„Dałam plamę na własnym ślubie i to dosłownie. Do dziś wszyscy nazywają mnie błotną panną młodą"
„Zrobiłam krok w stronę schodów i wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Obcas zaklinował się w fałdzie sukni. Potknęłam się. Miałam nadzieję, że złapię równowagę, ale zamiast tego wykonałam jakby dziwny piruet i runęłam do przodu. Prosto w kałużę, która musiała zostać po porannym deszczu".

- Redakcja
Moje wesele miało być jak z bajki. I naprawdę — nie mówię tego z przesadą. Przez dwa lata planowałam każdy szczegół: od serwetek z wytłaczanym monogramem, przez dekoracje z eukaliptusa, aż po dokładnie wybraną godzinę „złotej godziny” do zdjęć plenerowych. Suknia? Zaprojektowana specjalnie dla mnie, z tiulem, który unosił się jak mgła. Fryzura? Przetestowana siedmiokrotnie. Fotograf? Taki, który potrafi uchwycić emocje, nie tylko ładne kadry.
Nie umiałam spać kilka nocy przed ślubem. W głowie wciąż przewijałam możliwe katastrofy: a to że spadnie deszcz, że tort nie będzie idealny, że DJ nie przyjedzie. Bałam się ośmieszenia. A przecież wszystko miało być idealne. Stałam przed kościołem, ściskając bukiet tak mocno, że palce mi zdrętwiały. Mama próbowała rozluźnić atmosferę:
– Basiu, oddychaj, kochanie. Oddychaj głęboko.
– Wyglądasz jak księżniczka. Serio. – dodała Asia, moja druhna. – Kuba pewnie się rozklei, jak cię zobaczy.
– Nie mogę... zaraz tam wejdę. Co jeśli się zapomnę słów przysięgi?
Mama tylko uśmiechnęła się czule i pogładziła mnie po ramieniu:
– Nawet jeśli, to on i tak będzie cię kochał. Za wszystko.
Nie przekonało mnie to. Perfekcja była moim celem. Uroczystość za chwilę, oczy wszystkich na mnie... To miał być mój dzień. I wszystko musiało się udać.
To miał być idealny ślub
Kiedy staliśmy przed kościołem, słońce akurat przebiło się przez chmury. Pomyślałam, że to znak. Że wszystko się uda. Że los jednak mi sprzyja. Goście ustawili się w dwóch rzędach, sypali na nas płatki róż i ryż, a ja czułam, jak łzy wzruszenia napierają mi do oczu. Kuba ściskał moją dłoń, a ja uśmiechałam się, tak szeroko, tak prawdziwie, jak nigdy wcześniej. Świat był jak rozmyte tło, liczyliśmy się tylko my.
Zrobiłam krok wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Obcas zaklinował się w fałdzie sukni. Potknęłam się. Miałam nadzieję, że złapię równowagę, ale zamiast tego wykonałam jakby dziwny piruet i runęłam do przodu. Prosto w kałużę, która musiała zostać po porannym deszczu. Zanim zdążyłam zareagować, moje kolana uderzyły o błoto, a potem upadłam całym ciałem.
Najpierw była cisza. Potem tylko cichy szmer: szeptane „ojej”, „biedna”, „jak to się mogło stać” niosły się echem. Nie miałam siły się podnieść. Słyszałam trzask migawki — fotograf. Gdzieś z boku mama jęknęła, a Asia westchnęła tak głośno, jakby sama zemdlała. Zamknęłam oczy i przez chwilę udawałam, że mnie nie ma. Że nie jestem tą panną młodą leżącą w błocie przed kościołem. Wszystko we mnie krzyczało. Mój makijaż, moja fryzura, moja suknia — wszystko, nad czym pracowałam tyle miesięcy, teraz tonęło w ciemnej, zimnej brei. Zrobiło mi się duszno.
– Nie… nie… tylko nie to – wyszeptałam, ledwo słyszalnie.
