Reklama

W tym roku wyjątkowo długo zastanawiałam się, co dać Piotrkowi na Mikołajki. Nie dlatego, że brakowało mi pomysłów, raczej nie wiedziałam, co w ogóle miałoby dla niego znaczenie. Kiedyś wszystko przychodziło naturalnie. Znałam jego ulubione cytaty z książek, wiedziałam, który smak herbaty kojarzy mu się z dzieciństwem i że zawsze cieszył się z byle drobiazgu, jeśli tylko był od serca. Teraz mam wrażenie, że już nie wiem, z czego się cieszy. A może on sam też nie wie?

Zależało mi

Mimo wszystko chciałam. Siedziałam po nocach, przeglądałam zdjęcia na starych dyskach, aż w końcu trafiłam na to jedno – rozmazane trochę, nieidealne, ale prawdziwe. My na tle morza, ja z rozwianymi włosami, on z tamtym uśmiechem. Zdjęcie, które pachnie wiatrem, piaskiem i śmiechem, którego już nie słychać.

Zamówiłam kubek z tym zdjęciem. Może to głupie, może zbyt sentymentalne, ale chciałam mu przypomnieć, że kiedyś było między nami coś ciepłego, coś, co nie musiało być tłumaczone. Obwiązałam prezent złotym sznurkiem i schowałam do szuflady. Czekałam. Położyłam paczkę na stole. Chciałam, żeby sam ją rozpakował. Patrzyłam, jak siada i odwiązuje sznurek. Serce waliło mi jak głupie, chociaż starałam się nie zdradzić żadnego napięcia. Usiadłam naprzeciwko.

Spojrzał na zawartość pudełka i skrzywił się lekko. Uśmiech? Nie, raczej coś między grymasem a zaskoczeniem. Obrócił prezent w dłoni, przyjrzał się zdjęciu. Nawet przez moment nie zatrzymał wzroku dłużej niż na sekundę.

– No tak… A myślałem, że to będą bilety na mecz – rzucił z takim tonem, jakby próbował żartować, ale nie bardzo mu wyszło, jakby powiedział to tylko, żeby coś powiedzieć.

Byłam zawiedziona

Poczułam, jak odpływa ze mnie całe ciepło. Jeszcze przez chwilę próbowałam utrzymać dobrą minę.

– Pamiętasz to zdjęcie? To z naszego pierwszego wyjazdu nad morze – powiedziałam spokojnie, choć w gardle rosła mi gula, której nie dało się przełknąć.

– No… pamiętam – odpowiedział, odkładając prezent na bok.

I tyle. Żadnego komentarza, żadnego pytania, żadnego śladu, że cokolwiek się w nim poruszyło. Upił łyk kawy i włączył telewizor, jakby to był zwyczajny wieczór. Siedziałam jeszcze chwilę, udając, że coś sprawdzam w telefonie, potem wstałam i poszłam do łazienki. Nie dlatego, że musiałam, po prostu potrzebowałam zniknąć, zamknąć drzwi i zostać sama choć przez moment.

Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Zrobiłam kawę tylko dla siebie. Piotrek jeszcze spał, a może tylko udawał. W kuchni panowała cisza, taka z rodzaju tych, które nie uspokajają. Nawet lodówka brzęczała jakoś bardziej uporczywie.

Przez cały poranek kręciłam się po mieszkaniu bez celu. Ścierałam coś ze stołu, otwierałam i zamykałam szuflady, zbierałam porozrzucane skarpetki, choć zawsze mówiłam, że nie jestem od tego. I tak miałam wrażenie, że robię wszystko tylko po to, żeby czymś zająć ręce, żeby nie myśleć o tym, jak bardzo nic się nie zmieniło od wczoraj i jak bardzo na to liczyłam.

Coś się zmieniło

Usiedliśmy do obiadu jak zawsze. Jadł szybko, jakby odhaczał kolejny obowiązek, bez słowa. Zerkał na telefon, odpisywał na coś, przełączał aplikacje. Prawie się nie odzywał, a ja udawałam, że mnie to nie rusza. Nie chciałam pytać, nie chciałam go prowokować. Chyba nie miałam już siły zaczynać rozmowy, która i tak skończyłaby się niczym. W pewnym momencie odezwałam się, jakby mimochodem, chcąc coś powiedzieć, choćby głupiego.

– Dziś w pracy Kasia opowiadała, że kupili z mężem identyczne swetry na święta.

Piotrek nawet nie podniósł wzroku.

– Serio? Mój koszmar – mruknął i znów spojrzał na telefon.

– Niektórym to sprawia radość, wiesz? – odpowiedziałam cicho.

Wzruszył ramionami, nie komentując już nic więcej, jakby temat w ogóle go nie dotyczył. Dopił herbatę i bez słowa poszedł do drugiego pokoju. Zostałam sama przy stole, wpatrując się w pusty talerz. Słyszałam, jak za ścianą włącza film. Śmiechy z telewizora brzmiały jak kpina.

Wieczorem zapaliłam światełka na kominku. Odruchowo sięgnęłam do pudełka, w którym co roku trzymaliśmy nasze świąteczne skarpety. Zawsze zawieszaliśmy je pierwszego grudnia, to był nasz rytuał. Zostawialiśmy sobie w nich drobne liściki, czekoladki, czasem tylko jakieś śmieszne rysunki.

Oddaliliśmy się

Rozejrzałam się po salonie. Skarpet nie było nigdzie. Akurat Piotrek przechodził obok, wracając z kuchni.

– Nie wieszamy skarpet w tym roku? – zapytałam mimochodem.

Zatrzymał się na moment.

– Nie ma sensu.

Nie od razu odpowiedziałam. Dopiero po chwili, jakby wbrew sobie, powiedziałam:

– Racja, i tak nie ma dla kogo.

Nie spojrzał na mnie. Odszedł do pokoju. Poszłam za nim i usiadłam na tej samej kanapie. On z laptopem, ja z książką. Udawaliśmy zajętych, chociaż oboje wiedzieliśmy, że nie chodziło o pracę ani o rozrywkę, po prostu nikt nie chciał pierwszego zacząć rozmowy.

– Jutro mam dłuższe zebranie. Nie wiem, kiedy wrócę – powiedział beznamiętnie, patrząc w ekran.

– W porządku. Nie będę czekać z kolacją – odpowiedziałam równie sucho.

Zamknął laptopa, podniósł się i poszedł do łazienki. Słyszałam, jak odkręca wodę. Zgasiłam światło, zostawiając jedną lampkę. Cisza wypełniła mieszkanie do granic. Nie było się czego czepić, nie było pretekstu do kłótni. I to właśnie było najgorsze.

Nie było sensu

Nie chodziło o nienawiść. Nie było zazdrości, zdrad, dramatów. Była obojętność, nie wykrzyczana, tylko zadomowiona, codzienna, dobrze nam znana, jak stary płaszcz, który się już dawno rozpadł, ale szkoda wyrzucić.

Położyłam się wcześniej. Nie przyszedł, zasnął w drugim pokoju. Odchodziliśmy od siebie powoli, systematycznie, jakby ktoś nam płacił za każdy krok wstecz. Nie chodziło o to, że się przestaliśmy kochać, bardziej o to, że przestaliśmy się nawzajem zauważać, przestaliśmy się sobie opłacać emocjonalnie. Zainwestujesz coś, a i tak nie ma zwrotu. Po co więc inwestować?

Zrobiłam ten prezent, bo naiwnie myślałam, że coś się obudzi, ale on nie był już nawet zainteresowany udawaniem. Reakcja była dokładnie taka jak nasze małżeństwo: uprzejmie nijaka. To nie kubek mnie zabolał, tylko to, że kiedy trzymał go w ręku, nie zobaczył nic. Kompletnie nic. Tak jakbyśmy nigdy tam nie byli, jakbyśmy nigdy nie byli razem.

W tym roku nie będzie świątecznych rytuałów. Nie będzie reniferów na kominku, nie będzie wspólnego gotowania ani udawania, że to coś znaczy. Nie mam już siły, żeby udawać, żeby ratować, żeby próbować.

Ania, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama