokojnie.

Pocałowała mnie w policzek i wyszła. Na stole została bombonierka. Wzięłam ją do ręki, poszłam do pokoju i włożyłam do kredensu, obok tej z poprzedniego roku. Miałam tych bombonierek powyżej uszu, ale wstyd było mi przyznać nawet przed samą sobą, że Paula mogłaby pomyśleć o czymś innym. Zarabiała niemało, a na moje urodziny wydawała 30 złotych na pudełko czekoladek.

To była rutyna

Zaczęłam przyznawać przed sobą, że jestem zmęczona tym czekaniem i udawaniem, że to wystarcza. Każda kolejna wizyta była coraz krótsza. Wiedziałam, że Paula, nawet jeśli kiedyś się zatrzyma, to nie będzie już tą samą córką z dawnych lat. Może tak to właśnie wygląda – człowiek się starzeje i przestaje być potrzebny najbliższym.

Minęło kilka miesięcy od mojego ostatniego milczącego święta. Od tamtej pory postanowiłam żyć inaczej. Przestałam czekać na jakikolwiek znak ze strony mojej córki. Zamiast tego zajęłam się swoim życiem: posadziłam bratki na balkonie, wróciłam do lektury starych książek, gotowałam tylko dla siebie, bez nadziei, że może Paula nagle wpadnie.

Nie wiem, czy kiedykolwiek to się zmieni, ale nareszcie nie czuję się obowiązkiem dla swojej córki. Przestałam na nią czekać i przestałam żyć tą naiwną nadzieją. Miłości do matki nie trzeba wykrzykiwać, ale czasem wystarczy nie wyjść zaraz po życzeniach.

Stefania, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama