„Przeklinałem los, bo rozdzielił mnie z kochanką. Dziś chce mi się skakać z radości, że pozbyłem się babsztyla”
„Wyleciałem z bursy w klasie maturalnej i w rezultacie musiałem porzucić plany zawodowe. Moja ówczesna dziewczyna miała mniej szczęścia – jej stary nie zgodził się na dalszą naukę. Dla niego Irka stała się latawicą, która nie zasługiwała na dalszą edukację. Zanim nasze drogi definitywnie się rozeszły, zaczęła jakąś pracę w fabryce zabawek czy czegoś tam. Praktycznie straciliśmy kontakt na długie lata”.
- Jerzy, 40 lat
Proszę przygotować bilety do kontroli – po raz nie wiedzieć który tej nocy wypowiedziałem zdanie-mantrę, wchodząc do kolejnego przedziału… Pasażerów było niewielu: kobieta tuląca śpiące dziecko, student ze słuchawkami na uszach i stary mężczyzna gapiący się w okno. Facet od razu wydał mi się znajomy, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie przedtem go widziałem. Pobieżnie sprawdziłem bilety pozostałej dwójki, a że stary miał bilet ulgowy, zażyczyłem sobie pokazania legitymacji. Oczywiście, powinienem też sprawdzić legitymację studencką młodocianego melomana i śpiącego dzieciaka ale nie przesadzajmy z regulaminem. Byłem po prostu ciekaw, skąd znam gościa.
Wziąłem do rąk podaną książeczkę i zrobiłem krok w tył, żeby obejrzeć ją na korytarzu, gdzie było więcej światła. Interesowało mnie tylko nazwisko właściciela dokumentu, resztę miałem gdzieś.
Najpierw przyjrzałem się zdjęciu, na którym twarz pasażera była dużo młodsza niż w rzeczywistości. Zrobione minimum dziesięć lat wcześniej, ale dzięki temu poznałem, z kim zetknął mnie los. Sprawdziłem dla pewności podpis: Roman S., nauczyciel przysposobienia obronnego i wychowawca w internacie, gdzie mieszkałem wieki temu. Kawał sadystycznego drania rozładowującego swoje frustracje na uczniach. Dzięki niemu wyleciałem z bursy w klasie maturalnej i w rezultacie zacząłem edukację w szkole o zupełnie innym profilu.
Moja ówczesna dziewczyna miała mniej szczęścia – jej stary był kompletnym szajbusem i nie zgodził się na zmianę szkoły. Dla niego Irka stała się dziwką, która nie zasługiwała na dalszą edukację i, zanim nasze drogi definitywnie się rozeszły, zaczęła jakąś pracę w fabryce zabawek czy czegoś tam. Praktycznie straciliśmy kontakt na długie lata. Dzięki Facebookowi odnalazłem ją całkiem niedawno: czterdziestolatka po rozwodzie, matka dwóch nastoletnich synów. Nie odgrzewaliśmy specjalnie znajomości, bo dla obojga z nas była to odległa przeszłość, ale czasami zaglądałem na jej stronę.
Ciekawe, jak ułożyłyby się nasze losy, gdyby Szeligowski nie przyłapał mnie wtedy, jak wychodziłem nad ranem z żeńskiego internatu. Czy Irka byłaby teraz moją żoną? No cóż, szczerze mówiąc, oglądając jej obecne zdjęcia, cieszyłem się, że tak nie jest.
Zobacz także
Zresztą to była tylko młodzieńcza miłość, która i tak nie przetrwałaby próby czasu. Choć na pewno nie zostałbym konduktorem, to nigdy nie było moim marzeniem. Chciałem być…
Kim to ja, do diabła, chciałem być, weterynarzem?
Chyba tak. Ech, młodzieńcze fantazje. „Do zobaczenia za tydzień, draniu” – pomyślałem
No i proszę, życie zetknęło mnie z mężczyzną, którego swego czasu darzyłem tak serdeczną nienawiścią, jaką tylko nastolatek może odczuwać. Nienawiścią potęgowaną przez własną bezsilność i poczucie niesprawiedliwości. Tylko taki typ jak S. mógł czerpać satysfakcję ze złamania życia młodej osobie, bo przecież niewątpliwie zdawał sobie sprawę, że utrata internatu oznaczała koniec szkoły dla niektórych z nas… Nienawiść już dawno mnie opuściła, lecz wspomnienia wzbudziły trochę emocji. Ha, staruch pod oknem był niewątpliwie darem od losu, szkoda, że trochę spóźnionym.
Chętnie dopieprzyłbym mu jakąś karę, ale nie miałem pretekstu, legitymacja i zniżka były bez zarzutu. Spojrzałem jeszcze raz na bilety – w porządku. Zerknąłem na datę biletu powrotnego… Za tydzień mógłbym dostać dyżur na tej trasie, może zdążę obmyślić jakąś zemstę. Chociaż namiastkę zemsty, taką małą satysfakcję, która mi się ostatecznie należała. Oddałem dokumenty i zasalutowałem do kolejarskiej czapki, a S., jak przystało na dobrego nauczyciela przysposobienia obronnego, wyprężył się, jakby sam generał go pozdrowił. Mundur bez wątpienia dodawał mi powagi, trzeba to zapamiętać na przyszłość.
„Do zobaczenia za tydzień, ty stary draniu” – pomyślałem złośliwie i zasunąłem za sobą drzwi.
„Stary, twój pomysł jest ekstra! – napisał na Facebooku Paweł, którego Pan S. usadził w trzeciej klasie za zbyt długie włosy. – Irka o tym wie?” – dopytywał.
Nie, nie widziałem powodu, żeby jej o tym pisać. Ochłonąłem zaraz po wysłaniu wiadomości do Pawła. Powiedzmy sobie szczerze, pomysł z zemstą to dziecinada.
Co było, to było, i nie ma sensu rozdrapywać starych ran
– Uważam, że nie masz racji– stwierdziła Irka przez telefon (Paweł oczywiście jej wszystko wypaplał, a na dodatek zostawił mój numer). –Chciałabym usłyszeć od tego drania, na czym polegała jego pedagogiczna metoda wdeptywania człowieka w błoto. Jaką satysfakcję miał z tego, że na apelu szkolnym przedstawił mnie jako szkolną dziwkę? Chcę to od niego usłyszeć prosto w oczy. Koniecznie weź ten dyżur na czwartkowy pociąg. Ja już sobie załatwiłam dwa dni wolnego, a Paweł i tak siedzi na bezrobociu, więc czasu mu nie brakuje. Czekaj na nas… Aha, słuchaj! Plan już mamy prawie gotowy. Cześć.
Rozłączyła się, nie czekając na moją reakcję. Zrobiła się z niej herod baba, nie ma co, a jaka zawzięta! Właściwie, przestałem mieć w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia, bo od razu przejęła dowodzenie. Przez cały tydzień wydzwaniała, sprawdzając moje morale i korygując plany.
Przypominała psa gończego, który zwietrzył trop, i już nie odpuszcza. Nie znałem takiej Irki. Cóż, tej, którą pamiętałem, pewnie już dawno nie ma…
Prawdę mówiąc, nie podobał mi się jej zapał graniczący z psychiczną dewiacją. Tylko obiecana obecność Pawła w tej krucjacie powstrzymywała mnie od natychmiastowego wycofania się z akcji. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zauważyłem, że mam za dużo do stracenia. W moim wieku powinienem dbać o pracę, bo jeżeli mnie zwolnią, drugiej takiej mogę nie zaleźć.
Zadzwoniłem więc do Irki, że odwołujemy wszystko.
– Za późno – usłyszałem. – Wsiadamy do twojego pociągu w Częstochowie i do Szczecina załatwimy wszystkie porachunki, obiecuję ci. Nie pękaj, cykorze.
I tyle. Nie miałem już żadnego wpływu na to, co miało się wydarzyć. W czwartek, na dworcu w Częstochowie, czekało niewiele osób. Irkę poznałem tylko dlatego, że widziałem jej zdjęcie na Facebooku, ale faceta, który wsiadł razem z nią, ujrzałem pierwszy raz w życiu. Był od niej dużo młodszy i w pierwszej chwili myślałem, że to jej syn.
– To Karol – Irka przedstawiła wytatuowanego młodzieńca. – Paweł się nie nadawał do tej roboty.
Karol, z tego, co się zdążyłem dowiedzieć, był kimś w rodzaju konkubenta mojej byłej dziewczyny. Wyszedł nie tak dawno z więzienia i bardzo lubił piwo. Na to przynajmniej wyglądało, bo jego jedynym bagażem były dwa sześciopaki, które tulił do szerokiej klaty. Irka, sądząc po jej oddechu i świetnym humorze, też nie stroniła od trunków. Na moje pytanie, co właściwie zamierzają zrobić, odpowiedziała, że dobrze się zabawić, i żebym nie marudził, tylko prowadził ich do „solenizanta”.
Towarzystwo, nie dość, że pijane, wydawało się mocno szemrane, i zacząłem obawiać się draki. Karol nie wyglądał na faceta, który wsiada do nocnego pociągu, żeby dyskutować przy browarku, a ogarnięta obsesją Irka mogła być niebezpiecznym detonatorem jego agresji…
Coś nie w porządku było z tą kobietą, jakaś budząca strach i nieobliczalność. Nie wiem, jakie okoliczności życiowe mogły tak ukształtować subtelną dziewczynę, którą kiedyś była, ale wyglądało na to, że nic miłego. Usadziłem ich w pustym przedziale, i tłumacząc się obowiązkami, pognałem na drugi koniec składu, gdzie, jak wcześniej zauważyłem, siedział emerytowany nauczyciel. Ktoś, kogo miałem za sukinsyna, któremu zawsze życzyłem jak najgorzej, obleczony teraz w skórę sympatycznego staruszka z trzęsącymi się rękami. Niezdolny do ugryzienia drapieżnik, na którego polowała jego dawna ofiara.
Szybko rozsunąłem drzwi przedziału
– Dzień dobry, pan S.? – zwróciłem się w stronę drzemiącej przy drzwiach postaci.
Rozbudzony pasażer spojrzał mętnym wzrokiem i skinieniem głowy potwierdził swoją tożsamość. Potem zaczął grzebać w marynarce w poszukiwaniu biletu.
– Pójdzie pan ze mną – powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu, i nie dając mu dojść do głosu, wskazałem na bagaże.
S. zabrał z półki torbę podróżną i, odprowadzany zdumionymi spojrzeniami współpasażerów, wyszedł na korytarz. Może był rozespany, a może widok munduru, choćby kolejarskiego, działał na niego obezwładniająco? W każdym razie bez sprzeciwu podążył za mną aż do przedziału służbowego. Dopiero tam ciut ochłonął i zapytał, o co chodzi. Nim udzieliłem mu odpowiedzi, zamknąłem drzwi i zasunąłem zasłonki.
– Myślę… – powiedziałem z zastanowieniem – że może pan mieć kłopoty, co w sumie byłoby mi obojętne, gdyby nie działo się w moim pociągu. Narobił pan sobie trochę wrogów w życiu, co?
Irka chwyciła butelkę
Oczy starego człowieka z przerażenia zrobiły się natychmiast okrągłe jak spodki. Nerwowo przełknął ślinę.
– Fakt… No fakt – powiedział drżącym głosem. – Wrogów częściej spotykam niż przyjaciół, ale chyba pan zalicza się do tych drugich, skoro mnie ostrzega. Czy my… znamy się?
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się, czy zdradzić, kim jestem, kiedy skobelek w drzwiach przekręcił się powolutku – najwyraźniej ktoś z drugiej strony zamierzał wtargnąć do środka. Sięgnąłem do klamki, ale było już za późno: drzwi się odsunęły i spomiędzy zasłonek wyłoniła się barczysta sylwetka Karola. Nie zdążyłem się uchylić przed jego pięścią.
– Od razu mówiłem, że to kapuś – odezwał się z satysfakcją do Irki, która wkroczyła za nim.
Kobieta, która kiedyś obiecywała mi dozgonną miłość, obojętnie przeszła obok i usiadła naprzeciw pobladłego emeryta.
– No i co, profesorku? – zagadała bełkotliwie. – Kiedyś obiecałam sobie, że cię załatwię, ale nie przypuszczałam, że tyle lat przyjdzie mi na to czekać. Pamiętasz mnie w ogóle, gnoju? No, przyjrzyj mi się.
Stary człowiek zaprzeczył, potrząsając stanowczo głową. Był tak przerażony, że nie mógł z siebie wydusić słowa, ale Irce najwyraźniej bardzo się podobała ta sytuacja. Oparła się wygodnie i z sadystycznym uśmiechem przyglądała się ofierze. Karol stał przy drzwiach zupełnie wyluzowany i bardziej zajęty niedopitym piwem niż tym, co się działo w przedziale.
Sięgnąłem powoli do kieszeni, gdzie miałem telefon, ale osiłek zarejestrował ten ruch, spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem i pogroził palcem jak niesfornemu dziecku. Zastygłem w bezruchu. Irka nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem, napawając się władzą, którą w tej sytuacji niewątpliwie miała. Przysunęła swoją twarz pod sam nos S. i spytała ponownie, czy ją poznaje, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, strzeliła go otwartą dłonią w policzek. Cios był tak silny i niespodziewany, że głowa starca przekrzywiła się w przeciwną stronę.
– A teraz sobie przypominasz? – krzyknęła, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. – Zmarnowałeś mi życie i śmiesz mnie nie pamiętać?
S, ukrył twarz w dłoniach, przerywany szloch wstrząsał jego wychudzonym ciałem. Płakał jak małe, wystraszone dziecko i muszę powiedzieć, że współczułem mu trochę, choć odczuwałem też coś na kształt satysfakcji. Za to w Irkę jakby wstąpił diabeł.
– Głupia! – krzyczał niemniej niż ja wystraszony Karol. – Jestem na warunkowym! Uspokój się, ej!
Nie było czasu na myślenie
Zerwałem się na równe nogi, odgradzając starca od niepoczytalnej kobiety. Jeśli facet pójdzie na policję, będę na zawsze skończony. Ocknąłem się na brudnej podłodze. Napastników już nie było. Nad sobą zobaczyłem zatroskaną twarz S., z cienkimi strumyczkami zakrzepłej krwi na policzkach. Żył skurczybyk i nieźle się trzymał.
– Dziękuję, przyjacielu, życie mi uratowałeś… – wyszeptał, wycierając mi twarz częścią swojej koszuli.
Odsunąłem jego rękę.
– Nie zaliczam się do pańskich przyjaciół, profesorze – powiedziałem.
– Mówiąc szczerze, nadal pozostał pan moim wrogiem.
Do końca podróży siedział w milczeniu wciśnięty w kąt, wpatrując się w ciemność za oknem. Obawiałem się, że S. zgłosi incydent na policję, a ta zacznie węszyć w poszukiwaniu sprawcy. Nie trudno byłoby znaleźć powiązania między mną, Ireną i ofiarą. Przez kilka dni żyłem w napięciu, wyobrażając sobie najczarniejsze scenariusze, wśród których utrata pracy była oczywiście najmniej dotkliwą konsekwencją koszmarnej nocnej awantury.
Wszystko jednak przyschło. Może to nie pierwsza taka przygoda, która się przytrafiła typowi? Domyślam się, że w każdym roczniku opuszczającym mury naszej szkoły, znalazło się pewnie kilku uczniów, którym stary zalazł za skórę, a niektórzy, jak widać, nie odpuszczają do końca życia. Jeżeli chodzi o moje pragnienie zemsty, zostało zaspokojone… Mam nawet swoją satysfakcję: cieszę się, że z Irką nam się nie ułożyło.