„Czułam nad sobą opiekę dobrego ducha. To on uratował mi życie i pomógł mi znaleźć miłość mojego życia”
„Powtarzałam w myślach wszystkie słowa, które usłyszałam od Kory. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy jej postać nie była tylko sennym wymysłem. Sekundę później wyraźnie poczułam w pokoju zapach piżma. Zatem nic mi się nie wydawało”.

- Irena, 38 lat
Wszystko zaczęło się od snu
Tamtej nocy miałam dziwny sen. Szłam ulicą. Po mojej stronie nie było żadnego przechodnia, zaś po drugiej jakby było ich w nadmiarze. Dlaczego? Nim zadałam sobie to pytanie, nieoczekiwanie zza rogu wyszła około 35-letnia rudowłosa kobieta. Miała na sobie ładną popielatą garsonkę, na nogach modne buty, a w ręku fajną torebkę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jej ubiór był modny przed czterema laty. Ta kolorystyka, krój… Wiem coś o tym, bo jestem krawcową, a tamtej wiosny klientki nie dawały mi żyć.
Gdy zbliżyłyśmy się do siebie, dostrzegłam, że nieznajoma przygląda mi się z uwagą.
– Hej – zaczepiła mnie. – Mam na imię Kora.
– Dzień dobry – odpowiedziałam uprzejmie. – Jestem Irena.
We śnie niczemu się nie dziwimy, więc zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że nieznajoma zwraca się do mnie w tak bezpośredni sposób. Chyba chciałam iść dalej, ale Kora przytrzymała mnie za rękę.
– Mogłabyś poświęcić mi chwilę?
– Dobrze, a o co chodzi?
Chyba powinnam w tym miejscu dodać, że mój sen był bardzo realistyczny. Nie tylko widziałam, ale również poczułam perfumy nieznajomej, które miały silny zapach piżma. Bardzo go lubię i sama używam podobnych. Może to był jeden z powodów, że poczułam sympatię do Kory, która odwróciła się do mnie i, patrząc mi w oczy, powiedziała:
– Wiem, że jesteś od lat samotna i chciałabym ci coś poradzić…
W świecie realnym jestem osobą dosyć drażliwą. Nawet rodzice nie poruszali sprawy mojego panieństwa, gdyż obawiali się, że jak zwykle, wybuchnę i powiem im, że to nie jest ich interes. Tym razem jednak wręcz zaciekawiło mnie, jakie antidotum na moją samotność znalazła ta pani.
– Jak chcesz mi pomóc? – spytałam.
– Gdy się obudzisz, napisz ogłoszenie matrymonialne do jednej z internetowych agencji. Podam ci jej nazwę.
– To takie ważne?
– Owszem.
– Myślisz, że wreszcie kogoś znajdę?
Naprawdę czułam się samotna
Nie pamiętam, co odpowiedziała mi Kora. Zresztą, w czasie sennej rozmowy, gdzieś w mojej głowie krążyła myśl, że rozmawiam sama ze sobą, żeby wreszcie wygadać się ze swoich problemów. Jak już wspomniałam, nie lubiłam mówić na te tematy. Dusiłam je w sobie i nie pozwalałam innym mieszać się do moich prywatnych spraw.
Męczyło mnie to, ale nie potrafiłam znaleźć rozwiązania moich problemów. Do tej pory miałam trzech facetów. Wszystkim jednak, na pewnym etapie znajomości, powiedziałam zdecydowane „nie”! Pierwszy był niepoprawnym marzycielem. Ciągle czegoś chciał, snuł przeróżne plany. Jednak wszystko rozłaziło mu się w rękach, a on miał pretensje do całego świata, że nikt go nie rozumie.
Pewnego dnia, gdy spytał, czy wyjdę za niego za mąż, odpowiedziałam „nie”. Drugie „nie” odnosiło się do pójścia z drugim facetem do łóżka zaraz po pierwszej randce. Trzecie usłyszał gość, który mnie poderwał, żeby zaraz potem poprosić o pożyczkę, gdyż właśnie miał komornika na karku.
Jak widać, nie miałam zbyt wielu doświadczeń z płcią przeciwną. Prawdę mówiąc, ostatnio nawet straciłam z nią bezpośredni kontakt, bo zaczęłam pracować w domu i swoje prace projektowe mogłam wysyłać przez internet. Tak więc, jeśli chodzi o mężczyzn, to w życiu codziennym najczęściej spotykałam osobników po pięćdziesiątce, którzy mieszkali w tym samym bloku, co ja lub byli sprzedawcami w miejscowym sklepie. Wszyscy byli żonaci i mieli zmęczone twarze, jak maratończycy, którzy na 10 kilometrze mają już dosyć, a przecież mają jeszcze do przebiegnięcia 30 kilometrów.
Kora odeszła. Chwilę patrzyłam za nią i wreszcie się obudziłam. Był środek nocy. Przez okno widziałam rozgwieżdżone niebo. Powtarzałam w myślach wszystkie słowa, które usłyszałam od Kory. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy jej postać nie była tylko sennym wymysłem. Sekundę później wyraźnie poczułam w pokoju zapach piżma. Zatem nic mi się nie wydawało.
Zapaliłam lampkę stojącą na szafce nocnej i zapisałam nazwę portalu internetowego, na którym miałam umieścić anons matrymonialny. Dopiero chwilę później zadałam sobie pytanie, skąd obok mojego łóżka wzięła się kartka i długopis. Zamiast odpowiedzi ponownie poczułam intensywny zapach piżma. Być może ktoś inny na moim miejscu przestraszyłby się, ale ja czułam, że spotkanie we śnie nie było przypadkowe, a Kora najwyraźniej mnie polubiła.
Sen okazał się prawdą
Mijały kolejne dni. Wspomnienie spotkania we śnie stawało się coraz mniej wyraźne, aż wreszcie o wszystkim zapomniałam. Ale nie na długo… Tamtego popołudnia wyszłam z pracy na obiad. Po przeciwległej stronie ulicy, na chodniku było sporo przechodniów. Po mojej – nikogo. Poczułam lekki niepokój, ale nie do końca zdawałam sobie sprawę z jego przyczyny.
W pewnym momencie zza rogu wyszła jakaś kobieta. Była identycznie ubrana jak Kora z mojego snu: liczyła około 35 lat, miała na głowie bujną rudą czuprynę i nosiła ładną popielatą garsonkę. Ale to nie była Kora. Kiedy nieznajoma mnie minęła, poczułam intensywny zapach piżma. Wtedy dotarło do mnie wreszcie, że tamten sen nie był przypadkowy i powinnam dotrzymać słowa, które dałam Korze.
Po powrocie do pracy weszłam stronę na portalu, który zajmował się kojarzeniem partnerów, a którego nazwę zapisałam sobie tamtej nocy. Nie ukrywam, że w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że zachowuję się jak naiwna nastolatka, która wierzy, że w ten sposób można spotkać sensownego faceta. Ale słowo było słowem. Co prawda, dałam je we śnie, ale… „A niech tam!” – pomyślałam i zaczęłam wpisywać swoje dane, żeby zarejestrować się na portalu.
Kiedy wysłałam formularz zgłoszeniowy, byłam przekonana, że już wkrótce zacznę odbierać anonse od świrów, małolatów lub zdesperowanych staruszków. Nic takiego się nie stało. Moja skrzynka mailowa była pusta. Tak było przez tydzień, dwa, aż wreszcie zaczęłam zapominać, że puściłam w świat anons, że z chęcią poznam jakiegoś pana w wieku 35 lat, inteligentnego, bez nałogów i mającego, tak jak ja, romantyczną duszę. Pewnego dnia jednak znalazłam w skrzynce list: „Mam na imię Tomasz. Ja też szukam romantycznej duszy. Może chciałabyś się ze mną spotkać”. Odpowiedziałam: „tak”.
Dobrze, że jej posłuchałam
Dwa dni później siedziałam w kawiarni na wprost nieśmiałego faceta, który nie bardzo wiedział, co powinien zrobić z rękoma: trzymać je na stole, w kieszeni, czy też kartkować kawiarniane menu. Randka raczej nam się nie udała… Dowiedziałam się, że Tomasz jest lekarzem dermatologiem. Zwrócił uwagę na znamię na moim przedramieniu. Powiedział, że jego żona miała podobne.
– Tamto było o wiele mniejsze – usłyszałam jego smutny głos. – Kora je zlekceważyła, a ja jej nie zmusiłem, żeby zrobiła odpowiednie badania.
Poczułam na skórze lekki dreszcz.
– Powiesz mi, jakie twoja żona lubiła perfumy? – spytałam.
– Lubiła piżmo – odparł. – Ty chyba też używasz podobnych.
Dałam się namówić Tomaszowi na badania. Okazało się, że na skórze miałam czerniaka w najwcześniejszej fazie rozwoju. Dało się go usunąć, bez żadnych późniejszych komplikacji. Jeśli zaś chodzi o Tomasza, to rok później mi się oświadczył. Mamy już dwójkę ślicznych dzieci. Jestem szczęśliwą mamą i żoną.
Pewnego dnia poprosiłam Tomka, żeby pokazał mi zdjęcia swojej zmarłej żony. Miałam rację, to była kobieta z mojego snu. Nie powiedziałam mu o tym. Czasami kobiety powinny mieć swoje małe tajemnice, o których mężczyźni nie muszą wiedzieć.