„Czuję się jak chomik biegający w kółku. Nie mam jednak prawa być zmęczona, bo bycie kurą domową to nie praca”
„Nikt nie rozumiał, że mój dzień jest zaplanowany jak na pełen etat. Od szóstej rano, kiedy biegnę przygotować dzieci do szkoły i przedszkola, aż do północy, kiedy zamiast kłaść się, padam do łóżka po tym, jak włożyłam ostatni talerz do zmywarki czy wytarłam łazienkę po zalaniu jej przez męża i dzieci”.
- Gabriela, 38 lat
– Hej, czemu nie odpowiadasz? Przysłałam ci kilka wiadomości – Paulina zapytała nieco zdenerwowana, gdy w końcu odebrałam jej połączenie.
– Przepraszam, nie miałam nawet chwili, żeby się odezwać – odparłam, przytrzymując telefon ramieniem i w tym samym czasie zmieniając pościel Marysi.
– To nic, daj spokój! – zaśmiała się. – Kiedy wpadniesz zobaczyć moje nowe gniazdko? Muszę ci opowiedzieć, jakie straszne rzeczy przeszłam z poprzednią właścicielką, serio, można by o tym zrobić scenariusz do horroru...
Zbyt długo wymigiwałam się od tej wizyty, by obyło się to bez szkody dla naszej przyjaźni, dlatego powiedziałam, że przyjadę w czwartek o szesnastej.
"Mam nadzieję, że się wyrobię" – pomyślałam. O piętnastej idę z Jurkiem do dentysty, potem odwożę go na trening i jadę do szkoły po Marysię, która o szesnastej ma próbę szkolnego spektaklu. Dom kultury jest na nowym osiedlu Pauliny, więc jak tylko odstawię córkę na zajęcia, powinnam mieć około półtorej godziny na spotkanie. To powinno wystarczyć, żeby zobaczyć nowe mieszkanie mojej przyjaciółki i posłuchać o jej ostatnich dziwnych wydarzeniach.
Z pewnością Paula nie będzie zbyt zadowolona, kiedy o siedemnastej dwadzieścia pięć będę musiała opuścić jej dom, ale to jedyna chwila w całym tygodniu, kiedy mogę ją odwiedzić.
Nie rozumiała mnie
Zakładałam, że odwiedzę ją w czwartek, ale w środę zepsuła nam się zmywarka, a jedyny termin, który pasował hydraulikowi, to piątek o godzinie siedemnastej kolejnego dnia. Zapewnił, że wymiana wężyka nie zajmie więcej niż dziesięć minut, więc zdecydowałam, że skrócę spotkanie z Paulą, żeby dać mu wejść do domu o siedemnastej, a następnie zdążyć odebrać Marysię o siedemnastej trzydzieści.
– Jak to możliwe, że masz tylko czterdzieści pięć minut? – Paulina patrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Przecież nie widziałyśmy się prawie przez dwa tygodnie! Muszę ci tyle rzeczy opowiedzieć!
– Zdaję sobie z tego sprawę, kochana – odparłam, robiąc minę pełną skruchy. – Ale wiesz, naprawdę jestem zabiegana. Mam tyle obowiązków...
– Wydaje mi się, że przesadzasz. W końcu nie masz pracy – Paulina nie spojrzała nawet w moją stronę, podczas gdy napełniała filiżanki mlekiem, więc nie zauważyła, jak się zaczerwieniłam. – Ja mam naprawdę ciężkie życie, kończę pracę o siedemnastej, o osiemnastej mam jogę, potem muszę zrobić zakupy, posprzątać po kocie, wysłać maile, a po tym wszystkim...
Zignorowałam jej słowa. Znowu się zaczęło. Znowu kolejna osoba dała mi do zrozumienia, że skoro nie jestem nigdzie zatrudniona, to jak ja tak w ogóle mogę, żeby mówić pracującym ludziom, że nie mam na coś czasu. Kompletny absurd.
Jednak nikt nie rozumiał, że mój dzień jest zaplanowany jak na pełen etat od szóstej rano, kiedy biegnę, aby przygotować dzieci do szkoły i przedszkola, aż do północy, kiedy zamiast kłaść się, bezwładnie padam do łóżka po tym, jak włożyłam ostatni talerz do zmywarki czy wytarłam łazienkę po zalaniu jej przez męża i dzieci.
Każdy czegoś chciał ode mnie
Opuściłam mieszkanie Pauliny po niecałych czterdziestu minutach, zostawiając ją z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Pędziłam do swojego domu, aby wpuścić do środka hydraulika. Byłam kilka minut po ustalonej godzinie i fachowiec powiedział mi, że ceni swój czas i nie powinnam się spóźniać. Następnie poszłam po Marysię, biegnąc całą trasę. A córka zrobiła mi awanturę, bo musiała czekać dziesięć minut na korytarzu. Na koniec dnia byłam tak wykończona, że ledwo pojmowałam, co mówią do mnie domownicy.
– Mamo, czy mogłabyś mi zaszyć dziurę w plecaku? – poprosił Jurek. – Boczna kieszonka się rozerwała...
– Kochanie, nie ma żadnej szynki? – zawołał mąż, patrząc intensywnie na otwartą lodówkę. – Musisz koniecznie jutro kupić! No i jajka też, bo ich też nie ma! Zanotujesz?
– Mamusiu, nauczycielka kazała mi przynieść jutro cienką bibułę, a ja jej nie mam... – Marysia pojawiła się przede mną zaniepokojona. – Dasz radę jeszcze pojechać do sklepu papierniczego? Bo dostanę złą ocenę...
– Mamusiuuu! – wrzasnął czteroletni Krzyś sprzed telewizora. – Bajeczka się skończyła! Chcę już iść do łazienki! Chcę się wykąpać w wannie z bąbelkami!
Poczułam, jak w gardle rośnie mi wielka gula. Niezależnie od moich starań nie mogłam zrobić wszystkiego naraz! Naprawić plecak, polecieć po bibułkę, sporządzić listę zakupów i wykąpać Krzysia. Rozejrzałam się i dostrzegłam bałagan na stole w kuchni, buty porozrzucane w przedpokoju i moją czerwoną bluzkę na legowisku psa. A no tak, pies!
– Kto ostatnio wyprowadzał Kolosa? – zapytałam całą rodzinę, może poza najmłodszym Krzysiem.
Miałam dość
Głowa Leszka nadal gubiła się w lodówce, Jurek jedynie wzruszył ramionami, zaś Marysia coś tam mamrotała o tym, że przecież rano była na spacerze z psem. Następnie wszyscy zaczęli znowu potrzebować mojego zainteresowania, wsparcia i serwisu. Kolos, słysząc swoje imię, zaczął skakać na drzwi. Chwyciłam smycz, myśląc, że uniknięcie mokrego śladu na dywanie jest teraz najważniejsze, ale w tym momencie zadzwonił nasz stacjonarny telefon. Odebrała go Marysia i po chwili podała mi słuchawkę.
– Babcia dzwoni – oznajmiła. – Chce wiedzieć, kiedy przyjdziesz posadzić jej cebulę. Każe ci jutro...
– Nie!!! – krzyknęłam niespodziewanie, ciągnąc "e" przez dość długi czas.
Cztery pary oczu patrzyły na mnie z szokowaniem. Telefon wyślizgnął się z rąk mojej dziewięcioletniej córki, a pies niemalże rozpłaszczył się na podłodze. Czułam, jak całe moje ciało drżało. Byłam przemęczona, miałam po prostu dosyć! Okropnie dosyć! Tak, to prawda, nie pracowałam zawodowo, ale mimo to byłam niewiarygodnie zmęczona. Miałam masę zadań do wykonania i z każdą minutą pojawiały się nowe! Nagle poczułam, że jestem jak chomik w tym cholernym kółku, który może obracać się bez końca, a nieszczęsny gryzoń pewnie zasłabnie z wycieńczenia, zanim choćby o milimetr przesunie się naprzód...
– Wychodzę! – oznajmiłam, ledwo wyduszając te słowa z gardła. – Ty zostajesz! – powiedziałam do psa. – Ktoś inny cię wyprowadzi.
Musiałam pobyć sama
Opanowałam się, dopiero kiedy byłam już na ulicy. Początkowo szłam bardzo szybko, później zwalniałam, a na końcu przechodziłam do prawie ślimaczego, relaksacyjnego tempa. Zastanawiałam się, jak mogłam sobie pozwolić na takie marnowanie czasu. Uświadomiłam sobie, że od wielu miesięcy nie poszłam na spacer sama. Może nawet od lat. Jeśli wychodziłam z domu, to zawsze po to, żeby coś załatwić, do szkoły, lub na zakupy.
Nawet podczas niedzielnego odpoczynku w parku, zawsze musiałam mieć się na baczności i stale dbać o dzieci. Gdy zdarzyło mi się mieć wolną godzinkę czy dwie, poświęcałam ten czas na pomoc mamie lub na wysłuchanie narzekań mojej przyjaciółki. Od bardzo długiego czasu nie zmarnowałam nawet kwadransa...
A teraz spacerowałam spokojnie, obserwując ludzi siedzących na ławkach, którzy najwidoczniej nigdzie się nie spieszyli. W kieszeni mojego dresu znalazłam 20 złotych, więc zdecydowałam się wejść do sklepu i kupić sobie pudełko ciastek oblanych czekoladą. Zostało mi jeszcze na kolorowy magazyn. Zajęłam miejsce na ławce i postanowiłam sobie, że nie wrócę do domu, dopóki nie skończę ostatniego ciasteczka i nie doczytam do końca gazety.
Zbuntowałam się
– Gdzie cię poniosło? – mój mąż próbował na mnie krzyczeć po cichu, ponieważ Krzyś już poszedł spać. – Marysia nie ma tej bibułki, a Jurek...
– Przepraszam – powiedziałam, przeciskając się przed nim do łazienki. – Idę się teraz wykąpać. Proszę, załóż nam pościel na łóżko i przygotuj dla Marysi usprawiedliwienie za brak tej bibułki. Nauczycielka nie powinna mówić dzieciom o takich sprawach w ostatniej chwili – dodałam. – Poruszę ten temat na zebraniu. A może nie, mam lepszy pomysł, ty jej o tym powiesz! – powiedziałam do mojego męża, pokazując mu kalendarz z zaznaczonym dniem zebrania.
– Ja? – nie mógł uwierzyć. – Przecież ja mam pracę!
– I ja też – nie miałam ochoty się denerwować, nie mogłam się doczekać, żeby zanurzyć się w pachnącej i długiej kąpieli, na którą nie miałam czasu od bardzo dawna. – I pracuję nie mniej ciężko niż ty, mimo że nikt tego nie widzi. Ale o tym pogadamy jutro.
Myślę, że nadszedł już moment, aby powrócić do mojej zawodowej działalności. "Od dziewiątej do siedemnastej..." – rozmyślałam, cała zanurzona w pianie. Jestem świadoma, że pozostałe sprawy to tylko kwestia dobrego zarządzania czasem i odzwyczajenia rodziny oraz znajomych od myśli, że jako kura domowa zawsze mam czas na wszystko. Ale teraz, planowałam znaleźć go również dla siebie!