Reklama

Nie wiem, kto pierwszy uznał, że teść jest jak ojciec. U mnie się to zdecydowanie nie sprawdziło. Bo jak tu traktować kogoś jak ojca, skoro ten ktoś traktuje cię jak darmową pomoc domową? Przez pierwsze lata małżeństwa zaciskałam zęby i tłumaczyłam sobie, że to już starszy człowiek, samotny, zgorzkniały, może po prostu życie nie było dla niego łaskawe. Jednak kiedy po raz setny usłyszałam, że ziemniaki są za mało posolone, a mięso zbyt suche, coś we mnie pękło.

Mój mąż, oczywiście, zawsze wolał milczeć.

– To mój ojciec, więc bądź dla niego wyrozumiała – powtarzał do znudzenia.

Jestem wyrozumiała. Naprawdę. Jednak wszystko ma swój kres. W tamtym roku, gdy szykowałam paczki na mikołajki, wpadłam na genialny pomysł. Mały żart. Złośliwy, ale w granicach dobrego smaku. W końcu co innego można dać wiecznie niezadowolonemu staruszkowi? Rózgę.

Zrobiło mi się gorąco

Rok temu, 6 grudnia, jeszcze zanim otworzyłam oczy, słyszałam, jak teść krząta się w kuchni. Włączył radio na cały regulator. Zeszłam na dół w szlafroku, zaspana i lekko zirytowana.

Możesz trochę ściszyć? – rzuciłam półgłosem, sięgając po kubek do kawy.

– A co, przeszkadza? – obruszył się. – Rano człowiek powinien się cieszyć, a w radiu przynajmniej coś radosnego.

Zamrugałam, ale nie skomentowałam. Miałam plan. Czekałam, aż mąż wróci ze spaceru z psem.

– Proszę bardzo, Mikołaj przyszedł – uśmiechnęłam się sztucznie, podając mu pakunek.

Rozwinął folię, spojrzał, i nagle... uśmiechnął się.

– O! Jak za dawnych lat. Mój ojciec zawsze mi taką dawał. Prawdziwy kawałek tradycji! – zachwycił się. – Piękna, solidna, nie to, co te chińskie badziewia.

Zrobiło mi się gorąco.

Naprawdę ci się podoba? – spytałam niepewnie.

– Oczywiście! – pokiwał głową. – Wreszcie ktoś o mnie pomyślał.

Spojrzałam na Marcina, ale ten udawał, że nie wie, o co chodzi. No i tak. Dałam rózgę, żeby dać do zrozumienia. A wyszło, że wzruszyłam staruszka.

– Będę ją trzymał przy fotelu – oświadczył wesoło. – Jakby ktoś się nieładnie zachowywał, to się przyda!

Zawiesił na mnie spojrzenie i puścił oko.

Zabrakło mi słów

Oczywiście rózga wylądowała tam, gdzie zapowiedział – przy fotelu, zaraz obok pilota do telewizora i szklaneczki z ziołową herbatką.

– Możesz podać mi herbatę? Taką z cytrynką, nie jakąś lurę jak ostatnio – rzucał przez ramię, nie odrywając wzroku od wiadomości.

– Tato, mam ręce w cieście – odpowiedziałam spokojnie, zagniatając ciasto drożdżowe.

– No to zmyj, przetrzyj i zrób herbatę – powiedział tonem, jakbym była jego gosposią. – Bo rózga już czeka.

Zamrugałam.

– Czy ty mi właśnie grozisz?

– Ależ skąd – roześmiał się. – To taki żart! Mikołajkowy. Widzisz, jaką mam radochę z tej twojej rózgi?

Nie miałam słów. Po południu, gdy usiedliśmy do obiadu, teść z dumą stukał końcem rózgi o stół.

Kiedyś to były czasy. Dzieci wiedziały, co to dyscyplina. Teraz? Wszyscy się cackają.

– To weźmiesz ją ze sobą, jak będziesz szedł do przychodni? – rzuciłam złośliwie. – Może kolejka się szybciej ruszy.

– Złośliwość to objaw niedoboru witamin – odparł z kamienną twarzą.

– Albo cierpliwości – odcięłam się i spojrzałam na męża. – A ty? Nic nie powiesz?

Marcin westchnął.

– Tato... Może jednak ta rózga to nie jest najlepszy pomysł...

– Mylisz się, synu. To najlepszy prezent, jaki dostałem od lat.

A ja czułam, że to był najgorszy pomysł, na jaki wpadłam.

Miałam dość

W kolejnych dniach rózga stała się stałym elementem krajobrazu naszej kuchni i salonu. Teść nosił ją ze sobą, jakby to był berło. Przy obiedzie, przy telewizji, nawet przy czytaniu gazety – rózga była zawsze pod ręką.

– Wiesz, że znowu nie wyprasowałaś dobrze mojej koszuli? – zapytał pewnego poranka, wymachując rózgą w moim kierunku.

– Tato, nie jestem twoją żoną ani służącą – odpowiedziałam spokojnie, ale tonem, który jasno dawał znać, że mam już dość.

– Ale jesteś synową. A to zobowiązuje. Kiedyś kobiety wiedziały, co do nich należy. Widziałem ostatnio w telewizji jak...

– Tato, naprawdę – przerwał mu Marcin, wychodząc z łazienki z ręcznikiem na ramieniu. – Może daj już Weronice spokój. Cały czas się jej czepiasz.

Teść spojrzał na mnie spod oka, a potem uśmiechnął się chytrze.

Bo się lubię czepiać. A rózga? Rózga tylko pomaga utrzymać dyscyplinę. Prawda?

Odpowiedziałam mu spojrzeniem, które mogło zabić. Wieczorem, w sypialni powiedziałam mężowi, co o tym wszystkim sądzę.

– Albo ty z nim pogadasz, albo pakuję się i jadę do mamy. Mam tego dosyć.

– Wiem – westchnął. – On się chyba poczuł... potrzebny. I coś mu odbiło.

– Potrzebny? On się zachowuje, jakby był szefem mafii! Tylko zamiast pistoletu trzyma rózgę!

Marcin parsknął śmiechem, ale szybko spoważniał.

– Dobra. Jutro z nim pogadam. Obiecuję.

Jednak „jutro” przy teściu nie było takie proste...

Było mi go żal

Nazajutrz, po śniadaniu, Marcin w końcu znalazł odwagę. A może po prostu nie miał już wyjścia. Teść znowu się wtrącał – od przyprawiania zupy po ustawienie poduszek na kanapie.

– Tato, musimy pogadać – zaczął mój mąż, opierając się o framugę drzwi.

No to gadaj – odpowiedział beztrosko senior rodu, nie podnosząc wzroku znad krzyżówki.

– Chodzi o… rózgę. I o twoje zachowanie. Weronika nie mówi ci tego wprost, ale ma dość. Ja też. Ta cała zabawa zrobiła się trochę... nie na miejscu.

Teść odłożył długopis, spojrzał na nas jak na grupę przedszkolaków.

– Czy ja dobrze słyszę? Przeszkadza wam, że mam trochę poczucia humoru? Rózga wam nie pasuje? To, czemu mi ją daliście?

– Bo to miał być żart, tato – powiedziałam, wchodząc do pokoju. – Sugerujący, że czasem bywasz... no, trudny.

– Aha! Czyli prezent złośliwy – skrzywił się. – No to teraz się nie dziwię. Tylko mnie się ta rózga naprawdę spodobała. Może przypomniała mi dzieciństwo, może czasy, kiedy coś jeszcze zależało ode mnie. A teraz? Jestem starym grzybem, który wam tylko przeszkadza.

– Tato, nikt tak nie mówi – Marcin próbował załagodzić sytuację.

– Ale tak się czuję – burknął i odwrócił wzrok. – Więc darujcie sobie te wykłady. Jak się wam nie podoba, to zabierzcie mi tę przeklętą rózgę i wyrzućcie. Co mi tam.

Zamilkliśmy. Rózga leżała i czekała, kto pierwszy ją zabierze.

Wybuchnęłam śmiechem

Wieczorem, gdy teść zaszył się w swoim pokoju, usiedliśmy z Marcinem przy stole.

– I co teraz? – zapytałam, mieszając herbatę. – Zabrać mu to? Zostawić? Udawać, że nic się nie stało?

– Nie wiem. Mam wrażenie, że on... naprawdę się tej rózgi uczepił jak jakiegoś talizmanu – westchnął Marcin. – Może czuje się nieważny i to był jego sposób na odzyskanie kontroli?

– No to świetnie. Niech sobie kupi sudoku w twardej oprawie. A nie traktuje mnie jak kelnerkę – mruknęłam.

Nie musieliśmy długo czekać. Następnego dnia rano teść wyszedł do kuchni z powagą generała.

– Dobrze. Skoro rózga wzbudza tyle kontrowersji, postanowiłem ją oddać – oświadczył uroczyście. – Ale nie byle jak.

Położył ją na środku stołu i wyjął flamaster.

– Co on robi? – szepnęłam do Marcina.

– Nie wiem.

Na rózdze pojawił się napis: „Na pamiątkę. Dla synowej z charakterem”.

Teraz możesz ją sobie zatrzymać – powiedział, patrząc na mnie z półuśmiechem. – Bo chociaż była złośliwa, to przynajmniej szczera.

Zaniemówiłam, a potem... wybuchnęłam śmiechem.

– Dobrze. Tylko nie licz, że będę ci teraz parzyła herbatę na zawołanie.

– Spokojnie. Teraz to już relikt. Jak ja – rzucił i wyszedł do swojego pokoju, zostawiając nas z tym dziwacznym „trofeum”.

– I co teraz zrobisz? – spytał Marcin.

– Oprawię ją w ramkę. I powieszę nad czajnikiem. Będzie przypominać, że z niektórymi prezentami trzeba uważać.

I choć rózga zniknęła z jego rąk, to nie był to koniec jego rewolucyjnych pomysłów.

W końcu się z nim dogadałam

Minęło kilka dni. Rózga zawisła nad czajnikiem, jak zapowiedziałam. Goście pytali, czy to jakaś ludowa ozdoba, a ja uśmiechałam się z przekąsem i mówiłam:

To rodzinne dziedzictwo. Symbol porozumienia międzypokoleniowego.

Teść przestał nią wymachiwać, ale zaczął znajdować nowe „pomoce dydaktyczne”. Pewnego dnia przyniósł z piwnicy starą tablicę korkową.

Zrobimy domową tablicę ogłoszeń. To będzie miejsce na uwagi, prośby, drobne skargi – oznajmił z entuzjazmem.

– Czyli teraz zamiast rózgi będziesz nas karcił notatkami? – zapytałam, przewracając oczami.

– A co, nieładnie? – odparł z udawaną powagą. – W demokratycznym domu każdy powinien mieć głos. Nawet emeryt.

Zaczęłam coś burczeć pod nosem, ale Marcin mnie powstrzymał.

– Daj mu się wyszaleć. Może mu przejdzie, jak się nagada do korka.

Teść nie tylko pisał własne karteczki, ale też zachęcał nas do zostawiania mu wiadomości. Jedną z nich zapamiętam na długo. Przypięłam ją pewnego wieczoru, po wyjątkowo męczącym dniu:

„Drogi tato, dzisiaj nie mam już siły. Nie proszę o pomoc, tylko o ciszę. PS: herbatę możesz zrobić sam”.

Następnego dnia znalazłam na tablicy jego odpowiedź:

„Dzisiaj zrobiłem. Bez rózgi. Za to z cytryną. W szafce na lewo. Dobranoc”.

I wtedy zrozumiałam, że może i nie wygram z jego charakterem, ale chyba nauczyliśmy się żyć obok siebie. Bez wojny. Z rózgą. A może nawet – z szacunkiem.

Weronika, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama