Reklama

Nie wiem, co jest gorsze – kiedy ktoś mówi ci prosto w twarz, że cię nie lubi, czy kiedy tylko czujesz to w spojrzeniach, w gestach, w tej zimnej, nieprzyjemnej ciszy. Moja teściowa nigdy nie powiedziała, że ma ze mną problem. Ale każde nasze spotkanie było tego potwierdzeniem. Kiedy odwiedzaliśmy ich z Tomkiem, starałam się. Zawsze miałam na sobie coś schludnego, nie za drogiego, nie za krzykliwego – żeby nie było „za bardzo”. Pomagałam w kuchni, nie narzucałam się z rozmową. Przynosiłam ciasta. Albo jakieś drobne prezenty – kaktus w ozdobnej doniczce, pachnące mydełka. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”.

Teściowa rozmawiała głównie z Tomkiem. O pogodzie, o jego pracy, o tym, jak bardzo przypomina ojca. Ja siedziałam obok, jak widmo. Zawsze za cicho, zawsze nie w porę. Nie wiem, może to moja wina. Może nigdy nie będę „dość dobra”. To boli. Jak wtedy, gdy spędziłam dwa dni, szukając dla niej idealnego szala – jasnego, wełnianego, z subtelnym wzorem, dokładnie w jej stylu. Pakowałam go z sercem. A przed samym wyjazdem do teściów...

– Myślisz, że jej się spodoba? – zapytałam Tomka przy kuchennym stole.

Wzruszył ramionami, nawet nie patrząc na mnie.

– Na pewno. To tylko szal. Nie przesadzaj.

To tylko szal. Tylko moja nadzieja, że może tym razem usłyszę coś miłego. Że może choć na chwilę poczuję się częścią tej rodziny. Ale nic z tego. I chyba nigdy nie będzie.

Bo przecież tak trzeba

W salonie panował ten nieznośny porządek, jakby nikt tam nigdy naprawdę nie usiadł, nie zaśmiał się głośno, nie rozlał kawy. Kanapa była sztywna, poduszki ułożone idealnie, jak od linijki. Siedzieliśmy w kółeczku – ja, Tomek, jego ojciec i ona. Teściowa. Siedziała wyprostowana, z filiżanką herbaty w dłoni, którą co chwilę bez pośpiechu unosiła do ust. Obok niej stał szklany stolik, na nim patera z ciastem, którego nikt nie ruszał. Zebrałam się w sobie. Pomyślałam, że to dobry moment, żeby wręczyć świąteczne prezenty. Zebrałam się w sobie. Potem sięgnęłam do torby i wyciągnęłam pakunek, który owijałam dzień wcześniej przez godzinę. Papier był kremowy, w delikatne liście, a kokardka lekko przechylona, ale nie miałam siły jej poprawiać.

– Mamo… – zaczęłam i poczułam, jak gardło mi się lekko zaciska. – A to dla ciebie.

Podniosła na mnie wzrok. Jej mina się nie zmieniła, była spokojna, prawie obojętna. Wzięła paczkę, rozpakowywała ją z taką ostrożnością, jakby obawiała się, że może się ubrudzić. Papier zsunął się powoli, aż w końcu w dłoniach trzymała szal. Spojrzała na niego i wtedy to powiedziała:

– Naprawdę nie musiałaś.

Uśmiechnęłam się krótko, żeby ukryć, co poczułam. Może miałam nadzieję, że doda coś jeszcze. Ale nie. W milczeniu odłożyła szal na bok, obok pilota do telewizora. Nawet nie przyłożyła go do szyi. Nie spojrzała na mnie.

– Mam już taki. Ale może przyda się komuś – dodała po chwili, sięgając znów po filiżankę.

– Och… nie wiedziałam. To nic. Może rzeczywiście… – urwałam, próbując się uśmiechnąć.

Tomek patrzył gdzieś przed siebie. Udawał, że nie słyszy. Teść otworzył swój prezent i podziękował głośno, jakby chciał przerwać to niezręczne zawieszenie. Ja siedziałam tam, z dłońmi splecionymi na kolanach, czując się jak dziecko, które przyniosło rysunek i zostało odprawione wzrokiem. Chciałam zniknąć. Ale uśmiechałam się dalej, bo przecież tak trzeba.

Nikt mnie nie potrzebował

Potrzebowałam chwili oddechu. Wzięłam pustą filiżankę i powiedziałam, że zrobię sobie herbatę. Kuchnia teściowej była sterylna. Pachniała cytrynowym płynem do blatów, wszystko miało swoje miejsce. Zastanawiałam się, czy gdybym przesunęła cukierniczkę o centymetr, ona by to zauważyła. Podeszłam do czajnika, wlałam wodę, włączyłam go i usiadłam przy stole. Blat był chłodny pod moimi palcami.

W tej ciszy, z dala od salonu, zrozumiałam, jak bardzo chciałam uciec. Nie chodziło nawet o ten szal. Chodziło o wszystko, co było wcześniej i wszystko, czego nigdy nie było. Te rozmowy, których nigdy nie odbyłyśmy. Te spojrzenia, które omijały mnie jak mebel. Ta jej powściągliwość, którą udawała uprzejmość, a która w rzeczywistości była murem. Zastanawiałam się, czy coś zrobiłam nie tak. Może powinnam była kupić inny kolor. Może lepiej było nie kupować nic. Może miała rację, mówiąc, że nie musiałam.

Czajnik kliknął. Wstałam, zalałam herbatę, wróciłam na chwilę do kuchennego stołu. Chciałam zostać tam dłużej. Zniknąć w tej pustce, w tej ciszy, która chociaż bolała, nie zadawała kolejnych ciosów. Wiedziałam jednak, że zaraz zawołają mnie z powrotem. Że znów będę musiała przybrać ten grzeczny uśmiech. Ale przez te kilka minut siedziałam tam jak u siebie. Nikt mnie nie potrzebował. I to było jednocześnie bolesne i kojące.

Przecież się starasz. To wystarczy

Wracaliśmy samochodem w ciszy. Tomek prowadził, patrzył przed siebie, a ja opierałam głowę o szybę, śledząc ciemniejące niebo i rozmywające się światła mijanych domów. W środku zbierało mi się na płacz, ale wiedziałam, że nie mogę. Nie teraz, nie przy nim. Chciałam tylko wrócić do domu, zrzucić z siebie ten wieczór, wytrzeć z twarzy ten uśmiech, który trzymałam przez całą wizytę jak maskę.

– Tomek – odezwałam się cicho. – Mogę cię o coś zapytać?

– Mhm – mruknął, nie odrywając wzroku od drogi.

Zacisnęłam dłonie na pasku torebki, zebrałam odwagę.

– Czy ona mnie kiedykolwiek zaakceptuje?

Tomek spojrzał na mnie kątem oka, ale zaraz znów wbił wzrok przed siebie.

– Po co ci to? Przecież się starasz. To wystarczy.

– Nie. To nie wystarcza – odpowiedziałam szybko, zbyt szybko. W głosie czułam drżenie, ale nie potrafiłam już tego powstrzymać. – Boję się, że już zawsze będę dla niej nikim.

– Przesadzasz – westchnął. – Ona po prostu taka jest. Nie pokazuje emocji. To nie znaczy, że cię nie lubi.

– Nie mówiła, że mnie nie lubi. Ale też nigdy nie powiedziała, że mnie lubi. Ani razu. Nigdy nie spojrzała na mnie z ciepłem. Nawet dziś. Widziałeś, jak zareagowała na prezent?

Tomek wzruszył ramionami.

– Może naprawdę miała już taki szal. Przecież nie mogła tego przewidzieć.

– Nie chodzi o szal! – przerwałam mu, czując, że głos mi się łamie. – Chodzi o to, że ja się staram. Od początku. A ona... ona nawet nie próbuje.

Samochód zwolnił na światłach. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

– A ty? Ty też nie widzisz, jak to wygląda? – zapytałam już ciszej. – Jak się tam czuję?

Nie odpowiedział od razu. Po chwili tylko powiedział:

– Może nie chcesz tego usłyszeć, ale myślę, że za bardzo to bierzesz do siebie.

Odwróciłam wzrok i wpatrywałam się w noc za szybą.

– Jasne – powiedziałam cicho. – Może to tylko ja. Może sobie coś wymyślam. Jak zwykle.

Nie odpowiedział. Włączył kierunkowskaz i skręcił w naszą ulicę. Nie mówił już nic aż do samego domu. A ja wiedziałam, że ta rozmowa nie przyniosła żadnego rozwiązania. Tylko kolejny chłód. Tylko kolejne pytania.

Zawsze było jakieś „ale”

Zanim poznałam Tomka, nie wyobrażałam sobie, że można wejść w cudzą rodzinę i od razu czuć się tam jak u siebie. Wiedziałam, że to zawsze wymaga czasu. Tyle że minęły lata, a ja nadal nie czułam się nawet jak gość, tylko jak pomyłka, którą ktoś przez grzeczność wpuszcza do środka. Pamiętałam dokładnie nasze pierwsze spotkanie. Włożyłam wtedy granatową sukienkę z małym kołnierzykiem, taką trochę szkolną. Nie chciałam wyglądać zbyt krzykliwie. Po obiedzie usiedliśmy w salonie, a teściowa – wtedy jeszcze tylko mama Tomka – zerknęła na mnie z góry i powiedziała:

– Ładna sukienka, ale powinnaś chodzić w innych kolorach.

Wtedy się uśmiechnęłam. Zbyt mocno, zbyt szybko. Dopiero wieczorem, kiedy siedziałam sama w pokoju Tomka, dotarło do mnie, że to nie był komplement. To był komentarz. Subtelny, ale jednoznaczny. Jak każdy, który później padał. Zawsze było jakieś „ale”. Gdy upiekłam sernik – był zbyt słodki. Gdy zaproponowałam pomoc w kuchni – „dziękuję, dam sobie radę”. Gdy chciałam pomóc z zakupami – „nie trzeba, i tak już wszystko gotowe”. Była uprzejma. Tylko ta uprzejmość była grą.

W tamtych chwilach tłumaczyłam to sobie, że może nie przywykła do obcych ludzi. Może była przyzwyczajona, że wszystko robi sama. Może jestem z innego świata. Może po prostu nie umiem. Nie umiem zdobyć czyjegoś zaufania, nie umiem być wystarczająco dobra. Czasem patrzyłam na siebie w lustrze i pytałam: co ona w tobie widzi? Co jej przeszkadza? Że nie pochodzę stąd? Że nie mam mocnego charakteru? Że nie mówię pewnym głosem? A może po prostu nie jestem jej córką. Może to wystarczy, żeby mnie nie przyjąć. Z czasem przestałam zadawać pytania. Nie było na nie odpowiedzi. Były tylko krótkie spotkania, chłodne rozmowy i moja coraz głębsza potrzeba, żeby chociaż raz usłyszeć coś, co nie zostawi śladu.

Paulina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama