„Dałam mężowi ultimatum: albo idzie do pracy, albo się rozstajemy. Jego wybór mnie zaskoczył”
„– Nie jestem wart tego wszystkiego. Zawsze czułem, że prędzej czy później mnie znienawidzisz. Lepiej skończyć to teraz, zanim zrobię ci większą krzywdę – powiedział. – Krzywdę? Tomek, największą krzywdą jest to, że nigdy mi o tym nie powiedziałeś – głos mi drżał, ale musiałam mówić dalej”.
- Redakcja
Czasami wydaje mi się, że życie to gra w zapamiętywanie obietnic, które inni składali, ale nigdy nie dotrzymali. Tomek zawsze mówił o wielkich planach – nowych projektach, marzeniach, sukcesach, które miały nadejść. Ale zamiast tego siedział na kanapie, zaczytując się w książkach o samorozwoju, jakby z każdą stroną mógł odkupić ostatnie półtora roku spędzone bez pracy. A ja? Wypełniałam pustkę po tych obietnicach, rozpisując budżety, by nasze oszczędności starczyły na jeszcze jeden miesiąc.
– Marta, daj mi trochę czasu, znajdę coś – mówił zawsze tym samym głosem, spokojnym, niemal łagodnym.
Czas. Ile to już razy obiecywał, że zacznie działać? Czekałam. Tyle że cierpliwość w końcu się kończy. Codziennie budziłam się z myślą, że zamiast być partnerami, staliśmy się samotnymi wyspami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio patrzyłam na Tomka z czułością, a nie frustracją. Tego wieczoru, siedząc w naszej kuchni, z kubkiem zimnej herbaty w dłoniach, postanowiłam, że coś musi się zmienić. Albo on znajdzie pracę, albo się rozstaniemy. Nie wiedziałam jeszcze, że jego odpowiedź złamie coś we mnie.
Naciskałam na męża
– Tomek, ile jeszcze mam czekać? – Wbiłam wzrok w niego, choć wiedziałam, że nie znajdę w jego oczach odpowiedzi. Siedział naprzeciwko, z lekko pochyloną głową, jakby wstydził się spojrzeć mi w twarz. – Przecież mieliśmy być drużyną. Tymczasem ja zarzynam się w pracy, a ty?
– Marta, próbuję. Wysyłam CV…
– A kto płaci rachunki? Kto zapełnia lodówkę? Tomek, ja nie proszę o cuda, tylko o odpowiedzialność. Rozumiesz? – mój głos zaczął drżeć, mimo że starałam się być opanowana.
Cisza, jaka zapadła, zdawała się ciągnąć wieczność. Siedzieliśmy w tej samej kuchni, co zawsze, ale coś w niej pękało. Tomek w końcu spojrzał na mnie. Były to oczy kogoś, kto od dawna dusił w sobie coś, co nie chciało znaleźć ujścia.
– Marta, przestań. Nie rozumiesz, że robię, co mogę? Może… może wcale nie powinienem się starać. Może się rozwiedźmy?
Serce zamarło mi na ułamek sekundy. Rozwód? To słowo rozdarło mnie na pół. W jednej chwili zniknęły wszystkie nadzieje, wszystkie kłótnie, każda wspólna chwila. Zastąpiła je pustka. Przecież nie tego się spodziewałam. Nie tego chciałam.
– Naprawdę? W takim razie masz wybór, albo idziesz do pracy, albo to koniec.
Wstał, napakował szybko rzeczy do torby i wyszedł, zostawiając mnie samą z ciszą, która stała się nie do zniesienia.
Nie wiedziałam, co myśleć
Siedziałam na kanapie w salonie, wpatrzona w ekran telefonu, ale żaden dźwięk nie przerywał ciszy. Tomek wyszedł i zostawił mnie z tą pustką – nie tylko w mieszkaniu, ale i w sercu. Mimo wszystko próbowałam zrozumieć, co się właściwie stało. Czy to ja naciskałam za mocno? A może on naprawdę nigdy nie był gotowy na odpowiedzialność?
Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Zuzanny.
– Marta, coś się stało? Brzmisz, jakbyś miała się rozpłakać – jej głos był pełen troski.
– On… Tomek. Powiedział, że woli rozwód. Dałam mu wybór, a on... – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
– Spotkajmy się. Nie powinnaś teraz być sama – powiedziała stanowczo.
Kilka godzin później siedziałyśmy w małej kawiarni, a Zuzanna patrzyła na mnie, marszcząc brwi.
– Może coś go blokuje, Marta? Nie pomyślałaś, że tu nie chodzi tylko o ciebie czy pieniądze?
– A jeśli to tylko wymówka? Może po prostu nie potrafi być mężczyzną, jakiego potrzebuję? – odparłam z goryczą.
Zuzanna pokiwała głową, ale nie wyglądała na przekonaną.
– Może, ale co, jeśli jest coś, czego nie widzisz? Ludzie czasem duszą w sobie rzeczy, o których boją się mówić. Pomyśl o tym.
Te słowa nie dawały mi spokoju przez resztę wieczoru. Rozważałam, czy kiedykolwiek naprawdę zrozumiałam Tomka – i czy on rozumiał samego siebie.
