Reklama

Byłem tym ojcem, co zawsze płacił na czas. Nigdy nie spóźniłem się z alimentami, choć nie raz musiałem pożyczać, żeby wystarczyło do pierwszego. Nie dlatego, że sąd kazał. Bo żaden sąd nie odda ci twarzy dziecka, które nagle przestaje mówić „tato”. Płaciłem, bo czułem się ojcem, choć moja rola sprowadziła się do przelewów.

Po rozwodzie z jej matką nie miałem wielkich oczekiwań. Zgodziłem się na wszystko, byle tylko mieć z córką kontakt. Jednak z czasem kontakt się urwał. Najpierw urodziny przez telefon, potem tylko SMS-y na święta, aż w końcu... nic. Mimo wszystko, kiedy córka dorosła i stanęła na swoim, nie żądałem niczego w zamian. Aż do chwili, gdy zażądała mojego mieszkania. Tak, zażądała. Nie poprosiła. Uznała, że jej się należy. Jakby alimenty, które płaciłem przez ponad piętnaście lat, to był jakiś podatek za bycie niepotrzebnym. I wtedy co we mnie pękło.

Starałem się zachować spokój

Usiadła naprzeciwko mnie w kawiarni. Kiedyś mówiła, że śmierdzi tu starością i zmywaczem do paznokci. Teraz jej nie przeszkadzało. Widziałem w jej oczach determinację. I coś jeszcze — chłód.

– Wiem, że masz mieszkanie po dziadku – zaczęła od razu. – Mogłabym się tam urządzić.

– A ja? Mam wyjść pod most?

– Mieszkasz teraz z Krystyną. – Uniosła brew, jakby samo wypowiedzenie imienia mojej partnerki było policzkiem. – To mieszkanie stoi puste.

– Czasem tam pracuję, mam tam rzeczy... wspomnienia.

– Wspomnienia nie płacą czynszu – prychnęła. – A ja płacę za wynajem jak za zboże. I nie jestem już dzieckiem, tylko dorosłą kobietą.

– Właśnie. Dorosłą. I dorosła kobieta nie żąda od ojca nieruchomości jak kieszonkowego – powiedziałem, starając się zachować spokój.

– Chciałam tylko normalnie porozmawiać. A ty jak zwykle... zachowujesz się jak chciwy stary dziad – syknęła.

Poczułem, jakby ktoś mnie walnął w brzuch. Nie, że „ojciec”, nie że „tato” – tylko „chciwy stary dziad”.

Chciwy? – powtórzyłem, śmiejąc się bez radości. – To ciekawe. Bo ja pamiętam, że przez piętnaście lat co miesiąc płaciłem alimenty. Na twoje lekcje angielskiego, zajęcia z baletu i nawet ten nieszczęsny tablet, który zgubiłaś po tygodniu.

To był twój obowiązek – wzruszyła ramionami.

– A ty właśnie pokazałaś mi, że nie mam już żadnych.

Postawiłem sprawę jasno

Nie zadzwoniła. Nie napisała. Minęły trzy tygodnie. Myślałem, że może zrozumiała, że przesadziła. Że da sobie czas. I wtedy przyszło pismo. Z kancelarii. „Reprezentujemy panią...” – nie mogłem uwierzyć, że chodzi o moją córkę. Domagała się przekazania jej mieszkania tytułem „zadośćuczynienia za emocjonalne zaniedbanie w dzieciństwie”. Zadzwoniłem do niej od razu. Odebrała po kilku sygnałach.

– No?

– Poważnie? Pismo od prawnika?

– Skoro nie potrafimy się dogadać po ludzku, to trzeba przez ludzi, którzy się znają na rzeczy – odpowiedziała chłodno.

– A ty się znasz? Na czym? Na obliczaniu, ile wart jest brak taty na szkolnym przedstawieniu?

– Przynajmniej próbuję oszacować, co straciłam. Ty może tego nie zauważasz, ale mnie twoja nieobecność coś kosztowała.

– I teraz chcesz się rozliczyć?

Chciałeś być ojcem, to płać do końca życia – wypaliła, a mnie zamurowało.

– Płaciłem. Każdą złotówkę.

Myślisz, że pieniądze to wszystko?

– A ty właśnie chcesz tylko pieniądze. A raczej klucze.

Zapadła cisza.

– Myślisz, że to miłe? Prosić ojca o pomoc i słyszeć „nie”? – powiedziała w końcu. – Miałam nadzieję, że chociaż raz zrobisz coś dla mnie z własnej woli, a nie dlatego, że sąd ci kazał.

– Zrobię – odparłem twardo. – Złożę wniosek o zwrot alimentów. Co do grosza.

Byłem naiwny

Zapytałem sam siebie: po co ja się jeszcze szarpię? Przecież to dorosła kobieta. Nie ma już w niej dziewczynki z kucykiem, co przybiegała do mnie z uśmiechem od ucha do ucha. Tamta zniknęła. Spotkaliśmy się ponownie. Tym razem ona nalegała.

„Chcę ci to powiedzieć twarzą w twarz” — napisała. Myślałem, że się opamiętała. Naiwny.

– Naprawdę złożysz ten wniosek o alimenty? – zapytała prosto z mostu, nie siadając nawet przy stole.

– Złożę. Skoro dla ciebie przeszłość to rachunki, to ja też mam parę faktur do wystawienia.

– Ty jesteś mściwy – warknęła. – I żałosny.

– A ty jesteś... pusta. Wiesz, myślałem kiedyś, że będziesz walczyć o coś ważnego. O relację, o rodzinę. A ty wolisz walczyć o mieszkanie.