Chciałam zniknąć. Chciałam się cofnąć w czasie. Patrzyłam tylko na moją suknię całą w błocie. Potworny, miażdżący wstyd. Po śnieżnobiałej koronce nie było już śladu. Drżały mi ręce. Słyszałam szepty, czułam spojrzenia. Każde z nich wbijało się we mnie jak szpilka. Nagle mój mąż zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Zsunął z siebie marynarkę. Rzucił ją na bok. Zrobił dwa kroki w moją stronę, pochylił się, jakby zaraz miał mi podać rękę. Ale nie podał. Zamiast tego… położył się obok mnie. W samym środku tej kałuży.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałam z niedowierzaniem. Miałam błoto na policzku, w kącikach ust, w oczach.
– Skoro ty leżysz, to i ja. Nie będę stał, kiedy moja żona potrzebuje kogoś, kto się poturla z nią w błocie – odpowiedział i zaczął się śmiać. Tak szczerze, głośno, serdecznie. A potem spojrzał na mnie tak, jakby wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Najpierw znów zapadła cisza. Goście oniemieli. Niektórzy zakryli usta dłonią. A potem ktoś klasnął. Ktoś inny się roześmiał. Po chwili rozległy się brawa i okrzyki. Dzieci zaczęły piszczeć z radości. Ktoś krzyknął: „Tak się kocha!”. Kuba pomógł mi usiąść, trzymał moją dłoń, jakby chciał mi przypomnieć, że nie jestem sama. A ja? Patrzyłam na niego i po raz pierwszy tego dnia odpuściłam. Przestałam się przejmować. Poczułam ulgę, a na mej twarzy zagościł uśmiech, chociaż myślałam jeszcze chwilę temu, że że nigdy już się nie uśmiechnę.
Słynne wesele w błocie
Na zdjęciu widać mnie w sukni upapranej błotem. Twarz mam w połowie czystą, w połowie umazaną. Kuba leży obok, w mokrej koszuli, z rozczochranymi włosami i największym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam. Oboje patrzymy na siebie tak, jakby świat się zatrzymał. Nie chciałam tego zdjęcia oglądać. Przez pierwsze dwa dni po ślubie nie zaglądałam do internetu, nie odpowiadałam na wiadomości, nawet nie odbierałam telefonu od fotografa. Bałam się, że wszyscy mówią tylko o tym, jak się skompromitowałam. Że moje wesele będzie wspominane nie jako romantyczne i piękne, ale jako to z panną młodą w błocie. Siedziałam wtedy z Asią, moją druhną, na kanapie w hotelowym pokoju. Przyniosła mi herbatę i otworzyła laptopa.
– Basia, musisz to zobaczyć.
– Nie chcę – mruknęłam. – Jeszcze nie.
– Za późno – odparła i odwróciła ekran w moją stronę.
Na stronie głównej był post fotografa. Nasze zdjęcie. Tysiące polubień, setki komentarzy. I tytuł: „Miłość, która nie boi się błota”. Czytałam powoli, jakby każdy wyraz miał zaraz mnie uderzyć. Ale tam nie było drwin. Były słowa zachwytu.
„To najpiękniejsze zdjęcie ślubne, jakie widziałam.”
„Chciałabym, żeby ktoś kiedyś położył się ze mną w błocie.”
„Prawdziwa miłość nie pyta, czy masz czystą suknię.”
Zadzwonił telefon. Babcia.
– Basieńko, jesteś w telewizji! Mówili o tobie w wiadomościach o siedemnastej! Taki zięć to skarb. - wykrzyczała w słuchawce. Ale ty też jesteś wyjątkowa. Nie każda potrafi się podnieść z taką klasą - zażartowała.
Poczułam, jak napięcie, które towarzyszyło mi od miesięcy, ta potrzeba by wszystko było idealne, nagle znikają. Bo może nie chodzi o to, żeby wszystko było perfekcyjne. Może chodzi o to, żeby mieć obok siebie kogoś, kto nie waha się usiąść z tobą w błocie i jeszcze się z tego śmiać.
Rozmowa z mężem
Wieczorem siedzieliśmy z Kubą na tarasie, próbując ochłonąć po ślubie i całym tym medialnym szumie wokół nas. Patrzyłam na niego długo, zanim się odezwałam.
– Nigdy nie przypuszczałabym, że to zrobisz, że bez względu na wszystko rzucisz się w błoto – powiedziałam cicho.
Kuba tylko się uśmiechnął i pokręcił głową.
– Gdybym miał wybierać, czy mieć czystą marynarkę, czy leżeć z tobą w kałuży… To nawet nie pytaj, co wybieram.
Westchnęłam. Chciałam mu powiedzieć wszystko, jak bardzo się bałam, że się skompromituję, że ktoś mnie oceni, że nie dam rady być tą „idealną” panną młodą. Ale zamiast tego powiedziałam coś innego.
– Wiesz… Chyba całe życie próbuję udowodnić, że wszystko mam pod kontrolą. I że zasługuję. Na uznanie, na uwagę, na miłość. A ty… ty po prostu byłeś tam. Obok mnie. W błocie.
Pocałował mnie wtedy w czoło.
– Nawet jak będziemy tonąć, to razem – szepnął. – I obyśmy częściej tarzali się ze śmiechu niż w błocie.
W jego oczach nie było cienia wątpliwości. Ani śladu chłodu z tamtego poranka, który tylko mi się wydawał. Była pewność, że jesteśmy dokładnie tam, gdzie powinniśmy. Nawet jeśli nasze małżeństwo zaczęło się od spektakularnej katastrofy, to chyba właśnie od tego momentu wiedzieliśmy, że przetrwamy więcej, niż nam się wydawało.
Ważne, by przetrwać wszystko razem
Minęło kilka dni od ślubu. Siedziałam na tarasie u mojej mamy, z kubkiem kawy w ręku i świeżym numerem jakiegoś magazynu ślubnego. Na trzeciej stronie — nasze zdjęcie. To jedno. Ja w błocie, Kuba obok mnie, nasze spojrzenia w siebie wtulone jakby cały świat właśnie tam się zatrzymał. Artykuł nazywał się: „Nie wszystko musi być idealne, żeby było najpiękniejsze”. Nie mogłam przestać się śmiać.
– Basia, serio, to już się robi legendarne – powiedziała mama.
Nie wiem, co mnie bardziej bawiło — że nasze błotne wesele stało się viralem, czy że jeszcze tydzień wcześniej bałam się, że nikt nie będzie chciał patrzeć mi w oczy po tej katastrofie. A teraz? Teraz ludzie pisali, że to było najbardziej ludzkie, prawdziwe i czułe zdjęcie, jakie widzieli. Spojrzałam na swoją suknię, powieszoną na poręczy. Nadal nie oddałam jej do pralni. Może dlatego, że nie miałam na to ochoty. Może dlatego, że błoto z tamtego dnia było jedyną rzeczą, która przypominała mi o tym, co naprawdę się wtedy wydarzyło. Zrozumiałam jedno: można planować w nieskończoność. Mierzyć, przymierzać, zapisywać. Można ustawiać kwiaty co do centymetra. Ale i tak życie zrobi swoje. I dobrze. Bo to właśnie ono pisze te najlepsze scenariusze. Nie wszystko da się zaplanować. Ale wszystko można przetrwać — razem.
Barbara, 28 lat
Czytaj także:
- „Na weselu kumpla zamiast płakać z radości, prawie spaliłem się ze wstydu. Narzeczona dała taki popis, że chciałem wiać”
- „Po ślubie, zamiast gratulacji, usłyszałam absurdalną plotkę o moim mężu. Okazało się, że nie byłam gotowa na prawdę”
- „Za namową kumpeli dorabiałam jako kelnerka na weselu. Gdy zobaczyłam, kim jest pan młody, wywaliłam tacę z koreczkami”