Szwagier mnie zaskoczył
Następnego dnia postanowiłam odwiedzić Adama, brata Tomka. Jeśli ktoś miał znać odpowiedzi, to tylko on. Wiedziałam, że łączyła ich silna więź, chociaż Tomek rzadko o nim mówił.
Adam otworzył drzwi, a jego twarz zdradzała zdziwienie.
– Marta? Co się stało?
– Potrzebuję porozmawiać o Tomku. Wyprowadził się. Powiedział, że woli rozwód niż próbować coś zmienić. Muszę to zrozumieć. Ty jesteś jego bratem, może wiesz więcej? – W głosie czułam błaganie.
Adam gestem zaprosił mnie do środka, a potem usiadł naprzeciwko mnie przy małym, drewnianym stole.
– Tomek... od dawna nie jest sobą. Nie wiem, czy kiedykolwiek był – zaczął ostrożnie.
Z każdym jego słowem moja pewność siebie gasła. Opowiedział mi o depresji, z którą Tomek zmagał się od lat, o poczuciu winy, które ciążyło mu za każde niepowodzenie.
– Ale dlaczego nic nie powiedział? – spytałam.
– Wstydził się. Bał się, że nie zrozumiesz. Myślę, że czasem wolałby, żebyś go nienawidziła, niż żebyś go żałowała – powiedział cicho.
Słowa Adama ciążyły mi na sercu, gdy wracałam do domu. Cała złość, którą czułam do Tomka, zaczęła zmieniać się w coś innego – w głęboką, bolesną świadomość, że nigdy tak naprawdę nie poznałam człowieka, z którym dzieliłam życie.
Wyciągnęłam rękę do męża
Wieczorem zadzwoniłam do Tomka. Nie odebrał. Wysłałam wiadomość: Musimy porozmawiać. Proszę, daj mi szansę to zrozumieć.
Czekałam godzinę, może dwie, aż w końcu przyszła odpowiedź: Jutro o 18 u mnie. Wysłał mi adres.
Następnego dnia drzwi otworzył mi Tomek. Był jakiś zmęczony. Mieszkanie, w którym teraz wynajmował pokój, wyglądało tak samo pusto jak jego oczy.
– Marta, o czym chcesz rozmawiać? Nie ma już czego ratować – powiedział od razu.
– Nie chodzi mi o ratowanie – odparłam. – Chcę cię zrozumieć. Tomek, dlaczego? Dlaczego wszystko tak po prostu porzuciłeś?
Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
– Bo nie jestem wart tego wszystkiego. Zawsze czułem, że prędzej czy później mnie znienawidzisz. Lepiej skończyć to teraz, zanim zrobię ci większą krzywdę.
– Krzywdę? Tomek, największą krzywdą jest to, że nigdy mi o tym nie powiedziałeś – głos mi drżał, ale musiałam mówić dalej. – Wiesz, że znam prawdę. Adam mi powiedział.
Jego twarz nagle stężała.
– Nie miał prawa – syknął.
– Miał prawo, Tomek. Bo ja też miałam prawo wiedzieć. Dlaczego nie mogłeś mi zaufać?
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu usiadł, spuścił głowę i powiedział cicho:
– Bo bałem się, że jeśli powiem, to odejdziesz.
– A widzisz, jak to się skończyło? Odszedłeś ty – odpowiedziałam.
Nie było kłótni, nie było gniewu. Była tylko cisza i dwa zranione serca, które w końcu odważyły się spojrzeć prawdzie w oczy.
Był taki pogubiony
Tomek podniósł wzrok, jakby coś w nim pękło.
– Nie wiem, co mam teraz zrobić, Marta. Nigdy nie wiedziałem – powiedział.
Usiadłam naprzeciw niego.
– Zacznij od szczerości. Przestań uciekać. Może nie naprawimy wszystkiego, ale zasługujemy na wyjaśnienia. Ja i ty.
Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął.
– Od zawsze czułem, że nie jestem wystarczający. Adam próbował mnie wspierać, ale co z tego? Patrzyłem na ciebie, twoją siłę, i wiedziałem, że na to nie zasługuję. Gdy straciłem pracę, to było jak gwóźdź do trumny. Codziennie wstawałem z myślą, że cię zawodzę.
Wstrzymałam oddech, próbując zrozumieć ciężar tych słów.
– Tomek, ja nie oczekiwałam od ciebie cudów. Chciałam tylko, żebyś był ze mną szczery. Nie o to chodziło, czy masz idealne życie. Chodziło o to, żebyśmy budowali je razem – powiedziałam spokojnie.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach.
– A jeśli już nie potrafię? Jeśli wolałbym zniknąć, niż pozwolić ci patrzeć, jak się staczam?
Te słowa uderzyły mnie jak cios. Zrozumiałam, że jego decyzje były podszyte lękiem, a nie obojętnością.
– Wiesz, co jest najtrudniejsze? – zapytałam, a on spojrzał pytająco. – Najtrudniejsze jest to, że oboje wiemy, iż to koniec. Nie dlatego, że się nie kochaliśmy. Tylko dlatego, że nie mieliśmy odwagi mówić sobie prawdy.
Tomek skinął głową.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, po raz pierwszy rozumiejąc się w milczeniu. Wtedy wiedziałam, że oboje musimy nauczyć się żyć na nowo – osobno.
Marta, 35 lat