Reklama

Elka była chyba najbardziej wierzącą osobą jaką znam... Nie mówię, że to źle. Ale zastanawiam się, czy religijne wychowanie, które otrzymała w domu, nie przyczyniło się przypadkiem do tego, co ją potem spotkało. Być może wykształciło w niej pewne określone spojrzenie na świat i potrzebę wspólnoty, które popchnęły ją do… ale od początku.

Reklama

U Elki nie było miejsca na dyskusję

Poznałyśmy się w liceum, a zbliżyła nas matura i przygotowania do niej. Musiałyśmy zdać pisemne, a potem ustne egzaminy z polskiego i matematyki. Ona miała umysł ścisły, ja byłam raczej humanistką. Rozwiązanie narzucało się samo – wspólna nauka. Przy okazji gadałyśmy o chłopakach, rozrywkach i kłopotach w domu.
Nasze rodziny sporo się różniły. Tata Elki zmarł jak była jeszcze w podstawówce. Mama wychowywała ją i starszego o parę lat brata surowo, zgodnie z ustalonymi odgórnie regułami i nie lubiła żadnych odstępstw. Taką regułą było na przykład to, że zawsze chodzi się na sumę.

Ja byłam jedynaczką. Rodzice byli dość liberalni pod względem religii. Zadbali o edukację katechetyczną i wszystkie sakramenty, ale potem mnie nie pilnowali. U Elki nie było miejsca na dyskusję. Kiedy niedzielna nauka wypadała akurat u niej, to równo o 11.40 w drzwiach stawała jej mama i kazała iść na sumę. Nie mogłyśmy protestować, ani nawet oznajmić, że pójdziemy później, bo mama Elki żadnej innej mszy świętej nie uznawała.

Maturę zdałyśmy bez problemów. Potem czekało nas wspólne świętowanie. I ogromna radość, kiedy okazało się, że Elka dostała się na matematykę w Krakowie, a ja na dziennikarstwo w Warszawie. Zmieniłyśmy adresy, weszłyśmy w nowe środowiska, ale nasza przyjaźń trwała. Pisałyśmy do siebie listy, odwiedzałyśmy się w miarę możliwości i zawsze miałyśmy sobie dużo do powiedzenia. Zwłaszcza że czasy były ciekawe i obie zaangażowałyśmy się w działalność opozycyjną. Ja ze znaczkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów w klapie demonstrowałam na Krakowskim Przedmieściu, Elka w imieniu Duszpasterstwa Akademickiego biła się na Starym Rynku ze zwolennikami aborcji.

Nie miałyśmy wątpliwości, że wybrałyśmy słuszną drogę. Zresztą, gdyby się takie pojawiły, obok nas znajdowali się ludzie, z którymi mogłyśmy o wszystkim porozmawiać. Dla Elki ogromnym autorytetem był wtedy ksiądz Franciszek, który prowadził duszpasterstwo i Daniel, który w tymże duszpasterstwie pracował.

Zobacz także

Zaczepiły ją pod tablicą studenckich ogłoszeń

W ciągu następnych dwóch lat sporo się u mnie zmieniło, zaczęłam pracować, przeprowadziłam się do własnego mieszkania, wyjeżdżałam służbowo za granicę. Każdy dzień przynosił niespodzianki. Elka w tym czasie zdawała kolejne egzaminy, chodziła na rekolekcje i dni skupienia. Planowała, że jak skończy studia, to wróci do rodzinnej wioski, zamieszka z mamą i będzie uczyła matematyki.

W szybkiej realizacji tego planu zaczęło jej przeszkadzać życie towarzyskie w akademiku. Dobrze ją rozumiałam, przeszłam dokładnie to samo i wiedziałam, że jak człowiek robi coś intensywnie, to potrzebuje wytchnienia, spokoju, a nie przemarszu znajomych przez całą dobę. Dlatego Elka zaczęła szukać kwatery. I znalazła, a właściwie sama została znaleziona. Pod tablicą, gdzie studenci Jagiellonki wieszają swoje ogłoszenia, zaczepiły ją jakieś dwie dziewczyny. Opowiadała o nich z taką samą pasją, jak kiedyś o księdzu i Danielu z duszpasterstwa. Mówiła, że są sympatyczne, inteligentne, że działają w Stowarzyszeniu Popierania Wyższych Wartości i organizują ciekawe spotkania.

Te spotkania odbywały się często właśnie w mieszkaniu, które Elka z nimi dzieliła. Polegały na ciągłej dyskusji o religii, a właściwie o tym, że Kościół nie bierze odpowiedzialności za życie człowieka, że nie odpowiada na podstawowe pytanie: „Jak sobie radzić z codziennością?”, bo jest zbyt oderwany od rzeczywistości.

Przygotowywała posiłki dla setek osób

Elka miała czas wypełniony do ostatniej minuty. Intensywnie uczyła się angielskiego, bo stowarzyszenie miało zasięg międzynarodowy i trzeba się było porozumieć z każdym. Zaczęła zarabiać pierwsze pieniądze, pierwszy raz w życiu wyjechała za granicę. Nie musiała się martwić ani o bilety, ani o nocleg, ani o pracę. Wszystko było perfekcyjnie zorganizowane przez stowarzyszenie. Ktoś płacił, rezerwował, zapewniał jakieś zajęcie. Ale trzeba przyznać, że nie zaniedbywała nauki, dostała absolutorium, obroniła magisterkę, tylko o rozpoczęciu samodzielnej pracy już nie myślała.

Chłonęła nową wiedzę, przygotowywała posiłki dla setek osób, które przewijały się przez wynajmowane mieszkanie, tworzyła i rozprowadzała materiały propagandowe. Było w nich za to bardzo dużo o miłości, przyjaźni i wszystkich innych uniwersalnych wartościach. Kiedy nie miała już żadnych wątpliwości co do wyboru nowej drogi życiowej, i uzyskała niezbędne przygotowanie, zaczęła sama werbować kolejnych „wiernych”.

– Będę się zajmowała szukaniem kolejnych kandydatów do stowarzyszenia – oznajmiła pewnego razu radośnie.

– Muszę wyjechać na jakiś czas do Lublina, a potem może wyląduję w Warszawie, więc będziemy się częściej widywały.

Ucieszyłam się, chociaż miałam coraz więcej wątpliwości co do jej działań. Zwłaszcza kiedy zaczęłam czytać „4 zasady” – podręcznik, który dostałam od Elki. Dużo słów, jakieś odniesienia do religii, etyki, kultury, ale w sumie zwykły bełkot.

Usiłowała mi wmówić, że jestem zacofana

Ten Lublin też nie był miejscem przypadkowym. Elka szukała nowych naiwnych w kampusie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, bo jak twierdziła, tam studiują osoby skłonne do refleksji. Wchodzą gładko w dyskusję, sprawia im przyjemność rozważanie zagadnień teologicznych. Do zadań osób takich jak Ela należało tak poprowadzić rozmowę, żeby zasiać w tych ludziach ziarno wątpliwości co do praw wiary katolickiej i korzystnie przedstawić stowarzyszenie.

Naprawdę zaniepokoiła mnie reakcja Elki na moje pytanie, jak to wszystko ma się do duszpasterstwa, w którym kiedyś działała, i co na to ksiądz Franciszek i Daniel. Ta niegdyś spokojna i zrównoważona dziewczyna, naskoczyła na mnie! Przez pół godziny usiłowała mi wmówić, że jestem zacofana i pozostaję pod zgubnym wpływem Kościoła, który promuje niewłaściwe podejście do własności!

– Żyjemy w świecie materialnym i nie widzimy nic poza nim! – grzmiała. – Jesteśmy przywiązani do naszych mieszkań, samochodów, drobiazgów. Kochamy je, bo są nasze! Wydaje nam się nawet, że kochamy wybrane osoby i też traktujemy je jak swoją własność. To skrajny egoizm! Bo największą sztuką jest kochać wszystkich tak samo i nie mieć nic własnego! Najgorsze było to, że ona naprawdę w to wierzyła i nienormalne zasady panujące w tam przyjmowała jako całkiem naturalne. Tam wszystko było wspólne. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy Elka przyjeżdżała do Warszawy, to czasem spała w łóżku, a czasem w wannie, bo akurat nie było innego miejsca. Ot, łóżko zajął już ktoś inny. I co z tego? Przecież rzeczy są tylko obciążeniem.

A jej podejście do drugiego człowieka? Uczono ją, że nie wiemy, co przyniesie przyszłość, a ludzie, których uważamy za przyjaciół, mogą okazać się wrogami. Dlatego mimo „miłości” do wszystkich, do nikogo nie należy się przywiązywać. Trudno mi było przyjąć ten pogląd, bo bardzo cenię przyjaźń. Bez niej życie byłoby koszmarem.

Boję się, że coś jej się stanie

Nie tylko ja zaczynałam się niepokoić. Któregoś dnia otrzymałam list od Daniela, który prosił mnie o pomoc. Twierdził, że jako przyjaciółka powinnam przemówić Eli do rozsądku, bo zeszła na złą ścieżkę. Wyraził żal, że jego dawna znajoma zerwała wszelkie kontakty z duszpasterstwem, lecz przede wszystkim, że pochłonęła ją nowa działalność, która nie przynosi nic dobrego. Padło nawet przypuszczenie, że jest opętana przez diabła! Dosłownie kilka dni później otrzymałam telefon od zrozpaczonej mamy Eli.

– Danka, błagam, pomóż, przecież ja chciałam dobrze… Dlaczego ona się do mnie nie odzywa? Boję się, że coś jej się stanie – płakała do słuchawki, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć, ale obiecałam, że z Elką porozmawiam.

Jak ona mogła wyjść za kogoś, kogo nie znała?!

Przy najbliższej okazji powiedziałam koleżance, że zerwanie kontaktu z własną matką jest okrutne i żeby natychmiast dała znać, co się z nią dzieje. Tłumaczyła, że ten początkowy okres to był rodzaj nowicjatu, że musiała się odciąć od wszystkiego, żeby zrozumieć kto i co jest jej potrzebne. A potem zaczął się dobrze mi znany bełkot.

– Jestem szczęśliwa, choć nie mam nic poza bielizną. I wiesz… nie mogę się już doczekać przyszłości. Wkrótce wyjdę za mąż. Nie znam jeszcze mojego wybranka, ale wiem, że stowarzyszenie wybierze mi dobrego męża i dobre miejsce do mieszkania – trajkotała, a pode mną ugięły się nogi.

Byłam przerażona! Starałam się jakoś do niej dotrzeć, rozpaczliwie próbowałam uzmysłowić jej, że to, co mówi, jest chore. Na próżno. Elka nie była już tą samą osobą, którą kiedyś znałam. A kim była? Myślę, że nawet ona tego nie wiedziała.

Reklama

Nie widziała nic nienormalnego w tym, że wyjdzie za obcego człowieka, będzie mieszkać nie wiadomo gdzie i nie przepracuje w swoim zawodzie ani jednego dnia. Ani w tym, że nie ma nic własnego, a wszystko, co zarobi, musi oddawać, która podejmuje za nią każdą decyzję. Wreszcie znalazła spójny system wierzeń, odpowiadający na wszystkie jej pytania i praktycznie zwalniający ją z myślenia. Jedyne, do czego udało mi się ją przekonać, to nawiązanie kontaktu z mamą. Na ślub, który wzięła z obcym facetem nie mogła jej zaprosić, ale zaczęła do niej przyjeżdżać raz na jakiś czas.

Reklama
Reklama
Reklama