Reklama

Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. No, może od drugiego, bo najpierw spotkaliśmy się w naprawdę paskudną pogodę, pod baldachimem brudnoszarych chmur, z których kapał smętnie wrześniowy deszcz. Dopiero następnego dnia, gdy wyszło słońce, zobaczyłam jak bardzo jest piękny i urokliwy. Minęło prawie piętnaście lat, ja się zmieniłam, on chyba jeszcze bardziej, ale wciąż działa na mnie tak samo jak wtedy. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że tamtego dnia zakochałam się w Kazimierzu. Nie, nie chodzi o mężczyznę! Choć później także i on się pojawił. Tamtego słonecznego dnia zakochałam się w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Reklama

Szwendałam się wtedy po całym miasteczku, począwszy od zwiedzania drewnianych jatek z początku XIX wieku, przez rynek, kościół farny, synagogę i ruiny zamku, aż po kirkut – zdewastowany przez nazistów żydowski cmentarz, który w latach 80. odzyskał swój dawny blask. Zdzierałam zelówki na kocich łbach kazimierskich uliczek oraz podziwiałam dziesiątki spichlerzy, których pomieszczenia jeden po drugim zaczęto przerabiać na pokoje gościnne dla coraz chętniej odwiedzających to niezwykłe miasteczko turystów.

Jak szczęście już będzie, ty przestaniesz zastanawiać się, czy to już

Mój mąż w zwiedzaniu towarzyszył mi tylko przez chwilę. Szybko ewakuował się do naszej kwatery, zaległ na łóżku z krzyżówkami i właściwie taki jego obraz pozostał mi z tamtego pierwszego wyjazdu do Kazimierza. Wyciągnięty na tapczanie kapeć, który jeszcze niedawno potrafił w pięć minut spakować nas na niespodziankowy weekend do Karpacza albo bez okazji zabrać mnie na wytworną kolację gdzieś na mieście. No cóż…

– Dość! – wyszarpnęłam rękę Cygance. Zdziwiła się…

Ja chodziłam, przysiadałam na ławkach, trzy razy zdążyłam wejść na Górę Trzech Krzyży, popijałam kawę w malutkich kawiarenkach na rynku i obserwowałam kazimierskie życie, tak odmienne od tego katowickiego, które znałam od urodzenia.

Zobacz także

– Pani, daj rękę, powróżę. Daj, powróżę, przyszłość powiem… – skrzekliwy głos łamaną polszczyzną sprowadził mnie na ziemię, gdy siedząc na ławce z zamkniętymi oczami wystawiałam twarz ku słońcu, łakomie chwytając jego pożegnalne, letnie promienie.

Daj rękę, prawdę powiem, zobaczysz… – kiedy ręką zasłoniłam oślepiające mnie słońce, zobaczyłam, że stoi przede mną stara Cyganka, klepiąca w kółko jak mantrę swój reklamowy slogan. Później, już po wszystkim, gdy zniknęła za rogiem w poszukiwaniu kolejnej ofiary, zastanawiałam się, jak to się stało, że wyciągnęłam do niej dłoń i słuchałam jak kościelnego kazania wszystkiego, co – kalecząc nasz piękny język – powiedziała ta mobilna wróżka.

– Zdrowie dobre u ciebie, ale na kolana uważaj, w ciepłym trzymaj, inaczej boleć zaczną i chodzić ciężko będzie. Mężczyzna cię czeka…

– Wiem, mąż został na kwaterze. Dziękuję bardzo za informację, będę się zbierać, bo pewnie już się denerwuje, że długo mnie nie ma – starałam się nie uśmiechnąć z przekąsem, widząc, jak spogląda na moją obrączkę.

– Ty myślisz, że żartuje z tobą tutaj – zamknęła powoli moją dłoń i objęła ją swoimi. Patrzyła na mnie przenikliwie, a ja przełknęłam ślinę. Poczułam lekkie mrowienie na plecach. – Ciebie czeka inny mężczyzna, ale to nie teraz. Teraz szczęścia wciąż wypatrujesz, ale nie wiesz, czy to już. I słuchaj mnie, uważnie słuchaj: jak szczęście już będzie, ty przestaniesz zastanawiać się, czy to już. Poznasz po tym, że pytać siebie przestaniesz…

Mimo tego, że wszystko o czym mówiła można by przypisać połowie ludzi, przechadzających się po rynku, to jednak cała otoczka towarzysząca temu spektaklowi sprawiła, że czułam się coraz bardziej dziwnie. Kolorowa, długa suknia z rozkloszowanymi rękawami, głowa przewiązana chustą, tajemniczo brzmiący głos i błyszczące oczy, ukryte w głębokich oczodołach pogniecionej od zmarszczek twarzy. Był moment, że chciałam wycofać rękę, przerwać jej i pójść sobie, ale nie wiedząc czemu, wciąż siedziałam i słuchałam dalej.

– … za matką tęsknisz, bo ona daleko, a ojciec surowy i czujesz, że nie rozumie cię i nie rozumiał nigdy. Ale ty twarda, poradzisz sobie. Od zawsze sobie radzisz, ale za matką tęsknisz i to cię gnębi. Dziecka ty czekasz, żeby jemu matką być, ale poczekasz jeszcze i doczekasz się w końcu

– Dość! – wyszarpnęłam nagle rękę, a w jej oczach pojawiło się zdziwienie.

– Boisz się… – powiedziała.

– Niepotrzebnie. Ty w końcu szczęśliwa będziesz, pamiętaj o tym. Na dobre życie się u ciebie zanosi.

Wstałam i sięgnęłam do portfela.

– Ile się należy? – zapytałam.

Uśmiechnęła się i lekko skinęła głową, ale nie odpowiedziała.

– Proszę. A teraz muszę już iść, chciałabym jak najwięcej zwiedzić, zanim wrócimy do domu – podałam jej dziesięciozłotowy banknot i już chciałam odwrócić się na pięcie i odejść, gdy poczułam, że razem z pieniędzmi złapała moją rękę. Poczułam dziwną energię, falowanie, aż lekko ugięły mi się nogi.

– Do domu? Gdzie ci się spieszy? Przecież dosyć masz tego zadymionego, brudnego Śląska…

Spojrzałam na nią i wręcz czułam, jak powieki podciągają mi się do góry, odsłaniając wybałuszone oczy. Puściła mnie po chwili, a ja chciałam się znaleźć jak najdalej stąd.

Twój dom jest tutaj, czeka na ciebie. Tylko nie bój się marzyć – to było ostatnie, co usłyszałam z jej ust, zanim oddaliłam się na tyle, że pochłonął mnie gwar rozstawionych na małym rynku straganów. Gdy odwróciłam się po dłuższej chwili, stała tam wciąż nieruchomo i patrzyła w moją stronę. Przyspieszyłam kroku.

Gdy weszłam do pokoju, w którym wciąż były zaciągnięte zasłony (mimo że dochodziło południe), Piotrek zalegał na rozbebeszonym łóżku w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiłam. A nie, przepraszam – zmienił bok i teraz podpierał się na lewej ręce. Krzyżówki leżały na stoliczku, a on gapił się w telewizor. Zapytał tylko, czy jest ładna pogoda, bo chciałby może wieczorem wyskoczyć na piwo. Ale jak znowu jest brzydko, to zostanie tutaj i sobie wypije z butelki…

Dwa następne dni minęły nam, jakby ktoś przerysował je przez kalkę. On leżał przed telewizorem, ewentualnie siedział na werandzie z piwem i krzyżówkami. Ja spacerowałam, popijałam w knajpkach kawę, herbatę, dosładzałam się szarlotką, przeczesywałam stragany w poszukiwaniu drobiazgów dla rodziców i teściów, przesiadywałam godzinami na ławkach nad Wisłą i podziwiałam, jak piękną, zamaszystą wstążką rzeka oplata to urocze miejsce. A potem wróciliśmy do domu. Do zadymionego, brudnego Śląska…

Długo nie mogłam wyrzucić z pamięci spotkania z wróżką. Nikomu też o nim nie powiedziałam. Jeszcze kilka miesięcy później zdarzały się wieczory, gdy przed zaśnięciem w uszach dzwoniły mi słowa kazimierskiej Cyganki. Ale potem czas zrobił swoje, a ja powoli zapominałam o tym dziwnym spotkaniu. I tylko podczas kolejnych krótkich wizyt w moim ulubionym miejscu na ziemi, tamten obraz wracał na chwilę, gdy przechadzałam się po rynku, wypatrując „mojej” Cyganki, której nigdy już więcej nie zobaczyłam.

Od rozwodu minął rok, wreszcie poczułam się wolna

Mijały lata. Po kilku próbach utrzymania naszego małżeństwa, z których każda kolejna okazywała się żałośniejsza od poprzedniej, nasz związek definitywnie się skończył. I chyba obojgu nam ulżyło. Nie mając dzieci, niemal z dnia na dzień udało nam się rozpleść nasze ścieżki, które kiedyś, dawno temu, zaplątały się w niezrozumiały teraz dla mnie sposób. Ja wkroczyłam już w drugą połowę trzydziestki i powoli godziłam się z myślą, że nie pozostawię po sobie potomka. Nie przeszkadzało mi już nawet mamrotanie ojca, który przy każdym niedzielnym spotkaniu powtarzał, jak bardzo czeka na wnusia. \

Cieszyłam się, że mój brat ma już parkę – dwie dziewczynki – i wszystko mu się układa. Ale jak to zwykle bywa, ojciec czekał na małego mężczyznę, w którym mógłby się przejrzeć, i w którym mógłby pokładać swoje niespełnione ambicje. Matka nie przysłała żadnego listu od kilku lat, podobno razem z nowym mężem mieszka teraz w Austrii. Nie interesowało mnie to, a przynajmniej tak chciałam myśleć…

Na świecie na całego rządziła już piękna wiosna, od rozwodu minął prawie rok, a ja w końcu poczułam się wolna. W pracy, w przeciwieństwie do życia osobistego, szło mi znakomicie. Byłam architektem, większość pracy mogłam wykonywać w domu, z czego chętnie korzystałam. Zakończyłam właśnie projekt, rozliczyłam się z inwestorem i postanowiłam zrobić sobie wypad poza miasto. Koleżanka namawiała mnie na weekend w Lizbonie, ale nie przepadam za samolotami. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę. Wiedziałam już, gdzie się udam. Kazimierz wiosną? W to mi graj!

Na drugi dzień już tam byłam. Który to już raz? Nie mam pojęcia, pogubiłam się dawno temu. Znałam tu każdy kąt, każdą uliczkę, przynajmniej tak mi się do tamtego czasu wydawało. Do dnia, w którym minęłam chylący się ze starości drewniany płot, za którym zobaczyłam zgarbioną kobiecinę, taszczącą na raty z przydomowego schowka koszyk z ziemniakami. Właściwie to już minęłam posesję, gdy coś kazało mi zawrócić.

– Może pani pomóc? – zaproponowałam przyjaźnie.

Starsza pani przystanęła kolejny raz, spojrzała na mnie i wzięła się pod boki.

– A bądź tak miła, młoda damo – wysapała w końcu.

Gdy otworzyłam furtkę i weszłam na podwórko, nawet nie wiedziałam, że właśnie wypełnia się dla mnie wróżba sprzed lat.

Dom wyglądał, jakby nigdy nie przeszedł remontu, ale w żadnym razie nie był zapuszczony czy brudny. Postawiłam koszyk w kuchni i już miałam wyjść z poczuciem spełnienia dobrego uczynku, gdy gospodyni zaproponowała mi herbatę. Z chęcią się zgodziłam, licząc na jakąś miłą pogawędkę. Gdy dosunęłam sobie krzesło, na stole zauważyłam kartkę z dwoma koślawymi wyrazami: „NA SPRZEDAŻ”.

Wróżba Cyganki tylko w jednym się nie sprawdziła

Gdy minęło pół godziny, z kubka zniknęła herbata, a z talerza kilka kawałków pysznego ciasta. Zniknęło coś jeszcze, zwinięte w kulkę ogłoszenie, które gospodyni na moją prośbę wrzuciła do śmieci. W międzyczasie obejrzałam wszystkie kąty, podwórko, zobaczyłam stosowne papiery, i właściwie byłam już pewna. Kupię dom w Kazimierzu! Ceny tutejszych nieruchomości od lat regularnie szybowały w górę, osiągając warszawski poziom, o ile nie wyższy. Kwota, jakiej oczekiwała za swój dom pani Maria nie była może zaskakująco niska, ale gdyby jutro kartka z ogłoszeniem wylądowałaby na płocie, i tak chętni, rozpychając się łokciami, staliby w kolejce!

Pani Maria chciała po prostu szybko to załatwić, więc nie szarżowała z ceną. Za pieniądze ze sprzedaży chciała przenieść się do pobliskich Puław, do bloku. Kawalerka, może dwa pokoje. Resztę pieniędzy miałaby na czarną godzinę. Tutaj, jak mówiła z żalem, nie dawała już rady sama. Po śmierci męża gospodarzyła na tyle, na ile miała sił, ale każda następna jesień i zima były dla starszej pani coraz trudniejsze. Tak w życiu bywa – dzięki jej problemom ja mogłam w końcu spełnić swoje marzenie.

Stoję teraz w salonie, w miejscu, gdzie jeszcze niedawno siedziałam na krześle i popijałam herbatkę z panią Marią, spoglądając ukradkiem na kartkę z ogłoszeniem, która nigdy nie zawisła na płocie. Stoję, bo w pokoju straszny rozgardiasz, meble poodsuwane od ścian, na podłodze folia, wszędzie jakieś graty. Na drabinie uwija się facet, kończy malować ostatni pokój, mimo że pierwszą farbę w domu położył dobry rok temu. Trochę moja w tym wina, bo już przy pierwszym spotkaniu wydał mi się bardzo sympatyczny, więc słowa same kleiły się do siebie, zamieniając się w długie, odrywające go od pracy rozmowy.

Pierwszego dnia przeszliśmy na „ty”, drugiego zdążyliśmy opowiedzieć sobie połowę naszych życiorysów. Gdy zaczynał kłaść gładzie w kuchni, byliśmy już umówieni na kawę. Więc stoję tak w pokoju i staram się mu nie przeszkadzać. On też zwiększył tempo i pracuje jak w ukropie. Obiecał, że zdąży w dwa tygodnie dokończyć odłożoną kiedyś robotę. Dotykam swojego brzucha i myślę, że jego niecierpliwi mieszkańcy może te dwa tygodnie jeszcze wytrzymają. Ale potem pokój musi być gotowy, Darek dobrze o tym wie. Spogląda na mnie z uśmiechem i wiem, że wszystko będzie dobrze. Nie tylko z pokojem, ale z nami. Z cała naszą czwórką.

Reklama

Czasami, głównie wieczorami, myślę o spełnionej wróżbie, którą usłyszałam dawno temu od kazimierskiej Cyganki. Jej wróżba nie sprawdziła się tylko w jednym – zostałam mamą nie jednego, a od razu dwójki dzieci, wspaniałych bliźniaków. I tak jak powiedziała, nie zastanawiam się już, czy jestem szczęśliwa. Jestem, po prostu.

Reklama
Reklama
Reklama