„Dałam się omamić pięknymi słowami i zerwałam kontakt z najbliższymi. Miałam być tylko jego i zostałam na lodzie”
„Zostałam sama. A teraz stałam na tym moście i czułam się paskudnie. Przede wszystkim dlatego, że nie miałam komu się wyżalić. Nie wiem, czy wystarczyłoby mi odwagi, żeby zadzwonić do Kaśki i mieć nadzieję, że przegadamy dwie godziny jak dawniej. Przecież już od roku tak nie rozmawiałyśmy”.
![samotna dziewczyna samotna dziewczyna](https://images.immediate.co.uk/production/volatile/sites/58/2024/09/samotna-dziewczyna-3690ea8.jpg?quality=90&resize=980,654)
- Marta, 24 lata
Nagle mu się znudziłam
Stałam na moście oparta o barierkę. Wpatrywałam się tępo w burą wodę płynącą dwadzieścia metrów niżej. Nie zachęcała do kąpieli, pogoda zresztą też. Było szaro, mgliście i nieprzyjemnie. Idealne tło dla mojego nastroju. Miałam naprawdę wisielczy humor. Nie miałam chandry ani napadu melancholii. Mogłabym się wtedy pocieszyć, że tak jak nagle mnie naszło, tak równie niespodziewanie mi przejdzie. Niestety, miałam powody, żeby czuć się gorzej niż źle.
Po pierwsze, Daniel. Po prawie dwóch latach bycia razem i zapewniania, że jesteśmy dla siebie stworzenie, on mnie zostawił.
– Ale dlaczego? Nie rozumiem… – nie zamierzałam żebrać o jego uczucie, ale jakieś wyjaśnienie chyba mi się należało.
– Wszystko się pokomplikowało – pokręcił głową i rozłożył bezradnie ręce. – To po prostu nie ma sensu, Marta. To tak, jakby reanimować trupa. Przecież wszystko się kiedyś kończy, prawda?
– Co ty nie powiesz… – zdobyłam się na sarkazm, bo chyba wreszcie zaczęłam rozumieć, o co tu chodzi. – Może mnie oświecisz i powiesz, jak ma na imię ten koniec.
– Że niby kto? – Daniel zrobił minę niewiniątka.
– Ona. Przyczyna komplikacji.
Na twarzy Daniela dostrzegłam wahanie. Głupio zostać przyłapanym na zdradzie, lepiej zachować twarz do końca. Tylko po co, skoro ci na dziewczynie już nie zależy? Wzruszył ramionami.
– Okej, masz mnie. Tylko nie pytaj, czy ją znasz. To zgrany tekst…
– Ty też nie jesteś zbyt oryginalny – zadrwiłam.
Byłam zdziwiona, że stać mnie na kpiny, skoro najchętniej skuliłabym się w kącie i zapłakała w głos.
– Na pocieszenie powiem ci, że pobiłaś rekord – usłyszałam na do widzenia zdumiewające oświadczenie. – Byłem z tobą rok i osiem miesięcy. Poprzednio najdłużej wytrzymałem
Robiłam wszystko, co chciał
Sądząc po spokojnym tonie jego głosu, faktycznie uważał to za pocieszającą okoliczność. W jednej chwili zrozumiałam, że zmarnowałam dwa lata życia. Teraz chciało mi się płakać ze złości. Gdyby nie moje dobre maniery, Daniel dostałby na pożegnanie w gębę. A tak po prostu wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Tak mocno, że szyba o mało z nich nie wyleciała!
Byłam zła głównie na siebie. Kretynka. Idiotka! Jak mogłam być taka ślepa?! Ten zakochany w sobie egoista manipulował mną cały czas. Chodziliśmy tam, gdzie on chciał, robiliśmy to, co on chciał, nawet wakacje i święta spędzaliśmy tak, jak on chciał. Moja mama go nie lubiła. Ojciec twierdził, że przez niego zawalę studia. Przyjaciele ostrzegali: „to babiarz”, „gostek nie wie, co to lojalność”, „dla niego liczy się tylko dobra zabawa”.
Nie uwierzyłam. W moim przypadku miłość istotnie była ślepa jak kret w południe. W efekcie coraz rzadziej spotykałam się z moimi przyjaciółmi, a coraz częściej z kolegami Daniela. Z rodzicami prawie nie rozmawiałam. Drażniło mnie to, że o całe zło tego świata obwiniali mojego chłopaka. Oni z kolei nie mogli pojąć, czemu drugie z rzędu święta wolałam spędzić w górach, z Danielem i jego paczką, zamiast z własną rodziną.
– Marta, dlaczego? Nie możesz dojechać później? Nie możesz poświęcić nam tych kilku dni? – apelowała matka. – Całymi miesiącami cię nie widujemy, więc myślałam, że przynajmniej w Wigilię…
– Musiałabym jechać sama, a to kawał drogi… – wolałam rozczarować matkę niż Daniela. – Poza tym będą Bartek i Jola z dzieciakami. Nie zauważycie, że mnie nie ma.
– Byłoby żal, nie sądzisz? – mama zawiesiła głos, a ja już wiedziałam, do czego ona zmierza.
– Mamo, błagam cię! – wzniosłam oczy ku niebu. – Przepraszam, że tak wyszło, ale przecież wiele Gwiazdek jeszcze przed nami. No, rozchmurz się – zajrzałam jej przymilnie w oczy. – Obiecuję, że na przeprosiny wysprzątam ci cały dom. Umyję okna, wytrzepię dywany, wygarnę kurz spod łóżek, no?
– Nie chcę twoich przeprosin. Jeżeli nie czujesz, że źle robisz, na nic mi takie przeprosiny. Nie wiem, co się z tobą dzieje. Zerwałaś z przyjaciółmi, odsuwasz się od rodziny, wszystko dla tego chłopaka. Co będzie, jak on zerwie z tobą? Nie chcę krakać, ale… co wtedy? Zostaniesz sama, a to okropne uczucie…
Nie miałam nikogo obok
Mama wykrakała. Zostałam sama. A teraz stałam na tym moście i czułam się paskudnie. Przede wszystkim dlatego, że nie miałam komu się wyżalić. Nie wiem, czy wystarczyłoby mi odwagi, żeby zadzwonić do Kaśki, powiedzieć „sorry” i mieć nadzieję, że przegadamy dwie godziny jak dawniej. Przecież już od roku tak nie rozmawiałyśmy.
Mogłabym też wypłakać się na matczynym ramieniu, ale wciąż nie byłam gotowa na słowa: „a nie mówiłam”. Mama, niestety, lubiła mieć rację. Co gorsza, ojciec też się nie pomylił – tak się skoncentrowałam na związku z Danielem, że o mało co nie wyleciałam ze studiów. Nie wierzyłam, że znajomi zapomną, jaka byłam podła. Że mi wybaczą, a rodzina przygarnie znowu na łono i zalicze egzaminy poprawkoe.
– Słuchaj, jeżeli zamierzasz skakać, poczekaj, aż sobie pójdę – wyrwała mnie z zamyślenia zaskakująca prośba. – Nie chce mi się robić za bohatera, za zimno jest.
– Że co proszę?
Musiałam głupio wyglądać z rozdziawionymi ustami, skoro stojący za mną chłopak wyciągnął rękę i palcem uniósł mój podbródek. Zamknęłam usta i głośno przełknęłam ślinę.
– Że co proszę? – powtórzyłam, a potem zapytałam idiotycznie:
– Czy my się znamy?
– Całkiem możliwe – odpowiedział chłopak, który miał szczerą twarz i zawadiacki uśmiech. – Świat nie jest taki wielki, mogliśmy się spotkać w tramwaju, na wakacjach albo na uczelni. Albo w innym wcieleniu. Tak, ja też sądzę, że się znamy.
Wcale tak nie sądziłam. Dopiero gdy to powiedział, odniosłam wrażenie, że faktycznie już go widziałam. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, gdzie i kiedy. Dziwna luka. Nie pamiętałam go, a czułam, że powinnam. Zresztą nieważne. Potrząsnęłam głową, odpędzając natrętne myśli. Co innego mnie interesowało.
– Czemu mnie zaczepiłeś? O co ci chodzi? Czego chcesz? – zaatakowałam go pytaniami.
– Nie strzelaj! – chłopak uniósł ręce do góry. – Poddaję się. Niczego od ciebie nie chcę, oprócz tego, żebyś nie skakała…
– A kto w ogóle powiedział, że chcę skakać? – zdenerwowałam się. – Jak ktoś stoi na moście i gapi się w wodę, to zaraz musi znaczyć, że chce się zabić?
– Pewnie, że nie. Ale tobie to przyszło do głowy… – chłopak przewiercał mnie wzrokiem tak, że czułam się naga, ale od środka. – Przyznaj się, przyszło, prawda?
Nie podobało mi się to jego baczne spojrzenie. Jakby mnie sprawdzał. Jakby naprawdę myślał – nie, jakby wiedział!
– Przyszło, ale wyszło! – burknęłam rozzłoszczona. – Odczep się. Przestań się bawić w anioła stróża i idź sobie. Krzyżyk na drogę.
– Ty mnie krzyżem nie strasz – obruszył się mój wybawiciel. – Pomóc ci chciałem. Widzę: stoi dziewczyna na moście, z bladą twarzą i głową pełną czarnych myśli, i gapi się w wodę. Myślę: pomóc trzeba, przypilnować, żeby głupstwa nie zrobiła. Może skoczy, może nie, ale jak skoczy, nigdy sobie nie daruję.
– Co ty masz, człowieku, paranoję?! Coś się tak na mnie uwziął?! Chłopak mnie rzucił, przyjaciele opuścili, rodzina się wyrzekła, a na dokładkę wylecę ze studiów, ale to wcale nie znaczy, że się z tego powodu zabiję! Zrozumiano?!
– Nie? – zapytał jakby niepewnie.
– Nie – odparłam zdecydowanie, a on znów zaczął się gapić.
– Faktycznie, nie – potwierdził ciut zdziwiony. – Myślałem… nie, byłem pewny, że mnie potrzebujesz.
Co on wygaduje?
– Dzięki za troskę, ale nie potrzebowałam – powiedziałam tylko.
– Cieszy mnie to – uśmiechnął się szeroko. – No to lecę – rzucił, zanim uśmiech znikł z jego twarzy.
Zbił mnie z tropu. Najpierw nie chce się odczepić, a potem porzuca mnie w jednej sekundzie.
– Co? Lecisz? Dokąd?
– Dalej – i rzeczywiście odwrócił się z wyraźnym zamiarem odejścia, a ja stałam tam z głupią miną.
Skąd ja go znam? – męczyło mnie to. Bo skądś na pewno go znałam. Stałam i dumałam, a czas płynął, przeznaczenie czekało…
Myślałam, że tam zginę!
Na most wyjechał samochód, a za nim jakiś wariat na motocyklu. Zobaczyłam, że zamierza wyprzedzać. Na moście, na kostce brukowej, na śliskiej nawierzchni?! Kretyn, pomyślałam. To jest dopiero prawdziwy samobójca! Patrzyłam z niedowierzaniem, jak przyspiesza, wymija i nagle wpada w poślizg, wywraca się i z rykiem silnika sunie… wprost na mnie. Chryste! Ratunku!
Sparaliżowało mnie. Stałam jak wrośnięta w ziemię. Czułam, że zaraz zmiecie mnie z mostu, ale nie mogłam nawet mrugnąć, a co dopiero ruszyć nogą. To prawda, co mówią, że w chwili śmierci całe życie przelatuje przed oczami. Widziałam, jak tata uczy mnie jeździć na rowerze, mama prowadzi pierwszy raz do szkoły. Mignęły mi bijatyki na poduszki z moją siostrą. I uśmiech Kaśki, gdy powiedziałam jej, że jest moją najlepszą przyjaciółką. Jeszcze chrzciny mojej bratanicy…
Boże święty, już ich nigdy nie zobaczę! Nie przeproszę, nie przytulę! Niczego nie wyjaśnię, nie naprawię. Nie będzie żadnej kolejnej Gwiazdki, bo… zginę na tym moście.
– Aaaa! – wrzasnęłam i w tym momencie poczułam szarpnięcie; ktoś usunął mnie z drogi pędzącego motocykla.
Patrzyłam, jak motor uderza w barierkę, osobnik w kasku wylatuje niczym torpeda, przelatuje przez poręcz i spada do wody. Gdybym tam stała, uderzyłby we mnie jak nic! Zaczęła mi drżeć broda. Pociągnąłby mnie za sobą do rzeki. Utopiłabym się! Nawet gdybym umiała pływać, poraniona i nieprzytomna, niewiele mogłabym zrobić. Jezusie! Teraz cała się trzęsłam. Objęłam się ramionami, próbując samą siebie uspokoić, przekonać, że żyję…
– Jednak byłem potrzebny – mówił znajomy głos. – Gdyby nie ja…
Oboje przechyliliśmy się przez barierkę. Motocyklista zdołał wypłynąć na powierzchnię; zrzucił kask i prychał, z trudem łapiąc oddech. Wyglądało na to, że nic mu się nie stało. Miał, drań, piekielne szczęście! Na dokładkę umiał pływać. Z trudem przesuwał się coraz bliżej brzegu.
– Nic się pani nie stało?! – kierowca wyprzedzanego samochodu był równie przerażony jak ja.
Drżącymi palcami wybierał jakiś numer telefonu w swojej komórce.
– Boże, co za idiota! Zabiłby panią. Gdyby nie ten młody człowiek… Halo, policja! Chciałem zgłosić wypadek – kierowca się oddalił.
– Zabiłby mnie – szeptałam pobladłymi wargami i cała się trzęsłam.
– Wszystko dobrze – mój wybawca położył mi ręce na ramionach.
Wtedy zobaczyłam, że ma dziwne oczy. Stare oczy w młodej twarzy.
– Już wszystko dobrze. Nic ci się nie stało. Byłem na miejscu.
Patrzyłam na niego i znowu nie mogłam uwolnić się od myśli, że już go kiedyś widziałam. Te oczy… Mądre oczy w chłopięcej twarzy.
– Ale na przyszłość, trzymaj się z dala od wody. To nie twój żywioł.
I nagle – jakby mnie przeszyła błyskawica – wróciło jeszcze tamto wspomnienie. Sprzed ponad piętnastu lat. Wolałam go nie pamiętać, bo wtedy też o mało nie zginęłam. Trzymaj się z dala od wody. To nie twój żywioł! Żaglówka, nagły wiatr, niefortunny zwrot, wypadam za burtę, gubię kapok, idę pod wodę. Szamocę się, moja siostra płacze! Ojciec walczy z wiatrem, stara się nie wywrócić żaglówki, krzyczy: „Trzymaj się!”, ale ja nie mam czego się złapać. Wyciągnięty bosak umyka moim palcom, boję się, duszę!
Wtedy czuję, jak łapią mnie czyjeś mocne ręce, i tracę przytomność. Kiedy się ocknęłam, leżałam na brzegu, a nade mną pochylał się młody chłopak o szczerej twarzy i zawadiackim uśmiechu.
– No, już wszystko dobrze. Byłem na miejscu. Ale na przyszłość, mała, trzymaj się z dala od wody. To nie twój żywioł – mrugnął do mnie.
Już wiedziałam, skąd znam te oczy, skąd znam tego chłopka. To był on, ten sam człowiek! Uratował mnie po raz drugi! Ale jak to możliwe? Minęło tyle lat, stałam się dorosłą kobietą, a on nic a nic się nie zmienił. Jak to możliwe? To niemożliwe! On jest tylko bardzo podobny do tamtego chłopaka. Może to jego brat albo kuzyn? Niemożliwe, by…
– Kim jesteś, skąd mnie znasz, jak mogłeś wiedzieć? – zaczęłam pytać, rozglądając się gorączkowo wokół.
Otaczał mnie krąg rozemocjonowanych przechodniów, ale chłopaka nie było wśród nich. Zniknął tak nagle, jak się zjawił. Dokładnie tak samo jak piętnaście lat temu.