Reklama

Na co dzień uczę biologii w liceum. Lubię kawę z mlekiem, dobrze zorganizowany plan dnia i wieczory z książką, podczas których nikt niczego ode mnie nie chce. Z zewnątrz wyglądam jak ktoś, komu można zawiesić szyldzik z napisem „poukładana kobieta”. Z dobrym zawodem, mieszkaniem po babci, grupą przyjaciółek, które dzielą się przepisami na szybkie obiady i linkami do promocji na sukienki. Ale wewnątrz? W środku od lat panuje we mnie dziwna cisza. Jakby życie działo się gdzieś obok.

Reklama

Mam wrażenie, że funkcjonuję w trybie przetrwania. Robię wszystko, co trzeba – wstaję, uczę, robię zakupy, rozmawiam, planuję wakacje. Ale w środku nie dzieje się nic. Czasem myślę, że się wypaliłam, choć nigdy nie czułam się szczególnie rozpalona. Nigdy też nie zakochałam się tak, żeby mieć motyle w brzuchu. Aż do niedawna myślałam, że to mit. Że prawdziwe życie to tylko kompromisy i spokój. Może to naiwne myślenie z młodości, że miłość ma coś wspólnego z tęsknotą i z radością nie do opanowania?

Paweł. Z Pawłem wszystko jest „jak trzeba”. Ciepły, spokojny, uprzejmy. Ma swoją firmę, kocha porządek, nigdy nie podniósł na mnie głosu. Od początku nasza relacja przypominała dobrze napisany scenariusz – on proponuje, ja się zgadzam, on planuje, ja kiwam głową. Nawet gdy się oświadczał – na kolanach, z pierścionkiem, kolacją w restauracji z białym obrusem – poczułam tylko lekki prawie niezauważalny dygot w sercu. Ale nie z ekscytacji.

– Kinga – powiedział, trzymając mnie za rękę – jesteś moim domem.

I wtedy pomyślałam: „Dom... przecież to to, czego chcę. Dom to stabilność. A uczucie? Może przyjdzie z czasem”. Powiedziałam „tak”, choć serce milczało. Ale ciało... ciało się nie wzbraniało. Uśmiechnęłam się, dałam się pocałować. Przecież to nie musi być wielka miłość, prawda? Może wystarczy, że będzie cicho, spokojnie. Może miłość to luksus, na który nie wszystkich stać.

Miodowy miesiąc w ciszy

Kolacja była idealna. Paweł wszystko zaplanował – świece na stole, nowa zastawa, winyl ze starymi popowymi przebojami cicho sączący się w tle. Pachniało bazylią i pieczonym czosnkiem. Usiedliśmy naprzeciw siebie, jak para z reklamy płynu do prania. On nalał mi wina, ja uśmiechnęłam się uprzejmie, jak zwykle. Rozmawialiśmy o planach – on o remoncie kuchni, o tym, że może już czas pomyśleć o dzieciach, bo trzydziestka nieubłaganie mija. Ja kiwałam głową, próbowałam się w tym odnaleźć. Patrzyłam na jego dłonie, pewne, spokojne, ładne dłonie. I myślałam, że przecież powinnam czuć się szczęśliwa.

– Pomyślałem, że tę ścianę w kuchni możemy zabudować szafkami aż pod sufit. I może jeszcze okno wymienimy na większe, będzie więcej światła. Co myślisz?

– Brzmi dobrze – powiedziałam, biorąc łyk wina. Uśmiechnęłam się, jak zawsze, gdy nie wiedziałam, co powiedzieć.

W jego oczach było zadowolenie. Paweł lubił, kiedy wszystko szło zgodnie z planem. Lubił mnie, bo nie stawiałam oporu. Bo byłam jego opoką, tak kiedyś powiedział. Siedziałam przy stole, jadłam makaron z rukolą, odpowiadałam na pytania i grałam swoją rolę. Ale w środku czułam się jak aktorka na scenie, której ktoś napisał wszystkie kwestie, nie pytając o zdanie.

Gdy skończyliśmy kolację, poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi, usiadłam na brzegu wanny i schowałam twarz w dłoniach. Najpierw poczułam, jak szczypie mnie w gardle, potem łzy napłynęły do oczu. Cicho, tak żeby nie usłyszał. Nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Nic się przecież nie stało. Nikt mnie nie skrzywdził. Nie było żadnej awantury, żadnego rozczarowania. A jednak płakałam. Jakby całe moje ciało próbowało mi coś powiedzieć, czego głowa nie była w stanie jeszcze zrozumieć.

– Kochanie, wszystko w porządku? – zapukał delikatnie Paweł.

– Tak, zaraz wychodzę – odparłam, wycierając szybko twarz ręcznikiem.

Uśmiechnęłam się, gdy wróciłam do salonu. Włączyliśmy film, przytulił mnie, a ja leżałam sztywno, jakby moje ciało zapomniało, jak się rozluźniać. W myślach powtarzałam sobie, że wszystko jest dobrze. Że tak przecież wygląda szczęście.

Byłam, jakby mnie nie było

Siedzieliśmy na kanapie, każde w swoim kącie. Telewizor brzęczał, ale nie oglądaliśmy. Paweł wyłączył pilotem ekran i odwrócił się do mnie.

– Kinga, jesteś obok mnie, ale jakby cię nie było – powiedział spokojnie, ale jego głos był twardszy niż zwykle.

Zesztywniałam. Czułam, że to pytanie wisiało w powietrzu od tygodni. Moje serce zabiło szybciej, ale nie z lęku, tylko jakby z ulgi. Że ktoś to w końcu powiedział. Patrzyłam na niego długo, nie wiedząc, co odpowiedzieć. A potem po prostu zaczęłam płakać. Bez słowa. Nie potrafiłam zaprzeczyć. Nie było we mnie żadnej gotowej linii obrony. Tylko to jedno zdanie, które przyszło samo:

– Nie umiem zaprzeczyć.

Nie powiedział już nic więcej. Wstał i poszedł do sypialni. Ja zostałam jeszcze chwilę, patrząc w ciemny ekran. Cisza między nami była głośniejsza niż cokolwiek, co kiedykolwiek powiedzieliśmy sobie nawzajem.

A potem zakochał się w innej kobiecie

Wiedziałam, zanim to powiedział. Zauważyłam to dużo wcześniej – jak patrzył na jakąś kobietę w sklepie, jak coś w jego twarzy się zmieniało, kiedy dostawał wiadomość i uśmiechał się sam do siebie. Zapytałam go któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole i oboje udawaliśmy, że jemy kolację.

– Paweł... – zaczęłam, ale nie mogłam kończyć.

Spojrzał na mnie przeciągle, jakby chciał się upewnić, że naprawdę mogę to usłyszeć. I wtedy powiedział:

– Zakochałem się w kimś innym.

Nie było we mnie złości. Nie czułam zazdrości. Nie szukałam winy, nie zastanawiałam się, kim jest. Usiadłam prosto, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam tylko jedno:

– Dobrze.

Oczekiwał burzy. Może ciosu, może łez, wyrzutów. A ja poczułam coś, czego nie czułam od dawna – spokój. Jakby ktoś rozpiął mi pasy bezpieczeństwa i powiedział: możesz wysiadać. Już nie musisz jechać dalej tą drogą.

Chciałam odnaleźć samą siebie

Po tej rozmowie czułam, że coś się we mnie złamało. Tej nocy prawie nie spałam, a kiedy nastał ranek, już wiedziałam, co muszę zrobić. Spakowałam kilka rzeczy do walizki, starannie składając swoje ubrania, jakbym w tym jednym akcie próbowała uporządkować chaos, który zapanował w moim życiu.

– Kinga, co robisz? – zapytał Paweł, widząc moje poczynania, a w jego głosie brzmiało niedowierzanie.

– Muszę wyjechać. Potrzebuję dystansu, żeby zastanowić się, co dalej – odpowiedziałam, starając się, by mój głos był stanowczy, choć drżał z emocji.

– Wyjechać? Ale gdzie? Jak wyobrażasz sobie teraz nasze życie? – pytał zdezorientowany, jakby nie rozumiał, że sytuacja zaszła tak daleko.

– Muszę to zrobić. Nie mogę dłużej być twoim jedynym wsparciem. Musisz pokazać, że potrafisz sam sobie poradzić – wyjaśniłam, próbując przekazać mu, jak bardzo jestem zmęczona.

Jego oczy wypełniły się łzami, a ja widziałam, jak bardzo jest zagubiony. Wiem, że to dla niego trudne, ale ja również byłam na krawędzi. Zabrałam swoją walizkę i ruszyłam ku drzwiom, nie oglądając się za siebie.

Znalazłam się na ulicy, chłodny wiatr owiewał moje policzki, a ja poczułam nie tylko ulgę, ale i lęk przed nieznanym. Czułam, że dopiero teraz mogę odnaleźć samą siebie.

Uczucie bardzo nieprzyzwoite – ulga

Spacerowałam po mieście bez celu, mijając witryny, ludzi z torbami zakupów, zakochane pary, których uśmiechy kiedyś bolały mnie bardziej niż dziś. W kieszeni kurtki wciąż miałam obrączkę, zdjętą poprzedniego wieczoru i wrzuconą tam odruchowo, jak drobne. Nie wiedziałam, co z nią zrobię. Ale wiedziałam, że już nie chcę jej nosić.

Cisza, która wcześniej ściskała gardło, teraz stała się przestrzenią. Chodziłam po niej ostrożnie, jak po pustym mieszkaniu, które dopiero co zostało opuszczone. Ale nie było w niej już lęku. Nie płakałam, nie tłumaczyłam się przed sobą. Przypominałam sobie nasze wieczory, nasze rozmowy. Każda scena jak z próby teatralnej. Ja czytałam rolę, on wierzył, że to dialog. Nie byłam jego żoną nigdy tak naprawdę. Byłam postacią, którą grałam tak długo, że zapomniałam, jak brzmi mój własny głos.

Po raz pierwszy od dawna czułam się prawdziwa. Samotność była zimna, ale nie bolała znacznie mniej, niż całe to udawanie.

Kinga, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama