Reklama

Odkąd wyszłam za mąż, co roku w grudniu bawię się w tę samą grę: „Zadowól teścia prezentem”. Mój mąż to jedynak, a teść jest wdowcem, więc wszystkie święta spędzamy razem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że mój teść ma wyjątkowy talent do psucia atmosfery. Jednak w tym roku postanowiłam się bardziej postarać. Przeszukałam internet, zasięgnęłam języka, obejrzałam dziesiątki krawatów, aż w końcu wybrałam taki, który był idealny. Włoska robota, jedwab, elegancki, klasyczny, niebanalny, ale nie ekstrawagancki. I co? No właśnie.

Chciałam być miła

Wieczorem, tydzień przed Wigilią, siedzieliśmy z mężem w salonie. Ja z laptopem na kolanach, on z telefonem w ręku.

– Co my mu kupimy w tym roku? – zapytałam w końcu, z westchnieniem. – Znowu nie padła żadna sugestia, a do świąt coraz bliżej.

– Nie wiem… a co myślisz o butelce koniaku? – rzucił Marek bez większego zaangażowania.

– Serio? Po zeszłorocznej tyradzie, że „alkohol to nie prezent, tylko podstępna forma demoralizacji”? – spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

– No to może książka? – spróbował jeszcze raz.

– Powiedział wtedy, że „nie ma czasu na czytanie bredni”. Nie, Marek, w tym roku ja się tym zajmę. Znajdę coś, co mu zamknie usta – powiedziałam z determinacją.

Dwa dni później przyszła paczka z krawatem. Otworzyłam ją z drżącymi rękami. Jedwab był chłodny i gładki w dotyku. Głęboka zieleń z delikatnym, srebrzystym wzorem. Idealny. Nawet sobie wyobraziłam, jak tato go zakłada na święta i mówi: Julia, wreszcie ktoś o mnie pomyślał. Spojrzałam na męża z triumfem.

– Zobacz. Piękny, prawda?

– Wygląda drogo – mruknął.

– Bo jest drogi, ale było warto. Nie może marudzić. Tym razem nie.

– Okej, ale jeśli znowu powie, że mu nie pasuje, to…

– To dostanie figę z makiem. W ramce. Ze złotym grawerem: „Dla najbardziej wybrednego dziadka świata” – rzuciłam ze śmiechem.

Marek się zaśmiał. Ja też. Wtedy jeszcze myślałam, że to żart.

Serce mi waliło

Nadeszła Wigilia. Teść przyjechał punktualnie, w czarnym płaszczu i z miną jakby właśnie wracał z pogrzebu.

– Cześć, tato! Wesołych świąt! – przywitałam go z uśmiechem.

– Aha, cześć, dziecko. Zimno dzisiaj. W tym roku kiepsko z opadami śniegu. Klimat się psuje – odpowiedział, omiatając mnie spojrzeniem.

Wieczór przebiegał w miarę spokojnie, aż do momentu wręczania prezentów. Moja córka podskakiwała z radości, Marek rozpakowywał kolejne skarpety i piżamy, a ja podsunęłam tacie starannie zapakowane pudełko z krawatem.

– Proszę, tato. Coś specjalnie dla ciebie – powiedziałam, jakby od niechcenia, choć serce mi waliło.

Teść spojrzał podejrzliwie, odpakował powoli papier, otworzył pudełko... i zmarszczył brwi.

Krawat?

– Tak. Włoski jedwab, klasyczny kolor. Naprawdę wybrałam z sercem.

– Hm. – Zamilkł na dłuższą chwilę, po czym pokręcił głową. – No nie wiem, Julio… Wolę cieplejsze odcienie. A ten wzorek? Trochę… jakby babciny.

Zamarłam.

– Babciny? – powtórzyłam, śmiejąc się nerwowo. – Przecież to wzór geometryczny!

– A poza tym... krawatów to ja mam pełną szufladę. Tylko jeden noszę.

Marek spojrzał na mnie z ukosa. Wiedział, co nadchodzi.

– No to bardzo przepraszam, że śmiałam się postarać – powiedziałam lodowato. – Widocznie znowu nie trafiłam w gust.

Podniosło mi się ciśnienie

Zapadła niezręczna cisza. Nawet nasza córka, która jeszcze chwilę temu z radością układała swoje nowe kredki w rządek, spojrzała niepewnie w stronę stołu. Teść siedział z miną święcie przekonanego o swojej racji, nieświadomy, że właśnie zniszczył mi cały wieczór.

– Tato… – Marek zaczął ostrożnie. – Julia naprawdę się postarała. Szukała tego krawata kilka dni. Chciała, żebyś się ucieszył.

– Ale ja nie mówię, że się nie cieszę – obruszył się teść. – Po prostu… no, jest, jak jest. Nie każdy ma taki sam gust, prawda? Przecież nie będę udawał, że mi się podoba, jeśli nie do końca…

– Nie trzeba udawać – przerwałam mu chłodno. – Wystarczy czasem ugryźć się w język. Tak po prostu, z grzeczności.

– Grzeczności? A to teraz nie wolno powiedzieć, co się myśli? – Zrobił wielkie oczy.

– Można, tato, ale nie w Wigilię. I nie, kiedy ktoś się stara – parsknęłam.

– Oj, Julia… – westchnął Marek.

– Nie! – rzuciłam, czując, jak podnosi mi się ciśnienie. – Każdego roku próbuję trafić z prezentem. Książki były złe, alkohol był zły, szalik „za gryzący”, krem „dla emerytów”. No to teraz miał być krawat, elegancki, porządny, a i ten nie pasuje!

Tato zacisnął usta.

– Przykro mi, jeśli cię uraziłem – mruknął. – Po prostu… nie umiem udawać.

– To za rok nie będziesz musiał – uśmiechnęłam się słodko. – Bo nie będzie prezentu.

Czułam, jak we mnie buzuje

Po tej wymianie zdań wieczór zamienił się w festiwal pozorów. Marek próbował ratować atmosferę, opowiadając jakąś anegdotę z pracy, a ja tylko coraz mocniej zaciskałam zęby. Po kolacji teść rozsiadł się w fotelu, jakby nic się nie stało. Nasza córka wskoczyła mu na kolana z nową książeczką.

Dziadku, poczytasz?

– Oczywiście, kochanie – powiedział z łagodnym uśmiechem, zupełnie innym niż ten, którym częstował mnie od początku dnia.

Patrzyłam na nich i czułam, jak we mnie buzuje.

– Chodź – szepnęłam i pociągnęłam męża do kuchni. – Musimy pogadać – rzuciłam ostro.

Błagam cię, nie teraz. Mała się bawi, tato się trochę rozluźnił…

– A ja się zagotowałam. Ile razy mam jeszcze udawać, że wszystko jest okej? Co roku to samo. Ty milczysz, a ja obrywam.

– Nieprawda. Widzisz, że staram się rozładować napięcie. Jak ty zaczynasz z przytykami, to…

– Bo ile można znosić? On mnie traktuje jak służącą z obowiązkiem przynoszenia podarunków na zamówienie. I jeszcze wybrzydza. W życiu nie słyszałam od niego zwykłego „dziękuję”.

Marek westchnął, oparł się o zlewozmywak.

– Słuchaj… za rok po prostu zróbmy inaczej. Coś neutralnego. Albo ja się tym zajmę.

Za późno. Za rok dostanie figę z makiem – powiedziałam i zaczęłam zmywać naczynia.

Poczułam ulgę

Wigilia dobiegła końca. Tato wrócił do siebie z pudełkiem pod pachą – tym samym, w którym przyniosłam mu krawat. Nawet go nie wyjął. Marek próbował mi wmówić, że „może się przeprosi, jak ochłonie”, ale ja doskonale znałam mojego teścia. Jego wersja przeprosin to „trzeba było nie przesadzać, dziecko”. Zbliżał się Sylwester. Usiadłam przy kuchennym stole z notatnikiem i filiżanką herbaty. Zamiast listy postanowień, napisałam jedno zdanie drukowanymi literami:

„Nie będę już nikogo uszczęśliwiać na siłę”.

– Co robisz? – zapytał Marek, podchodząc z tyłu.

Spisuję postanowienia. A raczej jedno. Chcesz przeczytać?

Przeczytał i się uśmiechnął.

– Brzmi… poważnie, ale może dobrze. Tato czasem naprawdę przegina. Wiesz, że on taki jest.

– Po prostu nie umie docenić wysiłku innych. A ja już nie mam na to siły. Od przyszłego roku prezenty tylko dla tych, którzy umieją powiedzieć: „dziękuję”.

– Czyli… figa z makiem?

– I to dosłownie – odparłam z uśmiechem. – Już mam plan.

Mąż zaśmiał się, kręcąc głową.

Jesteś jednak okrutna.

– Nie okrutna. Po prostu uczę się stawiać granice.

Pocałował mnie w czoło.

– I za to cię kocham.

Spojrzałam na niego, czując ulgę. Może w przyszłym roku święta będą inne. Może nie idealne, ale moje. I bez grymasów przy choince.

Docenił mój dowcip

Nowy rok przyszedł bez wielkich fajerwerków, bez hucznej imprezy. Spędziliśmy go w domu, grając z córką w gry planszowe i jedząc pizzę w piżamach. I to był najlepszy sylwester od lat. Rok później, jak zapowiedziałam, zamówiłam ozdobną ramkę, a na kartoniku przykleiłam połówkę zasuszonej figi i rozsypałam wokół trochę maku. Na koniec dodałam kartkę z eleganckim napisem:

„Dla najbardziej wybrednego dziadka świata”.

Marek spojrzał na gotowe dzieło i skrzywił się lekko.

– Nie przesadzasz?

– Nie – odpowiedziałam pewnie. – To dokładnie tyle, ile trzeba. Ironia w ładnym opakowaniu. On dostaje ode mnie to, czego chciał: coś, czego nie musi nosić, nie musi czytać, nie musi nawet komentować. Idealny prezent.

– A jak się obrazi?

To niech się obrazi.

– Dobra – westchnął. – Ale jeśli się pokłócicie, ja idę po popcorn.

25 grudnia odwiedziliśmy teścia. Postawiłam rameczkę na jego komodzie, obok bibelotów.

– O, to dla mnie? – zapytał podejrzliwie.

– Tak, tato. Od serca.

Zbliżył się, przeczytał napis i… parsknął śmiechem.

– No, no. A to mi Julia przyłożyła.

– Za rok możesz dostać kawałek starego piernika. Jeszcze zobaczę – rzuciłam z uśmiechem.

Nie powiedział już nic. A ramka stoi do dziś.

Julia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama