„Niewinne sny mogą mówić o tym, co wydarzyło się w przeszłości. W ten sposób odkryłam szokujące fakty”
„Dlaczego czasami zakochujemy się od pierwszego wejrzenia, albo nie znosimy kogoś od chwili poznania? Gdybym nie wyjechała do Anglii obejrzeć schodów, które mi się śniły, nie dowiedziałabym się tego. Teraz przynajmniej wiem, o co w tym chodzi”.
- Elwira, lat 34
Stałam u szczytu schodów i patrzyłam w dół. Były wąskie i kręte. Niebezpieczne. Niejedna osoba już z nich spadła. Niejedna skręciła kark. Zakołowało mi się w głowie, oparłam się dłonią o ścianę…
– Nie pozwolę ci zmarnować życia mojego syna! – słyszę za sobą głos. Spoglądam przez ramię. Za mną stoi kobieta po czterdziestce, w ciemnej, zapiętej po szyję sukni. Włosy ma upięte w kok. Twarz zaciętą. Oczy błyszczą nienawistnie.
– Nie wychowałam go dla kogoś tak miernego jak ty.
– Poprosił mnie o rękę – mówię i unoszę dumnie głowę.
– Nigdy! – syczy kobieta, a potem wyciąga ramiona i popycha mnie.
Zobacz także
Tracę równowagę. Schody zbliżają się do mnie z wielką prędkością, czuję ból barku, uderzenie w twarz, chrzęst kości…
– Elwira, dobrze się czujesz?
Ten głos był ciepły, zaniepokojony. Znajomy. Otworzyłam oczy. Marta, znajoma z wycieczki, patrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Tak. To tylko lekki zawrót głowy – odparłam. – Zawsze tak mam na szczycie schodów, od dziecka.
– Interesujące.
– Niekoniecznie – spróbowałam się uśmiechnąć.
Pewnego dnia zobaczyłam te schody
Prawdę mówiąc, czułam się dziwnie, całkiem inaczej niż w tych momentach, kiedy zaczynając schodzić ze schodów, muszę pokonać lekki opór mojej psychiki, bo się boję. Czego? Od dzieciństwa nękały mnie sny, w których spadałam ze schodów. Schody zawsze były wąskie, kręte, biegnące między ścianami pomalowanymi na trupioszary kolor. A ja spadałam, zalewana dziwnymi emocjami: strachem, żalem, złością, rozpaczą. Spadałam i czułam, jak łamią mi się kości. A na koniec trzask i zapadała ciemność. Budziłam się wtedy, szybko oddychając, przerażona, z bolącą szyją.
Gdy miałam siedem lat, na rok odmówiłam samodzielnego schodzenia ze schodów. Mieszkaliśmy wówczas na czwartym piętrze bloku bez windy. Dopiero psycholog przemówił mi do rozsądku, tłumacząc, że sny generalnie się nie sprawdzają, a ci, co mówią inaczej, zmyślają. I że we śnie naprawdę nie widzę swojej przyszłości. A dlaczego mi się to śni niemal co noc? Psycholog chciał się tego dowiedzieć podczas serii sesji psychoterapeutycznych, ale tata uznał, że skoro już będę schodzić samodzielnie, to powód mojego lęku go nie interesuje. Nie, jeśli będzie musiał za to bulić ciężką kasę.
Z biegiem lat te sny pojawiały się coraz rzadziej, dochodząc do kilku w miesiącu. Mimo wszystko starałam się być bardzo ostrożna, ilekroć schodziłam ze schodów. To nawet nie było świadome. Inaczej po prostu nie mogłam. Gdzieś w głębi mnie tkwiło podejrzenie, że może jednak sny mnie ostrzegają przed tym, co się może zdarzyć. Aż pewnego dnia zobaczyłam te schody.
Oglądałam właśnie program o wiktoriańskim budownictwie w dziewiętnastowiecznej Anglii. Od lat fascynowała mnie Anglia, jej historia, zwyczaje. A zwłaszcza czasy panowania królowej Wiktorii. Prezenter pokazywał pomieszczenia dla służby i wspomniał o schodach biegnących między ścianami, którymi przemieszczały się pokojówki niewidoczne dla pracodawców. I że w niektórych domach były to prawdziwe „schody śmierci”, bo zdecydowanie nie były budowane dla bezpiecznego schodzenia. Jeden z domów otoczonych złą sławą znajdował się w Oksfordzie. Kiedy zobaczyłam te schody, wiedziałam, że muszę stanąć u ich szczytu, a może wreszcie przestanę o nich śnić.
– Nie rozumiem – powiedział Robert, mój partner. – Przecież wierzysz, że widzisz przyszłość. Na zdrowy rozum powinnaś trzymać się od tego domu z daleka.
– Teoretycznie masz rację. Tylko że… – nie wiedziałam, jak mu to wytłumaczyć. – Nigdy tam nie byłam. Nigdy ich nie widziałam na oczy. A jednak o nich śnię. Dlaczego? Czy ty nie byłbyś ciekawy?
– Wiesz, co mówią o ciekawości – westchnął i odpuścił. – Nie mogę z tobą pojechać. Asia ma egzaminy.
– Wiem. Dam sobie radę.
Joanna była córką Roberta z pierwszego małżeństwa. Jej matka zmarła, gdy dziewczynka miała cztery lata. Teraz miała trzynaście i nienawidziła mnie. To był powód, dla którego wciąż ja i Robert nie byliśmy małżeństwem. On co prawda twierdził, że to zwykła niechęć nastolatki w czasie burzy hormonów. Ale ja wiedziałam, jak jest. Asia hołubiła w myślach pamięć o matce i nienawidziłaby każdej kobiety, która chciałaby zająć jej miejsce. Co prawda kiedyś podsłuchałam, jak kłóciła się z ojcem. „Dlaczego to musi być ona? Każda inna byłaby okej”. „A co ci się w Elwirze nie podoba? Powiedz, słucham”. I cisza. „Bo to ona”. „Co to znaczy?”, „Nie wiem, tato. Nie rozumiem tego. Ale może być każda, byle nie ona”. Taka była odpowiedź nastolatki. Więc wiedziałam, że tak naprawdę nie chodzi o mnie. Czekaliśmy, aż Asia dorośnie. Aż zmądrzeje. Nam się nie spieszyło.
Ciekawa interpretacja
Tymczasem wykupiłam wycieczkę do Anglii, by zmierzyć się ze swoimi koszmarami. Właśnie dlatego tu byłam, w starej dzielnicy Oxfordu, w wielkim wiktoriańskim domu otoczonym pięknym ogrodem, i patrzyłam w dół wąskich schodów. I czułam się dziwnie, jakbym tu już była, dawno temu… Przewodniczka naszej wycieczki odpięła blokujący wejście ozdobny sznur, zeszła kilka stopni, obróciła się i kontynuowała opowieść:
– Wyobraźcie sobie, mili państwo, że tymi właśnie schodami służba chodziła kilkanaście razy dziennie. Schody są wyjątkowo nieprzyjazne, więc dość często zdarzało się, że ktoś stracił równowagę, spadał i łamał sobie kości. Według zapisków ówczesnej policji, na przestrzeni trzydziestu lat co najmniej siedem osób skręciło sobie tu kark. Co najmniej, bo zapewne nie o wszystkich wypadkach właściciele donosili policji. W tamtych czasach życie służby niewielkie miało znaczenie. Schody te zostały zamknięte po fatalnym wypadku guwernantki. Zdarzyło się to w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym roku. To była słynna historia w tutejszym towarzystwie. A nawet tragedia miłosna. Otóż najstarszy syn hrabiego, Henry, zakochał się w guwernantce swojej młodszej siostry. Z wzajemnością. Dziewczyna była piękna, wykształcona, ale nie pochodziła z dobrej rodziny. Była córką biednego pastora. Nie wiadomo, jakby się sprawy potoczyły, niestety, pewnego dnia guwernantka z jakiegoś powodu chciała skorzystać z tych schodów. Zapewne straciła równowagę i spadła. Znaleziono ją na dole ze złamanym karkiem.
– Została zamordowana – powiedziałam. Serce biło mi w szaleńczym rytmie, czułam spływające wzdłuż kręgosłupa strużki lodowatego potu. – On poprosił ją o rękę. Ale jego matka nie chciała dopuścić do skandalu. Twierdziła, że to małżeństwo zniszczyłoby jego życie. Stanęła za Elizabeth i pchnęła ją.
Przewodniczka skrzywiła się lekko.
– Ciekawa interpretacja – powiedziała. – Ale rzeczywiście, guwernantka miała na imię Elizabeth. Skąd…?
– Beth była w ciąży – przerwałam jej. Ta myśl nawiedziła mnie błyskawicą. Olśnieniem. – I hrabina o tym wiedziała. Nie chodziło tylko o małżeństwo – myśli jak szalone pojawiały się w głowie, ja to po prostu wiedziałam. – Chodziło o sukcesję. O czystość krwi. I o skandal też. Nie mogli sobie na to pozwolić.
Na twarzy przewodniczki pojawiło się zastanowienie.
– Takie wydarzenia wyjaśniałyby rozłam w rodzinie. Henry po śmierci guwernantki wyjechał i nigdy nie wrócił. Jego ojciec wpadł w depresję i zapił się na śmierć. A stara hrabina… cóż, ona dożyła dziewięćdziesiątki w dobrym zdrowiu i do końca była prawdziwą jędzą.
Ale jakim cudem?
Przewodniczka weszła na górę i poszliśmy dalej zwiedzać domiszcze. W jadalni stanęliśmy pod wielkim portretem pana domu. Ale ja przyuważyłam na serwantce serię dagerotypów. Jedno z nich przedstawiało hrabinę, hrabiego i ich najstarszego syna. Byłam w szoku. To twarz hrabiny widziałam w tej wizji, gdy stałam na szczycie zabójczych schodów. Tylko tu była lekko uśmiechnięta, a tam wykrzywiona nienawiścią i pogardą. I kiedy przyglądałam się twarzom hrabiny i Henry’ego, odniosłam wrażenie, że coś jest w nich znajomego. Coś w oczach. W uśmiechach. W wyrazie. Ale co? To było męczące uczucie.
Kiedy opuściliśmy już dom i przewodniczka dała nam dwie godziny wolnego, weszłam do pobliskiej kawiarni razem z Martą. Gdy poznałyśmy się na lotnisku, powiedziała, że wzięła udział w wycieczce, bo chciała zwiedzić miejsce, gdzie pracowały siostry Fox, słynne dziewiętnastowieczne spirytystki. Uwielbiała opowieści o duchach. I innych niezwykłych sprawach.
– No dobra, to ja słucham – zagaiła, gdy już posłodziłyśmy nasze kawy. – Coś tam widziałaś. Coś ci… podpowiedziało te rewelacje. Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha.
Byłam skołowana, oszołomiona. I nie wiedziałam, co mam myśleć. Więc opowiedziałam mojej nowej znajomej wszystko – o snach, lęku, programie w telewizji, dzięki któremu tu przyjechałam, wizji hrabiny. Siedziałyśmy potem w milczeniu. Marta musiała się przegryźć przez historię.
– Jak na mój rozum – przerwała wreszcie ciszę – to nie widzisz przyszłości, tylko przeszłość.
– Tyle to i ja już wiem. Ale jakim cudem? – spytałam.
– Kiedyś byłaś tą guwernantką.
– Marta, proszę. Nie wierzę w te rzeczy – ale nawet ja nie słyszałam w swoim głosie pewności.
– Jest taka teoria, która mówi, że kiedy między pewnymi osobami w jakimś momencie czasu pojawi się konflikt, który blokuje rozwój tych dusz, to po śmierci pojawiają się one w ciałach kolejnych pokoleń, często w innych konfiguracjach. I tak wcielenie za wcieleniem męczą się ze sobą, aż lekcja zostanie odrobiona. Konflikt rozwiązany. Ważne jest więc poznanie źródła problemu. Do tego służy specjalna technika. To się chyba nazywa ustawienia rodzinne. Korzysta się też z hipnozy regresywnej.
– Co to znaczy, że te dusze pojawiają się w innych konfiguracjach?
– No, na przykład, że ojciec jest swoją córką, syn kochankiem matki, która teraz jest żoną córki.
– Marta – patrzyłam na nią z niesmakiem. – Ojciec swoją córką? To jakieś chore związki. Nic nie rozumiem.
Roześmiała się.
– Chodzi o to, by każdy mógł spojrzeć na innych z ich punktu widzenia. Żeby ich zrozumieć. A zrozumienie prowadzi do wybaczenia i akceptacji. Raz jesteś ojcem, raz córką, raz wiarołomną żoną. Żeby zrozumieć. Rozumiesz?
– Nie rozumiem – machnęłam ręką. – Ale to nieważne. Ważne, żebym wreszcie mogła spokojnie spać.
To była miłość od pierwszego wejrzenia
Jednak to nie była do końca prawda. Kiedy wracałam po wycieczce do domu, w samolocie spoglądałam na pierzaste chmury pod skrzydłami. Niebo było błękitne, słońce świeciło ostro. Przymknęłam oczy. Moja lewa dłoń spoczęła na brzuchu. Elizabeth była w ciąży. Hrabina zamordowała dwie istoty. Dwie dusze. Jedna z nich nie zdążyła zaistnieć. Czy dlatego ja sama nie mogę mieć dziecka? Może Marta gadała bzdury. A może po prostu sama nie rozumiała istoty teorii, o której mi mówiła. Bo czułam przez skórę, że coś w tym jest. Kiedyś pojawiła się blokada. Dusza nie mogła się wcielić w ciało. I teraz krąży wokół, bezsilna, a my musimy stworzyć jej właściwe warunki do przyjścia. Miłość, akceptacja. I dopóki się tego nie nauczymy, ona się nie pojawi.
Znów wyjęłam z torebki komórkę i wywołałam na ekran zdjęcie. Robert i jego córka Asia. Patrzyli w obiektyw z lekkimi uśmiechami. A ja teraz widziałam podobieństwo między hrabiną a Asią, Robertem i Henrym. Coś w ich spojrzeniach. Coś w uśmiechach. W wyrazie twarzy.
Pamiętam moment, gdy pokochałam Roberta. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nagle odniosłam wrażenie, że znam tego mężczyznę, że jest mi bliski, i że całe życie na niego czekałam. Teraz rozumiem, że to była prawda. Znaliśmy się i kochaliśmy wcześniej, a teraz tylko odświeżyliśmy naszą miłość. Ale znów rozdziela nas hrabina.
Asia też mówiła prawdę. Nienawidzi mnie nie dlatego, że chcę jej zabrać ojca. Nienawidzi mnie, bo to ja. Ona nie rozumie swoich uczuć, gdyż pochodzą z innego czasu i miejsca. I nie znikną, gdy Asia dojrzeje. I co ja mam z tym zrobić? Jak przerwać ten zaklęty krąg?
Może tym razem nie skończę marnie z przetrąconym karkiem, ale z pewnością nie będę mieć dziecka, dopóki uczucia Asi się nie zmienią. Jak do tego doprowadzić? Jak to powiedziała Marta? „Trzeba poznać źródło problemu”. No to poznałam. Czy to wystarczy? Czy kiedy przyjadę do domu, w oczach dziewczynki nie zobaczę nienawiści?
Monotonny szum silników samolotu ukołysał mnie do snu. Kwitły wiśnie. Rzędy drzew obsypanych różowym kwieciem ciągnęły się po horyzont. Stałam na szczycie schodów świątyni shinto i patrzyłam przed siebie. A potem zaczęłam spadać. Trzask. Obudziłam się. Serce biło mi mocno, czułam przenikający mnie strach. Szyja bolała okropnie. Kiedy wrócił spokój, pomyślałam, że czas zacząć oglądać filmy o średniowiecznej Japonii.