„Ten sen nie dawał mi spokoju. Czułam, że to zły znak. To przeze mnie mama nie żyje”
„Zły sen powtarzał się kilka nocy z rzędu. Czułam, że on musi coś oznaczać, ale siostra cały czas wmawiała mi, że to bzdury. Gdybym uwierzyła podświadomości mogłabym coś zrobić i może nie doszłoby do tragedii”

- Marta, 36 lat
Od jakiegoś czasu chodziłam nieprzytomna z niewyspania. Na domiar złego za dnia dokuczały mi upały. Szukałam różnych rozwiązań, ale nic nie przynosiło mi ulgi. Ani w jednej, ani w drugiej sprawie.
Miałam złe sny o mamie
– Musisz przyjechać do nas na działkę – moja siostra kolejny raz zaproponowała mi wypad nad jezioro.
– Nie. Muszę odwiedzić mamę. Coś złego się z nią dzieje. Jest jakaś nieobecna. Rozmawiałam z nią wczoraj przez telefon, pytałam, jak się czuje, a ona tylko w kółko o kocie, że chory, drapie się, a ona nie ma jak go zawieźć do weterynarza. Prosiłam Andrzeja, żeby pojechał z mamą, ale wiesz, jaki jest nasz braciszek. Można go prosić do usranej śmierci – westchnęłam ciężko. – A ja się boję, że mama przez tego kota sobie biedy napyta. Wiesz, ostatnio ciągle mam koszmary, w kółko to samo…
– Daj spokój! – przerwała mi Lidka. – Przecież wszystkim się coś śni i nie robią z tego powodu afery.
– Ale ja mam takie sny o mamie. Pamiętasz, jak babcia ją urodziła? – zapytałam.
– Pewnie – Lidka zaśmiała się. – Mama wypadła wprost na podłogę w kuchni, którą babcia akurat szorowała.
– Właśnie. I potem babcia twierdziła, że właśnie dlatego mama ciągle łamała ręce, nogi, pakowała się nieustannie w jakieś tarapaty i… – wyliczałam.
– Najlepiej było, jak przez tę barierkę przefikołkowała na rowerze! – Lidka znowu zachichotała. – Mało się wtedy nie zabiła, no nie?
– Nie śmiej się, głupia – zdenerwowałam się. – Babcia Zosia zawsze mówiła, że człowiek w chwili urodzin ma już całe życie zaplanowane. A ja czuję…
– Rany boskie, znowu te twoje przeczucia! – siostra się obruszyła.
Siostra się ze mnie śmiała
Tym razem postanowiłam jednak opowiedzieć jej ten nawracający koszmar. Byłam przekonana, że coś oznacza. We śnie mam na sobie jakąś strasznie obszerną spódnicę, którą ciągle podciągam, poprawiam. Jest mi ciężko, przeszkadza wielki brzuch. Pastuję podłogę; w jednej ręce trzymam szmatę, drugą się podpieram. Na kolanach przesuwam się od kuchni w stronę drzwi. W pewnej chwili czuję w dole brzucha rozrywający ból. Odpuszcza. Pastuję dalej. Jest straszny skwar, krople potu spadają na czyste deski. Znowu ból, mocniejszy niż poprzedni, rozrywa mi ciało. Krzyczę na cały głos, ale nikt nie przychodzi. Boli, chcę się doczołgać do tapczanu…
Widzę go, ale jest za daleko. Nagle, spomiędzy nóg wypływa lepka ciecz. Spódnica oblepia mnie całą, jest mokra i ciężka. Muszę przeć. Krzyczę. Boję się. Nie przetrzymam tego. Słyszę płacz dziecka. Wyślizgnęło się na podłogę… Ktoś biegnie po schodach i woła: „Zosia, Zosia!”, a potem cisza. Jestem w tym samym miejscu, ale jakby gdzie indziej.
– Ale głupoty! – moja siostra od dawna miała mnie za wariatkę:
– Dom jest stary, podłogi trzeszczą – ciągnęłam niezrażona. – Wychodzę z jakiegoś pomieszczenia, gdzie panuje oślepiająca jasność. Podchodzę do balustrady, patrzę w dół. Schody nie mają końca. Nagle za moimi plecami zatrzaskują się jakieś drzwi. Zapada ciemność. Odwracam się, przez ramię widzę nikłą strużkę światła, która jeszcze przez chwilę sączy się przez szparę nad podłogą. Po chwili znika. Chwytam się kurczowo poręczy i schodzę. Jeden, dwa, trzy stopnie, coś prześlizguje się między moimi nogami. Chcę postawić następny krok, ale nie znajduję oparcia. Spadam. Budzę się. Ten koszmar się powtarza już czwartą noc z rzędu!
– To idź do tej mojej lekarki. Przepisze ci jakieś piguły na sen i ci przejdzie. A mama już od lat jest bardzo ostrożna
– zakończyła Lidka.
„Może to rzeczywiście nerwy. Powinnam odpocząć, a do mamy pojadę w przyszłym tygodniu” – tak pomyślałam i zaczęłam pakować rzeczy na działkę.
Mogłam uratować mamę...
Nagle zadzwonił telefon.
– Pani Marta? Sąsiadka mówi. Pani mama się strasznie potłukła. Spadła ze schodów, chyba Puszek wlazł jej pod nogi. Straciła przytomność. Wezwałam pogotowie, zadzwoniłam też do pana Andrzeja… Mamę zabrali do szpitala, pani brat już tam pojechał – sąsiadka mamy informowała mnie rzeczowo.
– Dziękuję pani. Siostrę sama zawiadomię i zaraz jedziemy do Gdańska – powiedziałam zdenerwowana.
Po trzech godzinach byłyśmy z Lidką na miejscu. Niestety za późno. Łóżko sprzątała już salowa.
W końcu korytarza zobaczyłam brata, był blady, roztrzęsiony. We trójkę weszliśmy do gabinetu lekarskiego.
– Zrobiliśmy tomografię, był krwiak pod czaszką. No i te liczne złamania; roztrzaskana miednica, pęknięta kość udowa, prawdopodobnie uszkodzony prawy bark – lekarz rozłożył ręce. – Przykro mi. Nic nie mogliśmy zrobić.
Kiedy wychodziliśmy ze szpitala, Lidka spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Jeśli będę ci się śniła, no, wiesz jak… Nie mów mi, dobrze? – zapytała.
– Nie powiem, siostrzyczko.