„Dałam synowej drogi krem BB pod choinkę, a ona wyrzuciła go do śmieci. Po takiej zniewadze nie pozostałam jej dłużna”
„Nie należę do osób mściwych, ale też nie mam pamięci złotej rybki. Paulina wyrzuciła prezent do śmieci? Dobrze. Od teraz będzie dostawać dokładnie to, na co sobie zasłużyła”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałam się za złośliwą osobę. Może trochę pamiętliwą, może odrobinę zaborczą, ale na pewno nie jestem mściwa. Przez całe życie starałam się być dla ludzi dobra, może niekoniecznie na kolanach, ale z klasą. Pomagałam, słuchałam, gotowałam, robiłam za taksówkę, pielęgniarkę albo psychologa. Dla syna dałabym się pokroić. A dla jego żony? No cóż… Starałam się. Naprawdę się starałam. Jednak kiedy człowiek po raz kolejny dostaje po łapach, to w końcu zaczyna się zastanawiać. Bo może i nie jestem młoda, ale głupia też nie. Widzę, kiedy ktoś mnie lekceważy. A to, co zrobiła w te święta moja kochana synowa – to był policzek.
Aż mi się gorąco zrobiło
Święta w naszej rodzinie to wydarzenie. Choinka, obrus krochmalony na sztywno, karp na pięć sposobów i obowiązkowe prezenty pod drzewkiem. W tym roku wyjątkowo się postarałam. Nawet dla Pauliny, mojej synowej, kupiłam coś ekstra.
– Mamo, nic mi nie kupuj, naprawdę – mówiła. – Najbardziej cieszę się ze wspólnie spędzonego czasu, a nie z rzeczy...
No tak, jasne. Jakby sama nosiła tylko lniane worki i chodziła na boso. A przecież dobrze widzę, że lubi te swoje mazidła i szminki za grube stówy. To i pomyślałam – zrobię jej prezent z klasą. Kupiłam krem BB – nie jakiś drogeryjny, tylko taki z górnej półki. Zapakowałam go w złoty papier. Prawie że dzieło sztuki. Wigilia minęła spokojnie. Kolędy, opłatek, łzy wzruszenia – wiadomo. Prezenty rozdane. Paulina otworzyła mój, zerknęła i powiedziała:
– O, dziękuję... bardzo... – po czym szybko schowała pudełko do torby.
Nie odezwała się ani słowem więcej. Nawet nie zapytała, gdzie kupiłam, ile kosztował, nie posmarowała się na próbę, nic. Najgorsze przyszło następnego dnia rano. Wyszłam z psem i z wokiem śmieci. Podniosłam klapę od kubła i co widzę? Mój prezent. Mój drogi, elegancki krem BB – wrzucony między opakowanie po śledziach a skórki z pomarańczy. Pudełko otwarte, krem nietknięty. Aż mi się gorąco zrobiło.
– No dobrze, dziewczyno – powiedziałam do siebie. – Skoro tak gramy, to ja też potrafię.
Obmyślałam plan zemsty
Nie spałam pół nocy. Przewracałam się z boku na bok, wpatrując w sufit i obmyślałam plan. Bo przecież nie mogłam tego tak zostawić. Nie po tym, jak mnie publicznie upokorzyła. Niech sobie nie myśli, że stara Grażyna to takie ciepłe kluchy. Rano, przy kawie, udawałam spokój. Paweł – mój syn – jeszcze w piżamie, z rozczochranymi włosami, czytał wiadomości w telefonie. Paulina krzątała się w kuchni.
– Kremik się sprawdził? – odezwałam się słodko.
– Kremik? – spojrzała na mnie przez ramię. – A, ten... Wie mama, jakoś tak... nie bardzo dla mnie. Dziękuję, naprawdę. Liczy się gest.
– O, gest był. I to niemały. – Uśmiechnęłam się, ale w środku aż mnie skręcało.
– Mamo, bez ciętej riposty, proszę – wtrącił Paweł, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Przecież tylko pytam. Skoro prezent za prawie dwieście złotych leży w śmietniku, to chciałam wiedzieć, czy cię nie uczulił.
Paulina zaczerwieniła się na szyi.
– Nie wiem, o czym mama mówi.
– Ja też nie wiedziałam, dopóki nie otworzyłam kubła i nie zobaczyłam znajomego pudełeczka.
– Mamo, to chyba jakiś przypadek – Paweł próbował łagodzić sytuację.
– Oczywiście, może Mikołaj się pomylił – prychnęłam.
I wtedy mnie olśniło. Już miałam już pomysł na rewanż.
Miałam satysfakcję
Nie należę do osób mściwych, ale też nie mam pamięci złotej rybki. Paulina wyrzuciła prezent do śmieci? Dobrze. Od teraz będzie dostawać dokładnie to, co sobie zasłużyła. Bez zbędnego lukru. Jej urodziny wypadały w styczniu. Jeszcze tego samego dnia powiedziała, udając skruszoną.
– Mamo, głupio wyszło z tym kremem… To znaczy, on naprawdę nie był dla mnie – plątała się w tłumaczeniach.
– No przecież mówiłaś, że liczy się gest – uśmiechnęłam się, parząc jej ziółka, które ponoć piła na cerę.
– Liczy się, jasne – odpowiedziała. – Tylko nie chciałam, żeby mama pomyślała, że jestem niewdzięczna.
– Ach, Paulinko, ja już nic nie myślę. Tylko działam – powiedziałam.
Kiedy nadszedł dzień jej urodzin, wszyscy zjechali się na kawę. Był tort – upiekłam, bo nie jestem barbarzyńcą. A potem przyszedł moment prezentów. Paweł wręczył jej pudełko z perfumami, jakieś drogie, bo aż się zarumieniła z zachwytu. Ja zaś podałam jej swoją torbę – owiniętą w papier z zeszłego roku.
– Och, mamo, nie trzeba było – rzuciła sztucznie.
– Ależ trzeba – odpowiedziałam. – Taki prezent niecodzienny.
Otworzyła. W środku leżał... zestaw do sprzątania: rękawice gumowe, gąbka, płyn do szyb i... różowy fartuszek. Zapadła cisza.
– No co? – rozłożyłam ręce. – Liczy się gest, prawda?
Paulina zbladła. Paweł spojrzał na mnie z przerażeniem. A ja tylko upiłam łyk kawy.
Było mi siebie żal
Przez resztę popołudnia Paulina siedziała jak na szpilkach. Wszyscy udawali, że nic się nie stało, ale atmosfera zgęstniała.
– Mamo… – odezwał się w końcu Paweł, gdy odprowadzał mnie do przedpokoju. – Po co to było?
– O czym mówisz, kochanie? – zapytałam, wkładając płaszcz.
– Ten zestaw… do sprzątania. Przesadziłaś. Paulina była naprawdę zaskoczona.
– Zaskoczenie to część niespodzianki – odpowiedziałam spokojnie. – Poza tym… chyba nie oczekiwała ode mnie kolejnego luksusowego kremu?
Spojrzał na mnie bez słowa.
– Nie rozumiem, czemu tak się uwzięłaś na Paulinę. Przecież ona się stara… tylko czasem może nie ogarnia.
– Nie jestem zawzięta. Tylko nie lubię, jak ktoś wyrzuca prezenty, które daję z dobrego serca i potem udaje, że to przypadek.
Wróciłam do siebie. Przez chwilę poczułam ukłucie… może żalu? Nie. Raczej zawodu. Paweł kiedyś potrafił trzymać moją stronę. Tylko teraz wszystko kręciło się wokół niej. Paulinki. Zawsze delikatnej, zmęczonej i „biednej”. Następnego dnia rano dostałam SMS-a. Od niej.
„Mamo, przepraszam. Zrozumiałam przekaz. Mam nadzieję, że kiedyś sobie to jakoś wyjaśnimy”.
Odpisałam tylko:
„Dobrze. Kiedyś”.
Nie miałam zamiaru tak łatwo odpuszczać. A w mojej głowie pojawił się kolejny pomysł.
Uśmiechnęłam się słodko
Minęły dwa tygodnie. Paulina się nie odzywała. Czułam, że coś się kroi – i nie pomyliłam się. Paweł wpadł do mnie sam, z niepokojem na twarzy.
– Mamo, słuchaj… Paulina cały czas chodzi jakaś przygaszona, coś mruczy pod nosem, w nocy nie śpi…
– Może to przez ten fartuszek? – zapytałam niewinnie. – A może... przez wyrzucony krem?
– Wiesz, może naprawdę zareagowała zbyt impulsywnie. A ty się uparłaś! Przecież jesteście dorosłe kobiety.
– Właśnie, dorosłe. A dorosłość polega też na tym, że się ponosi konsekwencje swoich czynów. Ona mnie publicznie zlekceważyła. To nie był przypadek.
Spojrzał na mnie, trochę z wyrzutem, trochę z rezygnacją.
– No to może spróbujmy jakoś… naprawić atmosferę? W niedzielę przyjdziemy na obiad. Zrób, proszę, swój sernik. Paulina go uwielbia.
Uśmiechnęłam się słodko.
– Oczywiście, zrobię. A deser będzie… wyjątkowy.
I zrobiłam. Na obiad podałam rosół, schabowego i buraczki – klasyka. A deser... O, deser to było dzieło sztuki. Upiekłam sernik, jak prosił, a na wierzchu napisałam lukrowym pisakiem: „Dziękuję za szczerość, Paulinko”.
– Ooo, jakie śliczne! – zachwyciła się, zerkając na niego.
– Z serca – odpowiedziałam, krojąc kawałki. – Słodycz trzeba równoważyć ironią.
– Mamo, naprawdę… – Paweł westchnął, a ja tylko puściłam mu oczko.
Paulina uśmiechała się, ale ten uśmiech nie sięgał oczu. Wiedziała już, że ze mną nie wygrywa się w subtelności.
Osiągnęłam to, co chciałam
Od tej niedzieli wiele się zmieniło. Paulina zaczęła być... milsza. Teraz uśmiechała się szeroko, nawet jak dostała ode mnie słoik domowego smalcu.
– Mamo, jak pięknie pachnie! – powiedziała wtedy z entuzjazmem.
Nie robiłam już złośliwych prezentów. Przestałam, bo osiągnęłam to, co chciałam. Wiedziała, że nie jestem do urobienia jak plastelina. Że jak mi się nadepnie na odcisk, to nie popłaczę się w kącie, tylko elegancko, ale celnie oddam. Paweł zaś... chyba po raz pierwszy od dawna spojrzał na mnie inaczej. Może z uznaniem?
– Mamo, Paulina mówiła, że ostatnio wasze relacje się poprawiły – rzucił pewnego razu przez telefon.
– Tak? Boję się zapytać, co przez to rozumie – odparłam z przekąsem.
– Że jesteś… konkretna. I że trzeba się przy tobie pilnować – zaśmiał się.
– No proszę, w końcu mnie ktoś zrozumiał.
Czy to była zemsta? Nie. To była lekcja. Życia, relacji, wzajemnego szacunku. Paulina musiała zrozumieć jedno: ja nie oczekuję laurek, ale nie pozwolę się traktować jak śmieć.
Grażyna, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po długiej rozłące postanowiłam w końcu odwiedzić syna. Przyjechałam bez zapowiedzi i nie byłam gotowa na taki widok”
- „Przyleciałem z Norwegii na święta i zamiast powitania, pocałowałem klamkę. Nie sądziłem, że żona wykręci mi taki numer”
- „Na mikołajki dostałam od teściowej książkę kucharską. Myśli, że nie mam nic do roboty poza pichceniem obiadków mężowi”