„Dała się omamić pięknym oczom i zbałamucić. Gdy zaszła w ciążę, szczerze znienawidziła swoje dziecko”
„Próbuję go pokochać, ale nie potrafię. Ono to chyba czuje. Wciąż płacze. Boję się go”.

- Małgorzata, 27 lat
To było moje ulubione miejsce
W dzieciństwie każde wakacje spędzałam u babci. Z utęsknieniem czekałam na dzień, w którym przekroczę próg jej domu. Pewnie nie wszyscy uznaliby za atrakcję lato spędzane w prowincjonalnym miasteczku, w kamienicy, w jednym z niewielkich mieszkań komunalnych. Jednak jako dziewczyna z bloków nie wyobrażałam sobie nic lepszego niż wakacje na małym podwórku, we własnej piaskownicy, na własnej huśtawce – innych dzieci w kamienicy bowiem nie było. Ja – outsiderka z wyboru – cieszyłam się, że nikt mi nie przeszkadza w zabawie.
Najwięcej czasu spędzałam jednak na strychu. Czego tam nie było! Pudła bibelotów, materiały, nici, stare ubrania, które babcia krawcowa przechowywała, jak to mówiła, „na zaś”. Do dziś stoi tam imponująca maszyna marki Singer, na której babcia nauczyła mnie szyć, kiedy miałam zaledwie sześć lat. Nawet teraz, kiedy wpadam do babci na obiad, lubię ukryć się w tym magicznym miejscu, poczuć jego duszną, odurzającą atmosferę, otulić się zapachem ziół i schnącego siana. Mam na strychu własny kącik z ułożonych na ziemi poduszek, przy niewielkim oknie z widokiem na malwy i komórkę na węgiel. Lokatorzy wciąż gotują tu na węglowych kuchniach.
– Pół godzinki dla słoninki? – spytała babcia po tym, jak spałaszowałyśmy po dużym kawałku ciasta.
Babcia uchodziła za lokalną mistrzynię szarlotki.
– Jasne!
Ona ułożyła się na kanapie, a ja skierowałam się na strych. Wzięłam ze sobą talerzyk z szarlotką, na wypadek gdybym zgłodniała podczas wyprawy, która potrafiła mi zająć parę godzin – jakbym przenosiła się tam do innego świata.
Nie mogłam z tego zrezygnować
Po prawdzie powinnam skończyć raport do pracy, ale uznałam, że weekend u babci nie będzie kompletny, jeśli nie nawdycham się zapachu dzieciństwa, nie dotknę przedmiotów, które od dekad strzegły mojego ukochanego miejsca na ziemi. Wspięłam się po schodach i przeniosłam do krainy czarów. Przytknęłam dłoń do starej patchworkowej narzuty, powiodłam palcem po porcelanowej baletnicy.
W rogu stała wiekowa biała komoda z uchwytami w kształcie kwiatów róż. Jakoś nigdy nie miałam okazji zajrzeć do jej szuflad, ponieważ ktoś ją zastawił stertami książek. Z wysiłkiem odsunęłam na bok wieżę grubych tomiszczy, licząc, że uda mi się otworzyć choć górną szufladkę. Złapałam za różany uchwyt.
– Au! – mój palec wskazujący przeszył ból, jakbym trafiła na igłę albo kolec.
„No ale w końcu mam do czynienia z kwiatem róży” – zaśmiałam się i wsunęłam skaleczony palec do ust. Potem wzięłam pierwszą z brzegu książkę i usiadłam na poduszkach, otrzepawszy je wcześniej z kurzu. Książka w materiałowej, pożółkłej okładce okazała się starym pamiętnikiem. Sądząc po datach, pisanym na długo przed moimi narodzinami. Otworzyłam na pierwszej stronie. Wpisy były krótsze, dłuższe, rwane, pokreślone, ale nie wiedzieć kiedy dałam się porwać opowieści…
Mam na imię Basia. Moja mama jest służącą, pracuje dla pani Poli. Pierze, krochmali, gotuje, zmywa, sprząta. Pomagam jej, odkąd urosłam na tyle, by wykonywać lżejsze prace. Ciąża to cios, dla mnie, dla mamy. Wciąż pytają, czyje to dziecko. Nie powiem, nie mogę. Boję się. Groził mi. Jest taki piękny, ale tylko z zewnątrz, a od środka robaczywy. Jak zatrute jabłko. Omamił mnie, oszukał, mówił, że kocha, a potem straszył, że zabije, jak coś powiem… Słowa nie pisnęłam, że to jej syn mnie zbałamucił, a pani Pola i tak wyrzuciła mnie ze służby. Mamie pozwoliła zostać, ale pod warunkiem, że ja zniknę z życia państwa, a przede wszystkim z życia jej syna. Jakby paniczowi na mnie zależało… Niepotrzebnie się obawia. Jemu na nikim nie zależy oprócz samego siebie. Nienawidzę tej ciąży, nienawidzę tego dziecka, dręczy mnie, kopie, nie daje spać, nie daje jeść, wciąż wymiotuję…
Wciągnęła mnie ta historia
Zapiski ze starego pamiętnika były bardzo smutne, jednak nie potrafiłam się od nich oderwać. Chciałam do końca poznać koleje losu Barbary.
Mama rzadko mnie odwiedza. Czasem mam do niej żal. Nie za brak odwiedzin, ale za milczenie. Może gdyby mi opowiedziała o mężczyznach, o ich sztuczkach, gładkich słówkach, nie doszłoby do tego wszystkiego. Nie byłam gotowa, nie umiałam się oprzeć…
Teraz mieszkam u pani Alicji. To feministka. Nie wiem, co dokładnie znaczy to słowo, ale podobno mężczyźni boją się feministek, które nie noszą gorsetów, nie chcą wychodzić za mąż, bo wolą kobiety. Czyli co? Nie rozumiem… Mnie z bękartem i tak żaden porządny mężczyzna nie zechce. Jest szorstka w obejściu i nieskora do rozmowy, ale to szlachetna i życzliwa osoba. Na swój sposób piękna. I bardzo mądra. Chyba kocham ją bardziej niż matkę. Na pewno inaczej. Gdyby nie ona…
Tu było kilka wpisów pokreślonych, wydartych. Szkoda.
Urodziło się. Dziecko. Chłopiec. Mało nie umarłam przy porodzie. To Alicja wybrała dla niego imię. Waldemar, Walduś. Próbuję go pokochać, ale nie potrafię. Ono to chyba czuje. Wciąż płacze. I gryzie moje piersi. Boję się go. Coraz mocniej przywiązuję się do Alicji, nie wyobrażam sobie życia bez niej, i coraz bardziej boję się Waldusia. Czasem marzę, że się budzę i go nie ma. Jest bardzo ładny, wszyscy to mówią, ale ja czuję, ja to po prostu wiem, że w środku jest zły i brzydki.
Bardzo zdziwiło mnie, gdy w pamiętniku wspomniane zostało moje imię.
Poznałam Małgosię. To wnuczka naszej sąsiadki. Walduś spał, na szczęście, więc mogłyśmy pogadać. Małgosia dużo czyta, jeszcze więcej niż Alicja. Pokazałam jej mój pamiętnik. Nawet poprosiłam, by coś w nim zapisała. Sama nie wiem czemu. Może dlatego, że to moja rówieśnica. Alicja jest dobra, opiekuje się mną, doradza, uczy życia, powstrzymuje napady Waldusia, obłaskawia go, inaczej strach pomyśleć… Z lustra patrzy na mnie smutna, poszarzała twarz. Mam podkrążone oczy, zadrapania na policzkach, dłoniach i przedramionach. Życie z Waldusiem nie jest łatwe. Naprawdę myślę, że jego zachowanie to kara. Nie za Alicję, ale za to, że życzyłam własnemu dziecku śmierci. Jestem złą matką, słabą…
– Jesteś zmęczoną matką – powiedziałam głośno.
Dziś znowu wpadłam do Basi z wizytą, ale zamiast na zadowoloną wyglądała na przestraszoną.
Zdziwiona przerwałam czytanie. Charakter pisma się zmienił; wyglądał zupełnie jak mój, co oczywiście było niemożliwe. Więc kto zrobił tę notatkę? Wróciłam do czytania, może dalej się coś wyjaśni.
– Walduś nie śpi – szepnęła. – A Alicji nie ma. Słyszałam opowieści o Waldusiu. Chłopczyk skończył osiem miesięcy i według słów babci był diabłem wcielonym. Jakby go ktoś przeklął. Nie ukrywam, byłam ciekawa tego malca. – To co, że nie ma Alicji? – spytałam. – Tylko przed nią czuje respekt… – Kto?
Z pamiętnika wynikało, że w tym momencie rozległ się przeraźliwy wrzask.
Rozejrzałam się w panice. Krzyk zmienił się w charczenie, a za chwilę we wściekły ryk. Jakby jakieś dzikie zwierzę nacierało na ofiarę, chcąc ją zabić. – Walduś… – szepnęła z lękiem Basia. Z wyraźną niechęcią, wręcz odrazą, widoczną w każdym geście ruszyła w stronę izby, z której dobiegał ryk. Zamiast uciec, wiedziona niezrozumiałym impulsem, podążyłam za nią. .
Stanęła przede mną jak ściana, ale czułam, że jest równie przerażona jak ja. Wychyliłam się odrobinę, obserwując to koszmarne dziecko. Walduś zbliżał się do matki, która szeptała do niego kojące słowa.
Potrząsnęłam głową i nagle zorientowałam się, gdzie jestem. Poczułam znajomy zapach siana i ziół. Spojrzałam przez okno. Słońce już zachodziło. Wróciłam wzrokiem do wnętrza strychu. Zamknięty pamiętnik leżał na podłodze. Poduszki rozsunęły się na boki, musiałam zasnąć. Zerknęłam na zegarek. Minęły trzy godziny…
Bezwiednie rozejrzałam się wokół. Mój wzrok padł na zamknięty pamiętnik. Bałam się otworzyć go ponownie, bałam się sprawdzić, czy znajdę tam wpis zrobiony moją ręką, z wizyty, której nie miałam prawa odbyć. Stare strychy kryją wiele tajemnic…