– Bo rodziny nie było! Były tylko przelewy! – krzyknęła. – Widziałeś mnie raz na kwartał! W święta dostawałam czekoladki z kiosku!

– A twoja matka rzucała mi telefonem w twarz, jak tylko prosiłem o weekend z tobą. Chciałaś znać prawdę? To ją masz. Ja walczyłem. Tylko przegrałem z jej narracją.

Zamilkła. Patrzyła na mnie w ciszy.

Wiem, że nie byłem idealnym ojcem – powiedziałem spokojniej. – Jednak byłem obecny. I ani grosza z alimentów nie żałuję. A mieszkania ci nie dam. Ani teraz, ani nigdy.

Nie chciałem czuć się jak frajer

Złożyłem papiery. Wszystko zgodnie z prawem. Chciałem, żeby poczuła, jak to jest być traktowanym jak numer PESEL z historią przelewów. I o dziwo — zadzwoniła. Tym razem nie z pretensją, tylko z pytaniem, czy może przyjść.

– To jakiś żart? – zaczęła zaraz po przekroczeniu progu. – Pozew o zwrot alimentów? Ty naprawdę to zrobiłeś?

– A ty naprawdę przysłałaś do mnie prawnika w sprawie mieszkania. Więc uznałem, że możemy się policzyć jak dorośli. Co miesiąc tysiąc dwieście, przez piętnaście lat. Mam to wszystko spisane.

– A może chcesz jeszcze odsetki? – parsknęła.

– Zastanowię się – odparłem sucho.

– Ty jesteś niemożliwy – rzuciła, kręcąc głową. – Całe życie słyszałam, że pieniądze to nie wszystko, a teraz sam chcesz je odzyskać?

– Bo nie o pieniądze chodzi – odpowiedziałem spokojnie. – Chodzi o zasadę. O szacunek. A tego zabrakło.

– Myślisz, że takim ruchem zbudujesz szacunek? – w jej głosie było coś między rozczarowaniem a ironią.

– Nie. Ale przynajmniej przestanę czuć się jak frajer, który przez pół życia płacił za iluzję więzi.

Zamilkła. Po raz pierwszy od dawna naprawdę zamilkła. Usiadła na skraju fotela i spojrzała w okno.

Myślałam, że jesteś inny – szepnęła.

– Ja też. Myślałem, że jesteś moją córką. A nie osobą, która rozlicza mnie z metrów kwadratowych.

Było mi ciężko

Przyszła po raz ostatni. Sama. Z miną, jaką miała, gdy kiedyś dostała pałę z matmy i przez godzinę bała się powiedzieć. Usiadła na kanapie, na której bawiła się jako dziecko.

– Wiem, że to mieszkanie ci się należy – powiedziała cicho. – Ale i tak czuję, że zostałam z niczym.

– Bo w tej grze nie chodziło o mieszkanie. Nigdy – odparłem.

– Masz rację – przyznała. – Byłam wściekła. O wszystko. O to, że mama mówiła, że ci nie zależy. O to, że cię nie było na studniówce. O to, że miałeś nowe życie, a ja wciąż czułam się jak dodatek do alimentów.

– Miałem ochotę ci wtedy powiedzieć, jak często pisałem do twojej matki, by cię zabrać na ferie. Jak dostawałem SMS-a z jednym słowem: „Nie”.

– Wiem. Znalazłam kiedyś twoje maile. Przez przypadek, na komputerze mamy. Jednak wtedy już miałam swoją wersję. Łatwiej było w nią wierzyć.

– I łatwiej było przyjść po coś niż po relację?

Przepraszam – powiedziała. Po raz pierwszy od lat.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. A potem dodała:

– Już nie chcę twojego mieszkania.

– A ja nie chcę twoich przeprosin. Chcę, żebyś zrozumiała, że rodzina to nie interesy.

Wstała, zapięła kurtkę. Spojrzała na mnie jak obcy człowiek.

– Może już nie jesteśmy rodziną, ale przynajmniej wszystko jest jasne.

– Właśnie dlatego już nie jesteśmy – odpowiedziałem i zamknąłem za nią drzwi.

I tak ją kochałem

Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące. Żadnych telefonów. Żadnych maili. Żadnych pozwów. Cisza. Nie spodziewałem się, że coś się zmieni. I nie chciałem, żeby wróciła z kolejnym żądaniem. Córka wybrała swój sposób bycia „dorosłą”. Szkoda tylko, że w tej wersji dorosłości nie było miejsca na wdzięczność, refleksję ani uczciwe spojrzenie wstecz. Właściwie... pogodziłem się z tym. Mam swoje życie. Pracę, kobietę, która zna moje wady i dalej ze mną jest. Czasem tylko, kiedy zerkam na stary album, trafiam na zdjęcie, gdzie mam ją na ramionach. Uśmiechniętą, bez cienia podejrzliwości. Krystyna kiedyś mnie zapytała:

– Gdyby teraz przyszła, przeprosiła, poprosiła o drugą szansę... co byś zrobił?

Zamyśliłem się wtedy.

– Nie wiem. Może bym ją zaprosił na herbatę. Może posadziłby ją na tej kanapie i powiedział: „Witaj z powrotem”. A może tylko podałbym jej płaszcz i odprowadził do drzwi. Nie wiem.

– Nadal ją kochasz, prawda?

Dziecka się nie przestaje kochać – odpowiedziałem. – Ale nie każdemu dziecku da się zaufać. A moje potraktowało mnie jak konto bankowe. A potem jak dłużnika.

Krystyna ścisnęła mnie za rękę.

Nie musiałeś dawać jej mieszkania.

– Wiem – odparłem.

I tak się z tym pożegnałem. Nie z nią. Z iluzją, że kiedyś wróci inna.

Mateusz, 57 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama