Reklama

Obserwowałem ją od paru dni. Okna mojego biura wychodzą wprost na zaplecze pizzerii. Domyśliłem się, że tam pracowała. W wolnej chwili wychodziła na papierosa. Nie znoszę kobiet, które palą, może dlatego zwróciłem na nią uwagę... Robiła to zresztą bardzo nieumiejętnie, bez zaciągania się. Zawsze mnie zastanawia powód sięgania po papierosa. Mnie to wręcz odrzuca, nigdy nie paliłem i nie zamierzam palić. Nie paliła też żadna moja dziewczyna. Niestety, z żadną, z którą chodziłem, nie zdecydowałem się zostać dłużej. A może i „stety”, bo wtedy pewnie nie poznałbym Doroty.

Reklama

Stałem i patrzyłem na nią

Siadała na ławce, wyjmowała paczkę papierosów i zapalniczkę, zapalała papierosa i siedziała zamyślona. Właściwie zupełnie nieruchomo, jak posąg. Wpatrywała się w jeden punkt gdzieś przed sobą. Byłem przekonany, że i tak niczego tam nie widzi. Upewniłem się, że tak jest, gdy pewnego dnia po prostu stanąłem kilka kroków przed nią. Stałem tak dłuższą chwilę, licząc, że się odezwie, uśmiechnie, rozzłości, zrobi cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że jest obecna nie tylko ciałem, ale i duchem.

– Dzień dobry! – odezwałem się do niej w końcu.

Nie odpowiedziała. Pewnie nawet nie usłyszała. Wykorzystałem moment, że zgasiła papierosa, przydepnęła niedopałek nogą i sięgnęła po drugiego.

– Niedobrze jest tyle palić – powiedziałem trochę głośniej.

Zobacz także

Podszedłem bliżej i stanąłem tuż przed nią. Wzruszyła ramionami. To była jej jedyna reakcja. Paliła, co chwilę spoglądając na zegarek. W końcu przerwała w połowie, przydepnęła papierosa, pozbierała niedopałki do chusteczki higienicznej i weszła od zaplecza do pizzerii.

Następnego dnia siedziała tam znowu. Jak tylko ją zauważyłem, szybko skończyłem rozmowę z klientem i czym prędzej wyszedłem na skwerek. Siedziała na ławce, ale nie paliła, obok jej nóg leżał niedopałek. Zdążyła już wypalić. Stałem i patrzyłem na nią, nic nie mówiąc. A ona tylko zerknęła na mnie nieprzytomnym wzrokiem i zaraz znów patrzyła przed siebie. Po chwili spojrzała na zegarek, podniosła niedopałek z ziemi i poszła do pizzerii.

Nie wiedziałem, jak się do niej zwracać

Następnego dnia mniej więcej o podobnej porze usiadłem na ławce i czekałem. Mogłem sobie pozwolić na przerwy w pracy, bo ostatnio agencja reklamowa, w której pracuję, nie miała zbyt wielu klientów. Nawet trochę się obawiałem, czy jej nie zamkną...

Nie wiedziałem dlaczego, ale ta dziewczyna bardzo mnie intrygowała. Do tego stopnia, że gdy usiadła obok z papierosem, podsunąłem jej zapalniczkę. Ja – taki wróg palenia! Nawet mi nie podziękowała, zaciągnęła się dość nieudolnie i siedziała całe piętnaście minut bez ruchu. Bałem się ją spłoszyć. Mimo że ubrana była w jakieś szarości, przypominała mi pięknego motyla, który na chwilę przysiadł obok.

– Codziennie tu przychodzisz? – zagaiłem w końcu.

Nie wiedziałem, jak się do niej zwracać, ale było to nieistotne, bo i tak nie zwróciła na mnie uwagi. Jakbym nie istniał... Nie miałem pomysłu, jak sprawić, żeby na mnie spojrzała.

Podejrzewałem, że skrywa jakąś tajemnicę. Coś mnie do niej ciągnęło, jej obraz miałem wciąż przed oczami. Przez parę dni przychodziłem pierwszy, podpalałem jej papierosa i milczeliśmy przez kwadrans.

To wielka niesprawiedliwość

Gdy pewnego razu nie przyszła, mało nie oszalałem z nerwów i niepewności. Gdybym miał wtedy papierosy, pewnie sam bym zapalił. Miałem tylko zapalniczkę. Dla niej. Zastanawiałem się, co się mogło stać. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłbym jej już nigdy więcej nie zobaczyć. Żałowałem, że nie znam jej imienia, mógłbym zapytać o nią w pizzerii. Tłumaczyłem sobie, że może jest chora, albo wyjechała... A ona następnego dnia pojawiła się jakby nigdy nic. I wtedy po raz pierwszy sama zapytała, czy mam ogień.

– Dlaczego tyle palisz? Nie szkoda ci zdrowia? – zapytałem, choć nie miałem wielkiej nadziei, że mi odpowie.

Jakież było moje zdziwienie, gdy odezwała się ponownie.

– Mój mąż nie palił ani nie pił i umarł. Wczoraj minął rok. To wielka niesprawiedliwość.

Teraz wszystko zrozumiałem. Nie wiedziałem jednak, jak jej pomóc. Podejrzewałem, że coś ją gryzie, myślałem, że to jakiś zawód miłosny albo inne zmartwienie. Takiej przyczyny się nie spodziewałem. Byłem bezradny. A jednak chciałem jej pomóc. Następnego dnia, gdy się pojawiła, zaproponowałem jej, żebyśmy poszli do mnie do biura:

– Mam tam ekspres do kawy. Ciśnieniowy. Zaparzę ci pyszną kawę.

Wbrew moim obawom zgodziła się. W progu rozejrzała się bez większego zainteresowania. Nalałem kawy do małych filiżanek w różyczki. Przywiązywałem wagę do takich szczegółów.

– Mleko? Cukier?

Pokręciła przecząco głową. Tego dnia dowiedziałem się tylko, że ma na imię Dorota.

Do tej pory się z tym nie pogodziła

Przychodziła co dzień. Piliśmy razem kawę, a ona opowiadała o Marcinie. Jak bardzo byli szczęśliwi, jakie mieli plany. W zeszłym roku oboje wrócili z Londynu, gdzie pracowali przez kilka lat. Kupili mieszkanie, chcieli mieć dziecko. Wcześniej odwlekali tę decyzję. W końcu nie zdążyli. Marcin dostał zawału serca. W wieku trzydziestu lat! Podczas porannego joggingu. A ona czekała na niego ze śniadaniem, miał donieść tylko bułki, nawet pomyślała sobie, że w piekarni jest kolejka. Jego komórka leżała w domu, zapomniał wziąć. Starszy pan, który go znalazł podczas spaceru z pieskiem, też nie miał telefonu. Pomoc przyszła za późno.

Została kompletnie sama. Dwudziestosiedmioletnia wdowa! Do tej pory się z tym nie pogodziła. Najgorzej było dwa razy. Pierwszy raz we Wszystkich Świętych. Poszła na cmentarz dopiero wieczorem, gdy ludzi było zdecydowanie mniej. Płakała dwie godziny. Drugi raz niedawno, w rocznicę tamtego strasznego dnia. Nawet do pracy nie przyszła, poprosiła o wolne. Praca była jej wybawieniem. Wybrała najcięższą, fizyczną, w kuchni pizzerii, cały dzień na nogach, z jedną tylko przerwą. W pracy nie myśli, nie tęskni, nie rozpacza...

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Słuchałem jej opowieści, co dzień, jak w odcinkach. Kiedyś poczęstowałem ją bułką, ale nie chciała. Wypijała kawę i wychodziła. Bardzo chciałem się z nią umówić, ale bałem się, że się nie zgodzi i przestanie przychodzić w ogóle.

Lato mijało, a ja z każdym dniem kochałem ją mocniej. Nie przeszkadzało mi, że ona wciąż kochała kogoś innego. Czekałem cierpliwie, aż trauma minie. Gotów byłem czekać bardzo długo. Pod warunkiem że będzie przychodziła do mnie do biura i piła ze mną tę kawę. Kawę o smaku Doroty.

To tak, jakbym zdradzała Marcina

Pewnego razu nie przyszła. Oszalałem z rozpaczy. Teraz jednak znałem jej imię, więc pobiegłem do pizzerii i zapytałem o nią. Była na urlopie. Miałem żal, że mi nie powiedziała. Zastanawiałem się, co robi, czy jest na miejscu, czy może wyjechała. Dni dłużyły mi się niemiłosiernie, właściwie też mógłbym wziąć kilka dni urlopu, ale każdego dnia liczyłem, że znów ją zobaczę. Czekałem...

Pojawiła się po dwóch tygodniach. Zaparzyłem kawę, jak zwykle, a na talerzyku położyłem cukier w kształcie serduszek. Tymczasem Dorota, zamiast przyjść do mnie, do biura, usiadła jak dawniej na ławce na skwerku przed moimi oknami. Ale nie wyjęła papierosa. Już ani razu potem nie powiedziałem jej, że nie lubię, gdy pali.

– Długo cię nie było – powiedziałem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. – Napijemy się kawy? Tęskniłem za tobą.

– Robiłam porządek ze swoim życiem. Nie wiem, czy mogę pić z tobą kawę.

– Dlaczego?

– Bo szybko się uzależniam.

– Od kawy?

– Nie, od ciebie. To tak, jakbym zdradzała Marcina.

Musiało minąć dużo czasu, aż dała się przekonać, że nie można wciąż żyć przeszłością, że takie życie nie ma sensu. Zaproponowałem jej wspólny wyjazd w góry. Wiedziałem, że ma jeszcze kilka dni urlopu.

– Nie lubię gór. To znaczy już nie lubię. Mieliśmy tam jechać z Marcinem. Spać w schroniskach. Razem zdobywać szczyty i razem pić herbatę z termosu, najwyżej jak się da.

Wydawało mi się, że to sen

A jednak pojechała ze mną. Wtedy po raz pierwszy się uśmiechnęła. Widocznie góry mają tajemną moc. Tylko na początku towarzyszył nam Marcin. Potem wspominała go coraz rzadziej. Wynająłem pokój z dwoma łóżkami. Gospodyni co prawda dziwiła się i koniecznie chciała nam dać inny, z podwójnym wyrkiem, z widokiem na Czantorię.

– Jak chcecie – odpuściła w końcu. – Ale potem już nic nie zmieniam.

Ostatniego dnia Dorota sama do mnie przyszła. Stałem na balkonie i patrzyłem na mgły unoszące się nad górami.

– Dziękuję ci za ten wyjazd – powiedziała.

Stanęła obok i milczała jak zwykle. A w nocy przyszła do mnie znowu. Przytuliła się do mnie i tak leżeliśmy całą noc. Wydawało mi się, że to sen.

Rano wsiedliśmy do pociągu i wróciliśmy do rzeczywistości. Tyle że od tej pory była już między nami nić porozumienia. Cieniutka jak nić babiego lata.

Została w moim życiu na stałe

Najbardziej obawiałem się Wszystkich Świętych i nowych wspomnień, które mogłyby nas rozdzielić. Spotykaliśmy się wówczas dwa, trzy razy w tygodniu, nie licząc wspólnych kaw. Pod koniec października Dorota powiedziała, że rezygnuje z pracy w pizzerii i ma już na oku coś innego. To wtedy zrozumiałem, jak bardzo jest mi potrzebna.

Przez cały dzień w pracy tęskniłem za nią, za jej spojrzeniem, jej milczeniem, jej zapachem. Przestałem pić kawę, bo kompletnie mi nie smakowała ta wypijana w samotności. Nadrabialiśmy to popołudniami. Otwierała się przede mną coraz bardziej. Nawet zapytała, czy chcę pójść z nią na cmentarz. Było okropnie zimno, więc prosto stamtąd poszliśmy do mnie na grzane wino. Wtedy pierwszy raz została u mnie na noc. A potem została w moim życiu na stałe. Pobraliśmy się dokładnie rok po naszym wspólnym wyjeździe w góry. Po ślubie odwiedziliśmy naszą dawną gospodynię. Tym razem wzięliśmy pokój z podwójnym, małżeńskim łóżkiem.

– A nie mówiłam? – śmiała się.

W tym roku też mieliśmy jechać, ale musieliśmy zmienić plany. Za kilka miesięcy powiększy nam się rodzina. Nie chcemy ryzykować. Za rok pojedziemy w trójkę.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama