Reklama

Nigdy nie bałam się ciężkiej pracy. Od świtu zmywałam, sprzątałam, pomagałam w kuchni u pana Staszka. Najbardziej przerażała mnie myśl, że kiedyś moja Zosia zrozumie, jak niewiele mogę jej dać. Zbliżały się jej dziewiąte urodziny, a w portfelu miałam zaledwie kilkanaście złotych. Przechodziłam przez rynek i nagle ją zobaczyłam — porcelanową laleczkę w granatowej sukience, z delikatnie wyszczerbioną twarzą, ale z jakimś ciepłem w oczach. Sprzedawczyni spojrzała łagodnie i powiedziała:

Reklama

– Dla córki? Niech będzie za piątkę.

Wtedy poczułam, że to właśnie ten prezent.

Zacisnęłam dłonie w pięści

– Wszystkiego najlepszego – powiedziałam rano, stawiając przed nią talerz z naleśnikami i starannie owinięty pakunek.

Usiadłam obok i czekałam. Otwierała ostrożnie, jakby przeczuwała, że to nie będzie coś z telewizyjnej reklamy. Z papieru wysunęła się lalka. Granatowa sukienka, włosy w kok, porcelanowe policzki. Zatrzymała się, patrząc na nią przez chwilę. Jej radość zgasła jak świeczka.

– Ładna… naprawdę – wymamrotała i mocno mnie przytuliła. – Dziękuję, mamo.

Próbowałam nie analizować tonu jej głosu. Może była po prostu zaskoczona. Może liczyła na coś innego. Próbowałam się nie przejmować. Jednak z placu zabaw wróciła zapłakana. Twarz miała czerwoną, oczy podpuchnięte.

– Natalka powiedziała, że wygląda jak trup z piwnicy. A chłopaki nazwali ją „wiedźmą”. Wszyscy się śmiali, mamo. Wszyscy.

Stałam nieruchomo. Chciałam ją przytulić, ale ona się odsunęła. Zrzuciła plecak na podłogę i usiadła w kącie.

Wstyd mi. One miały nowe, piękne lalki. Z pudełkami, z zapachem nowości. A ja co? Starą, wyszczerbioną figurkę!

Zacisnęłam dłonie w pięści, by nie pokazać drżenia.

– To laleczka z serca – powiedziałam cicho. – Od mamy.

– Od serca? – rzuciła i zakryła twarz rękami.

Tego wieczoru płakałyśmy obie. Ale tylko ja w milczeniu.

Nie mogłam dać córce nic więcej

W nocy nie mogłam zasnąć. Co chwilę budziłam się z uczuciem, że coś zrobiłam źle. Próbowałam siebie przekonywać, że to przecież tylko lalka, że dzieci bywają okrutne. Przecież to nie chodziło o zabawkę. Z drugiej strony to dowód, że nie potrafię dać Zosi nic więcej. Wstałam. Szurając kapciami, poszłam na palcach do jej pokoju. Leżała skulona, z lalką przytuloną do piersi. Twarz miała spokojną, jakby wreszcie odpłynęła gdzieś, gdzie nie było wyśmiewania i upokorzenia.

Rano Zosia patrzyła na mnie uważnie, inaczej niż zwykle.

– Mamo… ona w nocy mówiła. Twoim głosem.

Zamarłam, łyżeczka zawisła mi nad kubkiem.

– Co powiedziała? – zapytałam ostrożnie.

– Że ją dałaś z serca. I że jest magiczna. Że w niej jest coś ważnego.

Uśmiechnęłam się i powiedziałam:

– Czasem to, co najstarsze, ma najwięcej do powiedzenia.

Łzy napłynęły mi do oczu

Zosia zabrała laleczkę do szkoły. Odradzałam jej to. Bałam się, że znowu wróci z płaczem, że dzieci będą jeszcze bardziej bezlitosne. Ale była uparta. Włożyła ją do plecaka, ostrożnie, jakby niosła coś kruchego i cennego. Czekałam na jej powrót jak na wyrok. Kiedy przekroczyła próg domu, serce miałam w gardle. Tym razem wróciła... uśmiechnięta. Nie szeroko, nie beztrosko – to był cichy, prawdziwy uśmiech, który zaczyna się od oczu.

– Natalka powiedziała, że wygląda jak księżniczka z bajki o duchach. I że chce też taką! – rzuciła od progu, rzucając tornister na fotel.

Patrzyłam na nią jak zaczarowana.

– Poważnie? – zapytałam, jeszcze nie dowierzając.

– Poważnie. A chłopaki? Powiedzieli, że jest dziwna… ale „w klimacie”. Cokolwiek to znaczy. Mnie to nie obchodzi.

Wieczorem córka przyszła do mnie, przytuliła się, a laleczka spoczęła między nami jak most.

– Mamo, dziękuję. Wiem, że nie miałaś dużo pieniędzy, ale... to najlepszy prezent. Bo mówi twoim głosem. Głosem, który kocham.

Łzy same napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko ją pocałowałam w czoło. A ona tylko przytuliła laleczkę mocniej i zamknęła oczy. I w tej ciszy była cała miłość świata.

Okazałam jej czułość

Tego dnia na herbatę wpadła sąsiadka, pani Wiesia. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, zerkając ukradkiem na Zosię, która z zapałem przystrajała laleczkę kokardką ze wstążki.

– Twoja Zosia to światło – powiedziała nagle pani Wiesia, podnosząc wzrok znad parującego kubka. – Tyle w niej ciepła. Taka inna od dzieci z tych nowych bloków.

Pokiwałam głową, ale nie odpowiedziałam. Patrzyłam, jak Zosia ustawia laleczkę na półce z powagą, jakby to była królowa. Wieczorem, kiedy myślałam, że już zasnęła, usłyszałam jej głos z pokoju.

– Wiesz, że ona naprawdę mnie słyszy? – zapytała nagle, jakby czytała mi w myślach.

– Kto? – zapytałam, zaskoczona.

– Laleczka. Dzisiaj mówiła, że jesteś najdzielniejszą mamą.

Weszłam cicho do jej pokoju. Leżała w łóżku, twarz wtulona w poduszkę, a była lalka ułożona obok niej.

– A ty wiesz, że jesteś najdzielniejszą córką? – powiedziałam, siadając przy niej.

Objęła mnie nagle, mocno, gwałtownie, jakby bała się, że zaraz zniknę. Trzymałyśmy się tak długo. Kiedy wróciłam do kuchni, usiadłam w ciemności. Patrzyłam na szklankę z niedopitą herbatą i pomyślałam, że może nie mam wiele, ale mam wspaniałą córkę. I to wystarczy.

Zrozumiałam pewną prawdę

Czas płynął. W domu zmieniało się niewiele, ale coś w Zosi wyraźnie dojrzewało. W jej oczach pojawiła się cisza, jakiej wcześniej nie znałam – ciepła, spokojna, jakby wiedziała więcej niż jej rówieśnicy. Porcelanowa lalka stała się jej towarzyszką. Siadały razem na schodach, rozmawiały szeptem przy zasłoniętych firankach. Raz podsłuchałam, jak Zosia opowiada jej o swoich marzeniach.

– Chcę kiedyś komuś dać coś takiego, co odmieni jego życie na zawsze – powiedziała pewnego dnia, układając lalkę na moim starym szaliku.

Zamarłam. Usiadłam obok niej i uśmiechnęłam się przez łzy.

– Myślałam, że jestem złą matką – wyszeptałam. – Naprawdę.

Zosia spojrzała na mnie tak poważnie, że aż poczułam dreszcz.

– Jesteś najlepsza. Bo potrafisz mówić bez słów.

Objęłam ją. Laleczka leżała obok nas – wyszczerbiona, trochę wyblakła, z odpryśniętym lakierem na policzku. Wszystko zostało powiedziane. Przez moje gesty, przez spojrzenia, przez herbatę w zimny wieczór, przez naleśniki z dżemem malinowym. I przez to jedno, najważniejsze – że byłam. Obok. Zawsze. Tego wieczoru Zosia zasnęła z głową na moich kolanach, a ja gładziłam jej włosy.

Kochałam córkę

Dziś laleczka nadal stoi na półce, w tym samym miejscu, w którym córka ją ustawiła. Sukienka już nieco wyblakła, a odprysk na policzku stał się jakby jej znakiem rozpoznawczym. Zosia dorasta. Ma teraz dwanaście lat. Już nie śpi z lalką przytuloną do policzka. Zamiast tego trzyma ją jak relikwię. Czasem widzę, jak odkurza ją delikatnie kawałkiem szmatki i poprawia wstążkę na włosach.

– Mamo, pamiętasz, co mi powiedziała lalka? – zapytała ostatnio, gdy szykowałyśmy wspólnie kolację.

– Pamiętam, kochanie. Ale powiedz mi jeszcze raz.

– Że czasem to, co stare, ma duszę.

Jeśli miałabym znowu wybrać między lalką za pięć złotych a nową zabawką z katalogu, zrobiłabym to samo. Bo tamta laleczka przyniosła mojej córce coś więcej niż radość. Dała jej poczucie, że była kochana. A dla to jest najważniejsze.

Renata, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama