Reklama

Kiedy przechodzi się na emeryturę, człowiek wyobraża sobie spokój. Kawę na tarasie, zapach świeżo upieczonego chleba, może jakiś serial w środku dnia. Trochę świętego spokoju, ot co. Ale moje emeryckie życie wygląda zgoła inaczej. Od poniedziałku do piątku kursuję między przychodnią – tam dyżuruję jako wolontariuszka – a sklepem i domem, gdzie gotuję obiady, piorę, sprzątam. I... odbieram wnuki. Cztery sztuki. Od Hani i Kasi – moich córek. Każda z nich, choć dorosła i samodzielna, nie ma nigdy czasu. Bo Hania „siedzi w Excelu po uszy”, a Kasia „dopina kampanię reklamową na ostatni guzik”. Dla nich to naturalne, że mama, czyli ja, zajmie się dziećmi.

Reklama

Nie mam nic przeciwko. Kocham moje wnuki. Kiedy wchodzą do domu i słyszę to przeciągłe „Baaaabciu!”, serce mi mięknie. Ale potem się zaczyna. „Babciu, kupisz mi nowy tablet? Babciu, daj trzy dychy, bo Ania ma urodziny i trzeba prezent. Babciu, zamówimy pizzę? Babciu, a może rolki, bo wszyscy mają? ” A Stefan... mój mąż od ponad czterdziestu lat... coraz częściej się krzywi. Najpierw tylko wzdychał. Potem rzucał: „Znowu im coś kupiłaś?”. Teraz już nie wzdycha. Teraz się kłócimy. Coraz częściej. I coraz gorzej.

Czasem mam wrażenie, że każde „babciu, kupisz?” od wnuka to jak zapalnik dla Stefana. Że czeka tylko, aż znowu coś wyciągnę z portfela. A przecież ja tylko... chcę dać dzieciom trochę radości. Przecież to nasze wnuki. Nasza krew. Ale Stefan ostatnio powiedział, że „roztrwaniam naszą emeryturę”. Tak dosłownie. Wzięłam to do siebie. Mocno. Bo czy ja rzeczywiście przesadzam? Czy może po prostu jestem jedyną osobą, która tym dzieciom daje coś z serca – i bezinteresownie?

Nie będę skąpić dzieciom

– Zobacz, jak to śmiga! – zawołałam, kiedy Stefan wszedł do salonu. Pokazałam mu drona, który właśnie unosił się nad kuchennym stołem. – Kuba był zachwycony. Mówi, że teraz wszyscy w klasie będą mu zazdrościć.

Stefan nie uśmiechnął się ani trochę. Zmarszczył brwi, jakby zobaczył karalucha na stole.

– Ty chyba nie kupiłaś tego drona? – zapytał powoli, nie spuszczając wzroku z maszyny.

– No... przecież miał urodziny. To nie grzech zrobić dziecku przyjemność – odparłam, ale już czułam, że nadciąga burza.

– Rozwalasz naszą emeryturę na głupoty! – warknął, wydzierając pilot z mojej dłoni. Dron opadł gwałtownie na podłogę. – Kto ci dał prawo do wydawania takich pieniędzy?!

– Stefan, to tylko parę stówek... – zaczęłam spokojnie, ale już czułam, jak drży mi głos.

– „Parę stówek”? A potem nie ma na leki! Nie obchodzi cię, że mi się kończą tabletki na ciśnienie? Że za prąd znowu przysłali dopłatę?!

Nie będę skąpić dzieciom. One to nasza radość. Co ci zostało z życia, co?! Ja przynajmniej czuję, że jeszcze komuś jestem potrzebna!

– To nie są dzieci, tylko mali wyłudzacze! – wrzasnął i kopnął w fotel. – A ty się dajesz nabierać jak głupia!

– Nie mów tak do mnie. Nie masz prawa!

– Mam prawo, bo to też moje pieniądze!

Trzasnęły drzwi. Wyszedł. Zostałam sama. Stałam na środku pokoju z pilotem w ręce, jak idiotka. Czy ja naprawdę przesadzam?

Nagle poczułam się jak głupia

– No i się z nim pokłóciłam. O drona, wyobrażasz sobie? – westchnęłam, siadając przy kuchennym stole u Kasi. Pachniało u niej kawą z mlekiem i świeżymi bułkami, jakby to był niedzielny poranek, a nie środek tygodnia po awanturze.

– Mamo, przecież to tylko parę stów – Kasia nawet nie podniosła wzroku znad laptopa. – Serio aż tak się kłócicie o tego drona?

Zabrzmiało to tak, jakby Stefan był małostkowym skąpcem, a ja jak zwykle... ta dobra, ciepła babcia. Trochę mnie to zdziwiło.

– Kasia, wy chyba nie rozumiecie, że nie jesteśmy jak worek bez dna. My też mamy rachunki. A Stefan mówi, że brakuje nam już czasem na podstawowe rzeczy.

– A co my mamy powiedzieć? Kredyt, przedszkole, korepetycje dla Julki... – przewróciła oczami. – Mamo, jak się postaracie, to zawsze coś dla dzieci się chyba znajdzie.

Wyszła na chwilę. Zabolało mnie to. „Jak się postaracie...” Jakbyśmy byli tylko jakimś funduszem. Jakby pomoc od nas była czymś oczywistym. Zerknęłam na laptop Kasi. Na ekranie widniała dziwna wiadomość, w takim okienku: „Udało się znowu. Babka kupiła drona”. Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Zaczęłam się zbierać w pośpiechu.

Kiedy wychodziłam, zakładając buty w przedpokoju, usłyszałam jeszcze, jak w sypialni mówi wyraźnie przez telefon:

– No co? Jak się trochę poprosi, to babcia zawsze da. A dziadek pokrzyczy, pokrzyczy i tyle.

Wyszłam bez słowa. Na klatce schodowej przytrzymałam się ściany. Nagle poczułam się jak głupia. Stefan może miał trochę racji.

Byliśmy jak bankomat dla nich

Siedzieliśmy przy stole w ciszy. Zupa Stefana już dawno wystygła, a on wciąż tylko przesuwał łyżkę w talerzu.

– Nie jesz? – zapytałam cicho.

– Nie jestem głodny – odburknął, nie patrząc na mnie.

Chciałam coś powiedzieć, coś lekkiego, coś pojednawczego. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. W końcu to on pierwszy odezwał się znów:

Czuję się jak bankomat. Nie czujący człowiek. Przychodzą, naciskają guzik i wypada stówa. A ty jeszcze im otwierasz drzwi z uśmiechem.

Zamrugałam. Te słowa zabolały, ale... nie umiałam się obronić tak jak zwykle.

– To przecież nasze wnuki... – powiedziałam, ale mój głos był słabszy niż zazwyczaj. – Dzieci Kasi i Hani. Chcę, żeby miały wspomnienia... że u babci zawsze było dobrze.

– A jakie wspomnienia będą miały, jak przestaniemy płacić rachunki i będziemy musieli sprzedać dom? – Stefan spojrzał mi prosto w oczy. Był w nim gniew, ale i coś więcej – rozczarowanie. – One nie kochają nas za to, że jesteśmy. One nas lubią, bo coś dostają.

Zamilkłam.

– Jeśli ty nie zaczniesz stawiać granic, Zosia... ja się wycofam z tego wszystkiego. Nie będę się bawić w teatr, w którym tylko ty grasz dobrą babcię, a ja jestem tym złym dziadkiem.

Wstał, zostawił talerz nietknięty i poszedł do sypialni.

Zostałam sama przy stole, wpatrzona w zimną zupę. Co, jeśli on ma rację? Co, jeśli jestem tylko naiwną kobietą, która za bardzo chciała być kochana?

Jestem najgorszą babcią na świecie

– Babciu, no prooooszę, tylko jeden telefon! – Marysia przytuliła się do mnie i spojrzała tymi swoimi dużymi oczami. – Wszyscy mają. Ja jedna nie. To przecież wstyd...

– Marysiu, ja cię kocham, ale nie kupię ci teraz telefonu – powiedziałam łagodnie, choć serce mi się ściskało.

– Ale dlaczego?! – jej głos podniósł się o oktawę. – Ty zawsze wszystko kupujesz!

– Właśnie dlatego. Bo chyba już wystarczy. Czasem „nie” to też troska.

Marysia spiorunowała mnie wzrokiem. Odsunęła się gwałtownie i burknęła:

Jesteś najgorszą babcią na świecie.

Później nie odezwała się do mnie ani słowem. Wysiadła z samochodu przed domem i nawet nie powiedziała „do widzenia”. Wieczorem spotkałam się z Hanią, jej mamą. Chciałam porozmawiać szczerze.

– Musimy trochę ograniczyć te zakupy, Haniu. Nie damy rady tak dłużej. Dzieci się przyzwyczajają, że wszystko mają natychmiast.

– Mamo, to po co wam tyle oszczędności? – rzuciła zniecierpliwiona. – Żeby umierać z pełnym kontem?

– Haniu...

– Nie, serio. Najpierw się rozczulacie, że wam nudno i że nikt nie dzwoni, a potem macie problem, z tym że dzieci was potrzebują. Co wy sobie myślicie, że ja mam nie korzystać z pomocy, skoro ją oferujecie?

Zabolało. Jakby całe moje oddanie zostało sprowadzone do „oferty”. Nie odpowiedziałam. Wyszłam na klatkę i dopiero tam pociekły mi łzy. Po raz pierwszy poczułam, że może pora pomyśleć o sobie.

Znowu byliśmy drużyną

Siedzieliśmy przy herbacie. Milcząco. Zegar w kuchni tykał tak głośno, że miałam ochotę go zatrzymać. Stefan w końcu westchnął i się odezwał:

– Marysia się obraziła?

– Nawet się nie pożegnała – odpowiedziałam, mieszając herbatę, jakbym w niej szukała odwagi. – Powiedziała, że jestem najgorszą babcią.

– Witaj w klubie – mruknął i uśmiechnął się pod nosem. – Ja już od dawna jestem najgorszy.

– Stefan... przepraszam cię. Chyba rzeczywiście się zapędziłam.

Podniósł wzrok. Patrzył na mnie długo. Cicho.

– A ja przepraszam za ton. Nie powinienem tak na ciebie krzyczeć. Po prostu... się bałem. Że nie wystarczy. Że nie będziemy mieli na rachunki. Że zostaniemy sami – powiedział. – A przecież ja też je kocham. Tylko... nie chcę być z nimi tylko wtedy, gdy coś daję.

– To może ustalmy zasady? – zaproponowałam. – Pomagamy, ale z umiarem. I wspólnie decydujemy. Koniec z impulsami.

– I koniec z byciem bankomatem – dodał z lekkim uśmiechem. – Umowa stoi.

– I... pogadam z dziewczynami. Na spokojnie.

Wziął moją dłoń. Jego palce były szorstkie, ale ciepłe. Znowu czułam, że jesteśmy drużyną. Może nie idealną, ale taką jak kiedyś.

Zofia, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama