Reklama

Wigilia zawsze była dla mnie świętem szczególnym. Od lat dbałam o każdy detal – obrus wyprasowany jak z reklamy, barszcz według rodzinnego przepisu, prezenty schowane głęboko w szafie, żeby nikt przedwcześnie nie zajrzał. W tym roku miało być tak samo – ciepło, domowo, rodzinnie. A jednak coś się zmieniło. Czułam to w powietrzu, w spojrzeniach, w niedopowiedzianych słowach.

Czekałam na telefon od córki

Całe przedpołudnie spędziłam w kuchni. Pachniało goździkami, cynamonem i pieczoną rybą. Obrus rozłożyłam już dzień wcześniej, serwetki poskładałam w zgrabne choinki. W tle grały kolędy, ale moje myśli były gdzie indziej. Czekałam na telefon od córki. Miała przyjechać z mężem i synkiem tuż po piętnastej. Była czternasta czterdzieści pięć, a ja wciąż nie wiedziałam, czy w ogóle ruszyli z Warszawy.

– Pewnie jeszcze się pakują – mówiłam sama do siebie, choć w środku coś zaczynało mnie niepokoić.

Zerkając co chwilę na ekran telefonu, cofałam się pamięcią do ubiegłych lat. Do tych świąt, kiedy wbiegała do domu w puchowej kurtce, z czerwonym nosem, cała roztrzepana i roześmiana. A teraz? Ostatnie nasze rozmowy były krótkie. Zbywające. Jakby mnie unikała. Czy zrobiłam coś nie tak?

O szesnastej zadzwoniłam.

– Hej, jesteście w drodze? – zapytałam, starając się brzmieć naturalnie.

– Jeszcze nie wyjechaliśmy. Adaś zasnął, a my... no, trochę się spóźnimy – odpowiedziała.

– Spóźnicie się? Ale przecież to Wigilia...

– Mamo, przecież nie ma pośpiechu. Po prostu się nie denerwuj, dobrze?

Połączenie się urwało. Stałam chwilę z telefonem przy uchu, jakby miało to coś zmienić. Serce zabiło mi szybciej. Ta rozmowa była jak zwiastun czegoś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać. Wiedziałam tylko jedno: te święta nie będą takie jak zawsze.

Jej głos był chłodny

Zjawili się tuż przed osiemnastą. Zimno już wkradło się do domu, mimo że kaloryfery grzały jak szalone. Adaś wbiegł do salonu, rzucił mi się na szyję i na chwilę zrobiło się jak dawniej. Ta chwila jednak minęła, jakby ktoś przeciął ją nożem.

Córka zdjęła płaszcz, powiesiła go niedbale na poręczy i bez słowa weszła do kuchni.

– Cześć, mamo – powiedziała dopiero po chwili, kiedy nalałam barszczu do wazki. Jej głos był chłodny, mechaniczny.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, próbując nie brzmieć zbyt osądzająco.

– W porządku – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Nie dramatyzuj.

Nie dramatyzuj. Te dwa słowa uderzyły we mnie z siłą, jakiej się nie spodziewałam. Przez całą kolację milczeliśmy. Tylko Adaś co chwilę coś podjadał i opowiadał o nowym samochodziku. Jej mąż zerkał na telefon, raz po raz wymieniał z nią spojrzenia, których nie umiałam rozszyfrować.

Pod koniec kolacji, kiedy zaproponowałam, że przejdziemy do choinki, wstała nagle od stołu.

– Mamo, nie udawaj, że wszystko jest jak dawniej. Nie jest.

Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nawet Adaś przestał chrupać pierniczki.

– Co masz na myśli? – zapytałam, choć coś ścisnęło mnie w gardle.

– Może w końcu zaczniesz dostrzegać innych, nie tylko siebie – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Całe życie było pod twoje dyktando.

Zamarłam. Czułam, że to dopiero początek.

Nie wierzyłam w to, co słyszę

Staliśmy w kuchni, a zapach świeżo pokrojonego makowca unosił się w powietrzu, jakby próbował złagodzić napięcie. Zaparzyłam herbaty, drżącymi dłońmi wsypując liście do zaparzacza. Ona stała oparta o blat, ręce skrzyżowane na piersi, wzrok wbity w kafelki. Cisza między nami była jak ściana.

– Możesz powiedzieć, o co ci właściwie chodzi? – zapytałam w końcu.

– Serio? – rzuciła z niedowierzaniem. – Naprawdę tego nie widzisz?

– Widzę, że jesteś na mnie zła, ale nie wiem dlaczego. Zawsze starałam się jak najlepiej...

– Jak najlepiej dla siebie, mamo. Wszystko musiało być po twojemu. Święta, obiady, nasze relacje... Nawet wtedy, gdy próbowałam inaczej, czułam się jak intruz we własnym życiu.

Zaniemówiłam. Wzięłam łyczek herbaty, ale była zbyt gorąca. Podrażniła mi gardło.

– Myślałam, że robię dobrze – powiedziałam cicho.

No właśnie. Ty myślałaś. Nigdy nie zapytałaś, czego ja potrzebuję. Nawet teraz – westchnęła ciężko. – Wiesz, jak bardzo miałam ochotę spędzić te święta tylko z mężem i Adasiem? Bez tej całej otoczki, bez udawania.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Święta bez rodziny? Beze mnie?

– Myślałam, że to dla ciebie ważne – wyszeptałam.

– Było. Ale już nie jest. Teraz ważne jest, żebyśmy mogli wreszcie być sobą. Nie twoim wyobrażeniem idealnej rodziny.

Siedziałam w milczeniu, patrząc na stygnącą herbatę. Makowiec leżał nietknięty.

Nie wiedziałam, że aż tak to przeżywała

Wieczorem, gdy wszyscy już rozpakowali prezenty, a Adaś bawił się nowym klockowym zestawem pod choinką, córka podeszła do mnie jeszcze raz. Mąż poszedł do samochodu po zapomnianą torbę, zostawiając nas sam na sam w salonie, gdzie światełka na choince migotały jakby bez entuzjazmu.

– Nie chcę cię ranić, mamo. Naprawdę – powiedziała cicho, niemal bezgłośnie. – Ale dłużej nie mogę już tego w sobie trzymać.

– Słucham – powiedziałam, choć każda kolejna sylaba z jej ust wbijała się we mnie jak drzazga.

– Gdy byłam nastolatką, czułam, że nie mogę być sobą. Że ty wiesz wszystko najlepiej. Wszystko musiało być perfekcyjne. Oceny, ubrania, zachowanie. Bałam się popełnić najmniejszy błąd, bo wiedziałam, że rozczaruję cię nawet spojrzeniem.

Zamarłam. Nagle widziałam ją jako trzynastolatkę, skuloną nad zeszytem, płaczącą przy zamkniętych drzwiach. A ja? Pewnie wtedy mówiłam: „Zobacz, jak inne dziewczynki się uczą”.

– Nie wiedziałam, że aż tak to przeżywałaś – szepnęłam.

– Bo nigdy nie zapytałaś. A kiedy mówiłam, że coś jest nie tak, mówiłaś, że przesadzam. Że jestem przewrażliwiona. Mamo, ja latami tłumiłam w sobie złość, smutek, żal... I dziś, kiedy próbuję żyć po swojemu, ty znowu jesteś rozczarowana.

Z trudem podniosłam wzrok.

Nie jestem rozczarowana tobą. Jestem rozczarowana sobą – odpowiedziałam po dłuższej chwili.

Pokiwała głową i wróciła do dziecka. A ja zostałam w salonie, otoczona świątecznymi lampkami, które migotały bez radości, jakby i one zrozumiały, że coś pękło na dobre.

Myślałam, że jestem dobrą matką

Noc spędziłam prawie bezsennie. Zegar w kuchni odliczał kolejne minuty, a ja leżałam pod kołdrą, patrząc w sufit, który znałam na pamięć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o jej słowach. Nie były złośliwe. Były bolesne, bo prawdziwe. I to bolało najbardziej.

Rano, kiedy zeszłam na dół, w domu panowała cisza. W kuchni zastałam kubek po kawie i pustą torbę po prezentach. Spojrzałam przez okno. Ich samochód już odjechał. Nie zostawiła liściku, nie pożegnała się. Ale czy mogłam ją winić?

Usiadłam przy stole, wciąż nakrytym po kolacji. Płatki śniegu leniwie spadały za oknem, a w tle wciąż grała ta sama płyta z kolędami. Nagle przestałam słyszeć muzykę. Zamiast niej słyszałam jej głos. Te wyrzuty, które nosiła w sobie przez lata. Jak ja mogłam ich nie widzieć?

Zawsze myślałam, że jestem dobrą matką. Surową, wymagającą – tak, ale z miłości. Bo kto inny miał ją przygotować na świat, jak nie ja? Teraz zrozumiałam, że w tym wszystkim nie zostawiłam jej miejsca na to, kim naprawdę była. Chciałam dobrze, a wyszło... jak wyszło.

Przypomniałam sobie moment, gdy jako mała dziewczynka wtulała się we mnie z książką w dłoni. Kiedyś była blisko. Bardzo. A potem zaczęła się oddalać, a ja nawet nie zapytałam dlaczego. Siedząc przy stole, spojrzałam na pusty fotel naprzeciwko. Może jeszcze nie wszystko stracone. Może miłość to też umiejętność przyznania się do błędu.

Napisałam kilka prostych zdań

Minęły dwa dni, zanim zdobyłam się na to, by napisać wiadomość. Nie chciałam dzwonić. Głos mógłby mi się załamać, mogłabym się rozpłakać albo zacząć się tłumaczyć – a tego nie chciałam. Napisałam tylko kilka zdań, prostych, szczerych. Przeprosiłam. Za słowa, które raniły. Za to, że nie słuchałam. Za to, że chciałam, by wszystko było „po mojemu”, nie widząc, że ona ma już własne życie.

Odpisała dopiero następnego dnia wieczorem. Nie ciepło, ale też nie chłodno. Napisała, że przeczytała wszystko, że potrzebuje czasu, ale docenia, że próbuję zrozumieć. Dodała też, że Adaś pytał, czy znowu przyjedzie do babci. To było jak okruch nadziei.

Nie łudziłam się, że wszystko wróci do normy od razu. Może nawet nigdy już nie będzie tak, jak dawniej. Ale może nie musi być. Może po prostu będziemy budować coś nowego – na innych zasadach, z większą uważnością. Może uda mi się nauczyć słuchać, a nie tylko mówić.

Święta minęły. Choinka jeszcze stała w kącie, ale światełka już nie błyszczały tak intensywnie. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i pomyślałam, że te kilka dni zmieniło więcej niż lata codzienności.

Czy byłam wszystkiemu winna? Nie wiem. Może nie wszystkiemu. Ale teraz wiem, że czasem trzeba pozwolić dzieciom odciąć się od naszych wyobrażeń, by mogły wrócić jako dorośli – już nie do naszej bajki, ale do wspólnej opowieści.

Barbara, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama