Reklama

Mam na imię Ola. Mam dwadzieścia kilka lat, studiuję dziennie zarządzanie i pracuję na pół etatu w sklepie z biżuterią. Kiedyś myślałam, że jestem niezależna. Teraz wiem, że niezależność to luksus – a ja raczej gram w grę „udawaj, że wszystko gra”. Codziennie rano wstaję, nakładam korektor pod oczy, tusz do rzęs, parzę kawę z resztek mleka i wychodzę z mieszkania jakby nic się nie działo. Jakby lodówka nie była pusta. Jakby lodówka w ogóle miała prąd.

Reklama

Nie lubię mówić o swoich problemach. Nie chcę być ciężarem. Nie jestem z tych, co płaczą na ramieniu przyjaciółki i opowiadają o tym, że nie mają na czynsz. Wolę się uśmiechać. Zawsze się uśmiecham. Moje przyjaciółki z liceum – Julka, Iza i Basia – świetnie sobie radzą. Julka pracuje w agencji reklamowej, Iza właśnie wróciła z wyjazdu na Bali, a Basia rzuciła medycynę i założyła startup. Mają wspólne konto na Instagramie i wspólne zdjęcia w modnych knajpach. Mnie też tagują, żebyśmy wyglądały jak paczka. I bardzo chcę nią być. Tylko że coraz trudniej za nimi nadążyć – finansowo, emocjonalnie, życiowo.

W głowie mam listę wydatków na najbliższy tydzień. Rachunek za telefon, bilety, ryż, chleb, masło. W portfelu: osiemnaście złotych i resztki godności. Ale kiedy Iza pisze na grupie „Dziewczyny, sobota? Nowe miejsce się otworzyło! Trzeba iść!”, nie piszę, że nie mogę. Piszę: „Jasne! Już się nie mogę doczekać”. Nie chcę być tą, która ciągle nie ma. Więc jestem tą, która ma – tylko że udaje. Bo głód też można przełknąć. Byle z klasą.

Wieczór w modnej restauracji

Restauracja miała ten typ wystroju, który wygląda drogo już na zdjęciach w internecie. Jasne drewno, złote akcenty, kelnerzy w idealnie wyprasowanych koszulach. Wszystko pachniało świeżością i pieniędzmi. Julka krzyknęła od progu, że kocha to miejsce i że musi tu przyjść z Michałem. Iza śmiała się głośno, machając kartą dań jak wachlarzem. Basia zamówiła drinka, zanim zdążyłam usiąść. Miały ten sam luz, który zawsze podziwiałam – pewność siebie, naturalność, przekonanie, że wszystko im się należy. Ja za to czułam, jak sztywnieją mi ramiona.

Usiadłyśmy przy oknie. Było ciepło, ale nie zdjęłam płaszcza. Nie chciałam, żeby widziały, że mam na sobie tę samą bluzkę, co tydzień temu. Przeglądały menu z takim entuzjazmem, jakby oglądały serial, w którym znają każdy odcinek.

– Biorę krewetki – powiedziała Iza, nie podnosząc wzroku.

– Ja też, i może jeszcze ten talerz tapas – dodała Julka. – Ola, ty coś spróbujesz?

Uśmiechnęłam się, jakbym właśnie przypomniała sobie o czymś zabawnym.

– Niee, dziś jakoś nie mam apetytu. Wezmę tylko zupę.

Zamknęłam menu, żeby nie patrzeć na ceny. Zupa kosztowała osiemnaście złotych. Nie chciałam płacić kartą, bo bałam się, że nie przejdzie. Basia zamówiła kolejnego drinka, a ja nalałam sobie wody z dzbanka. Słuchałam ich rozmów o weekendzie w Trójmieście, o nowym trenerze personalnym Julki, o kampanii, którą Iza robi dla jakiejś modnej marki. Śmiałam się wtedy, kiedy trzeba było. Rzucałam komentarze, które nie zdradzały, że mam pusty żołądek. Z zewnątrz wyglądałam tak samo jak one. Może trochę ciszej mówiłam, może zbyt często spoglądałam w okno. Ale nikt się nie zorientował. Taką miałam nadzieję.

Patrzyłam, jak na stół wjeżdżają kolejne dania – mięso pod różowym sosem, krewetki na lodzie, małe kolorowe przystawki na marmurowych talerzykach. Moja zupa wyglądała skromnie, ale pachniała dobrze. Jadłam ją powoli, żeby nie zniknęła za szybko. Nie chciałam, żeby dziewczyny pomyślały, że jestem głodna. Albo że czegoś mi brakuje. Siedziałam prosto, śmiałam się, unikałam pytań. Tak wyglądało moje bycie częścią tej paczki. Tak wyglądała moja elegancka głodówka.

Dzielimy wszystko po równo

Rachunek przyszedł na małej drewnianej deseczce z ozdobnym klipsem. Leżał tam jak zaproszenie do kolejnej roli. Basia sięgnęła po niego pierwsza i po chwili skinęła głową.

– Dzielimy, nie?

– Jasne, nie bawmy się w grosze – powiedziała Julka.

– Pewnie, jak zwykle – rzuciłam z uśmiechem, wyciągając portfel, w którym zostało mniej niż miałam nadzieję.

Nie pytały, kto co zamówił. Nie musiały. Od zawsze dzieliłyśmy po równo. Nawet kiedy ktoś jadł tylko sałatkę. Taka była zasada. A zasady, kiedyś ustalone, rzadko podlegają dyskusji. Zupa za osiemnaście złotych oznaczała, że dopłacam do ich krewetek, do tapasów, do deserów, do drinków. Znałam ten układ. I nie miałam siły go kwestionować.

Podałam banknot, a potem jeszcze kilka drobnych, które znalazłam w bocznej kieszonce. Po odejściu kelnera poprawiłam włosy i zagadnęłam o nową kolekcję ubrań. Wiedziałam, że trzeba jeszcze chwilę posiedzieć. Żeby nie wyglądało, że się śpieszę. Żeby nie wyjść przedwcześnie z tej pozornej normalności.

Po godzinie dziewczyny rozjechały się do domów taksówką. Ja wracałam pieszo. W głowie miałam obraz stołu pełnego jedzenia i śmiechu, a w żołądku tylko zupę. Myślałam o tym, ile tostów mi zostało. Cztery kromki. Starczą do niedzieli, jeśli będę oszczędzać masło.

W domu zdjęłam płaszcz i od razu poszłam do kuchni. Toster zadziałał dopiero za drugim razem. Na stole położyłam dwa tosty i plasterek żółtego sera, który już lekko zsechł się na brzegach. Usiadłam przy stole bez światła, jedząc powoli. Na telefonie migała wiadomość od Julki: „Musimy to powtórzyć!”. Uśmiechnęłam się do ekranu i odpisałam: „Zdecydowanie!”. A potem zjadłam drugi tost. I jeszcze pół trzeciego, bo nie mogłam zasnąć z głodu.

Szybka kawa z przyjaciółką

Spotkałam się z Basią kilka dni później. Umówiłyśmy się w kawiarni blisko jej pracy. To był ten typ miejsca, gdzie kawa kosztowała więcej niż mój obiad. Weszłam trochę przed czasem, żeby zdążyć sprawdzić ceny. Mała czarna – siedem pięćdziesiąt. Uda się. Z kieszeni płaszcza wyciągnęłam monetę i jeszcze raz upewniłam się, że nie pomyliłam się w obliczeniach.

Basia przyszła kilka minut później, uśmiechnięta, energiczna, z fryzurą zrobioną jakby od niechcenia, ale jednak perfekcyjną. Zamówiła latte z roślinnym mlekiem i sernik pistacjowy. Ja tylko kawę. Usiadłyśmy przy oknie, a ona od razu zaczęła mówić o jakimś nowym projekcie, którym miała się zająć w pracy. Słuchałam uważnie, przytakując w odpowiednich momentach.

– Ale super był ten wieczór, co? – powiedziała nagle, przerywając swoją opowieść. – Trochę jak za starych, dobrych czasów.

– No... było naprawdę fajnie – odpowiedziałam, upijając łyk gorzkiej kawy.

– Szkoda, że tak mało jadłaś.

– Jakoś nie miałam smaku – rzuciłam machinalnie.

– Zawsze tak mówisz. Naprawdę wszystko ok?

Poczułam, jak robi mi się ciepło na twarzy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Na ułamek sekundy spojrzałam jej w oczy, ale szybko odwróciłam wzrok. Wzięłam do ust kubek, choć był już pusty.

– Tak tylko pytam – dodała łagodnie, chyba czując, że przekroczyła jakąś granicę.

– Nie wiem, po prostu... czasem nie mam ochoty – powiedziałam, patrząc na swoje ręce. – Tyle się dzieje, że nie ogarniam do końca. Studia, praca.

– Rozumiem – odpowiedziała cicho, choć wcale nie byłam pewna, czy naprawdę rozumiała.

Przez chwilę milczałyśmy. Ona zjadła kawałek ciasta, ja udawałam, że jestem zajęta powiadomieniami na telefonie. Nikt nie powiedział nic więcej, ale wiedziałam, że coś w niej zostało. Może podejrzenie. Może niepokój. A może tylko ciekawość. Wyszłam z kawiarni z uczuciem ulgi i niepokoju jednocześnie. Powiedziałam mało, ale może i tak za dużo.

Nie miałam siły dłużej udawać

Wróciłam do domu, rzuciłam torbę na podłogę i opadłam na wersalkę. W pokoju było cicho, tylko lodówka brzęczała jednostajnie. Nie miałam siły nic robić, nie chciało mi się przebierać ani zapalić światła. Głód znowu przypomniał o sobie, ale tym razem nie chciałam nawet wstać do kuchni. Wiedziałam, co tam znajdę. Po dłuższej chwili podniosłam się, otworzyłam lodówkę i wzięłam ostatnie dwie kromki chleba. Masła zostało może na jeden tost. Wrzuciłam pieczywo do tostera i w tym czasie nalałam sobie wody z kranu. To była moja kolacja.

Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść powoli. Nie chciałam już udawać przed sobą, że wszystko jest w porządku. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, po co ja właściwie to robię. Dlaczego tak bardzo zależy mi, żeby dalej udawać, że jestem częścią czegoś, co mnie przerasta. Czy te przyjaźnie naprawdę były silne, czy tylko przyzwyczajeniem? Może dziewczyny widziały we mnie już tylko wspomnienie tamtej Oli – tej, która kiedyś chodziła z nimi na wagary, dzieliła się żelkami i pisała ściągi. Może nie zauważały, że się zmieniłam, bo nie chciały widzieć.

Zastanawiałam się, czy gdyby któregoś dnia mnie zabrakło, cokolwiek by to zmieniło. Czy napisałyby do mnie, gdybym przestała się odzywać? Czy zadzwoniłyby, zapytały, co się dzieje, dlaczego mnie nie ma? Może uznałyby, że wyjechałam, że mam za dużo pracy, że zerwałam kontakt, jak to się czasem zdarza. A może po prostu zapomniałyby. Tak po cichu, bez wyrzutów sumienia. Spojrzałam na puste talerzyki i poczułam nagłą pustkę. Byłam zmęczona byciem kimś, kim już nie jestem. Z każdą kolejną kolacją w restauracji czułam się coraz bardziej jak gość we własnym życiu.

Szczere wyznanie

Kiedy Iza napisała, że idziemy znów „gdzieś fajnie”, prawie nie odpowiedziałam. Palce zatrzymały się nad klawiaturą. W mojej głowie krążyło tylko jedno pytanie: po co? Ale odpisałam. Jasne. Pewnie. Do zobaczenia. Potem przeliczyłam, co mi zostało do wypłaty. W dniu spotkania nie robiłam makijażu. Nie suszyłam włosów. Ubrałam czarny golf, który zawsze ratował mnie w gorszych chwilach. I nie założyłam uśmiechu.

Restauracja była jeszcze bardziej efektowna niż poprzednie. Białe zasłony, szkło, kelnerzy w muszkach. Dziewczyny już były przy stoliku. Zmieszane spojrzenia trwały może sekundę. Potem wróciły do śmiechu. Do opowieści. Do drinków i modnych potraw. Usiadłam naprzeciwko Basi. Przez chwilę milczałyśmy.

– Ola, co zamawiasz? – zapytała Julka. – Tylko nie mów, że znowu zupa.

– Wiecie co... muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam, zanim zdążyłam się wycofać. – Wtedy w restauracji… nie chodziło o apetyt.

Zapanowała cisza. Nawet Iza przestała bawić się słomką w drinku.

– O czym ty mówisz? – zapytała powoli.

– Nie stać mnie na takie kolacje. Serio. Ale nie chciałam tego mówić, bo… bałam się, że przestaniecie mnie lubić.

Julka spojrzała na mnie zdziwiona. Iza skrzyżowała ramiona. Basia patrzyła na swoje dłonie.

– Przestań. My cię nie lubimy za krewetki – powiedziała w końcu Basia, najciszej z nich wszystkich.

– No, ale mogłaś powiedzieć – dodała Julka, a ton miała niepewny, prawie urażony.

– Wstydziłam się. Serio. Nie chcę, żebyście się nade mną litowały. I nie chcę, żebyśmy dzieliły rachunki po równo, skoro to dla mnie jest problemem.

Nikt się nie śmiał. Nikt nie powiedział: „Oj tam”. Przez chwilę tylko była ta niezręczna cisza, która mówiła więcej niż wszystkie poprzednie rozmowy. W końcu Iza się odezwała:

– Możemy to rozwiązać inaczej. Nie wiem jeszcze jak. Ale nie chcę, żebyś się czuła jak statystka przy naszym stole.

Basia kiwnęła głową. Julka nie powiedziała nic. Wyszłam z lokalu, czując, że coś się zmieniło. Nie było lekko. Nie było pięknie. Ale nie musiałam już udawać.

Aleksandra, 26 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama