Reklama

Dokładny horoskop kołowy postawiła mi Oleśka, moja ówczesna sympatia. Siłą wyciągnęła ze mnie miejsce, datę i godzinę urodzenia. Twierdziła, że musi ćwiczyć, żeby w przyszłości uszczęśliwiać tym ludzkość za pieniądze, bo naiwnych nie brakuje. Towarzyszyłem jej podczas pracy. Zdziwiłem się, jak długo to trwało. Oleśka wytrwale coś obliczała i kreśliła, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Pochylała nad biurkiem jasną głowę i nanosiła na narysowany cyrklem okrąg tajemnicze znaki, umieszczone w ściśle obliczonych kątach.

Reklama

– Co robisz? – nie wytrzymałem.

– Wyliczam punkty, które znajdowały się na niebie, jak się urodziłeś. Zobacz: najwyższy mówi o twoich ambicjach zawodowych, a najniższyo życiu duchowym i… intymnym.

– To ciekawe – wyszczerzyłem zęby.

– A ty tylko o jednym! – udała zagniewaną Oleśka. – A tutaj, spójrz. Okrąg jest podzielony na dwanaście części, zwanych domami. Umieszczam w nich znaki zodiaku, bo taka była ich konfiguracja na niebie, kiedy przyszedłeś na świat.

– Tak wyglądało wtedy niebo? – zainteresowałem się. – Wyliczyłaś to?

– Tak. A to twój ascendent, czyli twoje najgłębsze JA. W znaku Raka. Taki jesteś naprawdę, pod powłoką, którą pokazujesz światu.

– Wrażliwy mięczak? – skrzywiłem się. – Urodziłem się jako Lew, pan i władca. Musiałaś się pomylić.

– Widzę tu coś jeszcze. To naprawdę ciekawe: zderzenie dwóch przeciwieństw – ciągnęła niezrażona.

– Hm? – zajrzałem jej przez ramię.

– Wielki przypływ gotówki. Bogactwo. A z drugiej strony wychodzi, że starość spędzisz w zapomnieniu i samotności.

– I biedzie? – zaśmiałem się.

– Nie wiem. Pasowałoby, nie?

– A co zrobiłem z pieniędzmi?

– Horoskop tego nie pokazuje – powiedziała poważnie Oleśka.

Jest właśnie tak, jak kiedyś przewidziała!

Zachowałem ten świstek papieru. Oleśka już dawno zniknęła z mojego życia, a kółko, które pokryła liniami i znakami, zostało. Chyba żal mi było wyrzucić horoskop. W końcu taki był układ gwiazd w chwili mojego urodzenia, a to działa na wyobraźnię. Minęły lata, ożeniłem się, rozwiodłem – i w końcu odnalazłem tę jedyną. Joanna była ideałem, chciałem się ustatkować u jej boku. Przecież dobiegałem czterdziestki. Smuga cienia…

Gdy człowiek wszystko sobie w życiu poukłada, często wtrąca się los. Dla mnie przybrał postać zadrukowanego numerkami karteluszka papieru. Miałem szczęście zgarnąć kumulację w Lotto, okrągłe dwa miliony. Co wtedy czułem? Niedowierzanie. A potem przypomniałem sobie horoskop Oleśki. Miała dziewczyna talent! Przewidzieć coś takiego na podstawie matematycznych wyliczeń! Pomyślałem coś jeszcze. Jeśli to proroctwo się spełniło, chyba trzeba też wziąć pod uwagę ciąg dalszy. Oleśka nie wiedziała, czy zachowam pieniądze; ujrzała tylko godną pożałowania sytuację, w której znalazłem się na starość. Postanowiłem do tego nie dopuścić.

Wiadomość o wygranej zachowałem dla siebie. Pieniądze leżały na koncie, a ja rozważałem, w co je zainwestować. Ale jak długo można ukrywać przed bliskimi taką wiadomość? W końcu powiedziałem najbliższym mi kobietom: Joannie i mamie. I to był błąd.

– Co chcesz zrobić z pieniędzmi? – dzwoniła mama codziennie.

Podobnie jak doradca finansowy mojego banku, który nagle zapałał chęcią, żeby mnie poznać osobiście. Namawiał, abym ulokował zawartość konta w trochę ryzykownych, ale jakże zyskownych produktach jego firmy. Pod tą tajemniczą nazwą kryły się dziwne fundusze powiernicze.

Zacząłem przeczuwać kłopoty. Joanna na razie taktownie milczała, ale zaczęła pokazywać mi dramatyczne apele w internecie: prośby o pieniądze na leczenie, odbudowę zniszczonego przez burzę domu, wspieranie sierot… Morze ludzkiego nieszczęścia. Nawet gdybym chciał wszystkim pomóc, nie dałbym rady.

Z drugiej strony ta kasa spadła mi z nieba. Chciałem ją zatrzymać dla siebie, ale im więcej widziałem próśb o wpłatę na konto chorych ludzi, tym gorzej się z tym czułem. „Trzeba się dzielić” – z tą myślą zacząłem czytać błagania o wsparcie.

Szybko dostałem zawrotu głowy. Kogo wspomóc, a kogo odrzucić? W końcu zamknąłem oczy i zdecydowałem, że przeleję pieniądze dla dwojga chorych dzieci. Ale w jednym wypadku musiałem skontaktować się z rodzicami, żeby rozwiać wątpliwości, które mi się nasunęły. To był kolejny błąd. Nie wiem, jak to się stało, ale teraz zacząłem dostawać dramatyczne prośby bezpośrednio na mojego mejla. Chciałem pozostać anonimowym darczyńcą, jednak coś poszło nie tak. Wieści się rozeszły.

Gdybym chciał pomóc wszystkim, opłacić drogie operacje, kupić za horrendalne sumy zapas lekarstw, w krótkim czasie zostałbym z niczym. A zadatków na świętego nie mam, więc nie odpowiadałem.

Mam im kupić mieszkania, samochody? Jeszcze czego!

Wtedy na serio do gry weszła mama. Nie utrzymała tajemnicy i pochwaliła się rodzinie wygraną syna.

– Powiedziałam tylko Tereni, ona umie dochować sekretu – tłumaczyła, urażona moimi pretensjami.

Okazało się, że nie do końca. Krewni, dowiedziawszy się o dwóch milionach do wydania, przypuścili zmasowany atak. Pośrednikiem była moja mama, która ich wysłuchiwała, po czym dzwoniła do mnie.

– Jankowi i Oli przydałoby się trochę kasy na nową drogę życia – mówiła. – Jak wezmą kredyt na mieszkanie, zapłacą horrendalne raty. Pomóż im.

Mama była w swoim żywiole. Obiecywała wszystkim, jakby czerpała ze studni bez dna.

– Ciocia Halinka ledwie wiąże koniec z końcem, ma taką niską emeryturę… To byłby dobry uczynek.

Ale przecież ciocia miała nieźle zarabiające dzieci i to one powinny się zatroszczyć o matkę!

Powiedziałem to i uraziłem mamę. A dzieci Haliny przestały się do mnie odzywać. Wiem, że do dziś nazywają mnie skąpcem i człowiekiem bez serca. Pewnie taki jestem, bo stanowczo odmawiałem kupowania krewnym mieszkań, samochodów oraz dawania dużych datków „na życie”.

Wszyscy mieli do mnie pretensje. Wyraźnie założyli, że należy im się duża część mojej wygranej, a odmowę traktowali jak osobistą zniewagę.

– Nie tak cię wychowałam – wyrzucała mi mama. – Przez ciebie kilka osób zerwało ze mną kontakty. A czego się nasłuchałam o tobie! Do dziś się rumienię. Za ciebie, bo to twoja wina.

Było mi głupio; przecież nie chciałem, żeby przeze mnie miała kłopoty. Ale długi szereg kuzynów ustawiających się w kolejce z wyciągniętą ręką grał mi na nerwach. Niektórych prawie nie znałem, teraz sobie o mnie przypomnieli. Miałem ich wszystkich sponsorować? To już wolałem pomóc komuś naprawdę potrzebującemu. I tak zrobiłem. Otworzyłem pocztę, żeby znów kogoś wybrać, i poraziła mnie treść pierwszego mejla.

Napisał do mnie zrozpaczony mąż kobiety, dla której na pomoc już było za późno. A gdybym wcześniej przesłał odpowiednią kwotę, byłaby jakaś szansa. „To szaleństwo! – pomyślałem. – Nie mogę być odpowiedzialny za problemy wszystkich ludzi!”.

– Coś jednak w tym jest – uznała Joanna, gdy jej wyjawiłem swoje rozterki. – Ustawiła się do ciebie kolejka tych, którzy chcą tylko poprawić swój byt, i tych naprawdę w potrzebie. Za mało myślisz o innych. Siedzisz na pieniądzach jak pies ogrodnika.

„I ty, Brutusie?!” – pomyślałem. A co ona by zrobiła? Rozdała wszystko?!

Reklama

Tak się zaangażowałem w wojnę o kasę, że nie zauważyłem, jak zaczęła się spełniać druga część przepowiedni Oleśki. Koło mnie było coraz mniej ludzi. Zniknęli, gdy się zorientowali, że nic ode nie nie dostaną. Do starości jeszcze mi daleko, jednak mam wrażenie, że los zaczął się wypełniać. Rodzina się odsunęła, Joanna ma dla mnie coraz mniej czasu. Co dalej? Zostanę całkiem sam? A może to nie kwestia przepowiedni, tylko ja coś zawaliłem?

Reklama
Reklama
Reklama