Reklama

Mieszkam sama, w bloku z wielkiej płyty. Z tych, co to pamiętają jeszcze kartki na mięso i saturatory na rogu. Czwarte piętro bez windy. Wdowa od ośmiu lat. Kiedy odszedł Stefan, mój mąż, myślałam, że pęknie mi serce. I może trochę pękło. Tylko wtedy, wiadomo – nie ma na to lekarza, nie ma recepty. Człowiek idzie dalej. Albo przynajmniej próbuje.

Reklama

Mam jedno dziecko – syna, Jacka. I jedną wnuczkę – Kasię. Moje oczko w głowie. Tyle razy sobie powtarzałam, że nie będę się wtrącać, że nie będę jak te babcie, co tylko krytykują, że wszystko nie tak. Ale jak się patrzy na taką małą istotkę, jak jeszcze pachniała mlekiem i tuliła się do szyi… to człowiek mięknie. I wszystko by dał. Nawet to, czego nie ma.

Czekałam na ten dzień

Kiedy dowiedziałam się, że Kasia idzie do Komunii, serce mi zadrżało. Tak, jakby to moje własne dziecko miało przystąpić do sakramentu. Nagle poczułam, że to może być ostatni moment, kiedy mogę dać jej coś, co przetrwa. Coś więcej niż pieniądze czy modne buty.

Chodziłam po księgarniach, grzebałam w internecie. W końcu znalazłam – Biblia w skórzanej oprawie, złocone brzegi, imienna dedykacja wypisana kaligraficznie na początku. „Kasi – żebyś nigdy nie była sama. Twoja Babcia, Halina”. Kosztowała więcej, niż powinnam była wydać. Ale nie żałowałam ani grosza. To miał być prawdziwy dar serca. Prezent, który będzie mogła otworzyć, kiedy świat będzie za głośny, a ludzie za obcy.

Kupując tę Biblię, nie myślałam o modzie ani lajkach na Instagramie. Myślałam o duszy. O nadziei. O tym, że może pewnego dnia, w jakiejś trudnej chwili, sięgnie po nią i przeczyta coś, co da jej siłę. Coś, co zostanie z nią na zawsze.

Wnuczka mnie wyśmiała

Światło słońca przeświecało przez liście jabłoni, rzucając na biały obrus mozaikę cieni. W ogrodzie ustawiono długi stół, udekorowany białymi balonami i girlandami z papierowych kwiatów. Catering już rozstawiony – koreczki, sałatki, ciasta. Z głośników sączył się cicho pop. Dzieci biegały z telefonami, robiąc selfie i kręcąc TikToki, a dorośli rozmawiali o kredytach i planach na wakacje.

Stałam z boku, trzymając pudełko przewiązane srebrną wstążką. Palce mi drżały. Serce biło mi jak u dziewczyny przed randką. Ubrałam się najładniej, jak potrafiłam – kremowa sukienka, korale, włosy ułożone u fryzjerki.

– Mogę chwilkę? – zapytałam, podchodząc bliżej stołu.

Kilka osób spojrzało, ktoś uciszył muzykę. Wstałam obok Kasi. Miała na sobie śnieżnobiałą sukienkę i wianki z gipsówki. Spojrzała na mnie z lekkim znudzeniem.

– Kasieńko – zaczęłam, głos mi zadrżał – to nie jest prezent, który się psuje. To nie jest coś, co się znudzi. To coś, co może być z tobą zawsze. To Biblia dla ciebie.

Podałam jej ozdobny pakunek. Rozwiązała wstążkę, otworzyła wieczko. Przez chwilę patrzyła w milczeniu. A potem parsknęła śmiechem.

– Babciu, serio? Kto jeszcze daje Biblię na komunię?

Wybuch śmiechu. Ktoś rzucił z tyłu:

– Dobrze, że nie różaniec z bursztynów.

Nie wiedziałam, co zrobić z rękami. Z oczami. Ze sobą. Spuściłam głowę. Łzy napłynęły do oczu. Cicho usiadłam na uboczu. Nikt nie podszedł. Nikt nie powiedział nic. Byłam przezroczysta. Niewidzialna.

Było mi przykro

Weszłam do kuchni, kiedy goście zajęci byli ciastem i rozmowami. Jacek stał przy zlewie, nalewał sobie wodę. Odwrócił się i spojrzał na mnie tak, jakby wiedział, że przychodzę z czymś trudnym. Ale nie powiedział nic.

To było żenujące – zaczęłam cicho, ledwo powstrzymując łzy. – Próbowałam dać jej coś od serca. To był prezent… z duszą.

– Mamo, proszę cię… – westchnął ciężko. – Dzisiaj dzieci żyją inaczej. Ty tego nie zrozumiesz. Ona się po prostu śmiała. Nie miała złych intencji.

– Ale wszyscy się śmiali – przerwałam mu ostro. – Pozwoliliście jej mnie upokorzyć. Na oczach całej rodziny. Czy ja już nic nie znaczę?

Spojrzał na podłogę. Oparł się biodrem o blat. Milczał chwilę, jakby szukał słów, które nie będą ani za ostre, ani za miękkie.

– Mamo… to był tylko żart. Kasia nie wiedziała, jak zareagować. Ty zawsze wszystko robisz… inaczej. Mocno. Z uczuciem. Ale to dla niej za dużo.

– Za dużo?! – podniosłam głos. – Za dużo to jest śmiechu z wiary. Za dużo pogardy dla tego, co ważne. Ja nie dałam jej zegarka ani bransoletki. Dałam coś, co miało ją chronić!

– Wiem… – powiedział cicho. – Ale ona tego teraz nie rozumie. Może kiedyś zrozumie.

Odwróciłam się do okna. Patrzyłam, jak Kasia z koleżankami nagrywa filmik przy huśtawce. Śmiała się. Jakby nic się nie stało.

– A jeśli nie? – zapytałam, nie odrywając wzroku od szyby. – Jeśli nie zrozumie nigdy?

Nie odpowiedział.

Chciało mi się płakać

Wieczór zapadał cicho. Ogród pustoszał, a w domu unosił się zapach wanilii z niedojedzonych ciast. Weszłam po cichu na górę – chciałam tylko wziąć sweter. Zawsze marznę wieczorem. Zatrzymałam się przed drzwiami do pokoju Kasi, bo usłyszałam jej głos.

Nie zgadniesz, co mi stara babcia dała na komunię – mówiła do telefonu, z przesadnym akcentem na „stara”. – Biblię. Serio. Biblię, jakąś starą księgę, pewnie z czasów dinozaurów.

Głos koleżanki: coś między śmiechem a zdziwieniem.

– No mówię ci, jeszcze tak to opakowała jak złoto. Stoję, rozpakowuję, a tu... trach, Jezus i te wszystkie przypowieści. Wszyscy patrzą, a ja mam ochotę się zapaść.

Kasia chichocze, naśladując mój głos:

– „To dar serca, Kasieńko”… Boże, ja prawie padłam. Dar serca! Jakby nie mogła dać karty podarunkowej do Zary.

Zamarłam. Stałam w korytarzu jak zamrożona. Czułam, jak moje ciało się kurczy, jakby chciało zniknąć. Jakby te słowa wślizgiwały się pod skórę i wypalały mnie od środka. Powoli cofnęłam się do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i długo patrzyłam w ciemność. I choć nie płakałam, w środku coś mi się rozpadło. Jak porcelanowa filiżanka – niby jeszcze w całości, ale już z rysą.

Nic do wnuczki nie docierało

Nazajutrz obudziłam się wcześnie, choć prawie nie spałam. Słońce przeciskało się przez żaluzje, rysując pasy światła na ścianie. Dom jeszcze spał. Wstałam cicho, założyłam sweter, którego nie zabrałam poprzedniego wieczoru, i zeszłam do kuchni. Parzyłam herbatę, gdy usłyszałam jej kroki.

– Kasieńko – powiedziałam spokojnie, gdy weszła – może pójdziemy na chwilkę na spacer? Tylko ty i ja.

Skrzywiła się, jakby zaproponowałam mycie okien.

– Teraz? Ale przecież...

– To tylko chwila. Chciałabym z tobą porozmawiać.

Wyszłyśmy w milczeniu. Szłyśmy alejką między drzewami, a ja zbierałam się w sobie. Wreszcie przerwałam ciszę:

– Wiem, że prezent, który ci dałam, był inny niż te, które dostałaś od innych. Ale ja… chciałam ci przekazać coś więcej niż rzecz. Coś, co kiedyś może uratować ci duszę. Wiarę. Spokój. Nadzieję.

Kasia westchnęła, przewróciła oczami.

– Babciu… to nie jest coś, czym się dzielisz z koleżankami. To w ogóle nie jest prezent. To jakaś… staroć.

Zatrzymałam się.

A czy wszystko musi być dla koleżanek? A coś dla siebie, dla serca?

Nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami. Poczułam, że nie słucha. Że już dawno jest gdzieś indziej – w telefonie, w świecie memów i lajków. Nie ze mną. Spojrzałam na nią. Była piękna. Młoda. Zamknięta.

– Chciałam ci opowiedzieć o sobie. O życiu. O tym, co mnie trzymało przy życiu, kiedy dziadek umarł. Ale chyba już nie chcesz mnie słuchać, prawda?

Kasia spojrzała gdzieś w dal. Milczała. Chyba chciała coś powiedzieć, ale słowa nie przyszły. Może się zawstydziła. Może przez sekundę coś poczuła. Ale nie przeprosiła. Nie przytuliła. Po prostu ruszyła dalej. Zostałam kilka kroków z tyłu.

W głowie mi się to nie mieści

Wróciłam do siebie. Autobus był duszny, śmierdziało chipsami i tanimi perfumami. Ludzie gapili się w telefony, nawet nie zauważyli starszej pani z siatką i zmęczonymi oczami. Kiedyś ktoś by ustąpił miejsca. Teraz – cisza, ekrany, słuchawki.

W mieszkaniu pachniało starością. To nie wstyd – po prostu zapach rzeczy, które nie są nowe. Przecież ja też już nie jestem nowa. Zrzuciłam buty, wzięłam filiżankę po Stefanie. Nalałam herbaty. Siedziałam w fotelu. I patrzyłam. Próbowałam zrozumieć. Przypominałam sobie, co mówiła Kasia. „Staroć”. „Nie coś do pokazania koleżankom”. Przypominałam sobie śmiech gości. Ich spojrzenia. To uczucie gorąca.

Nie wiedziałam już, czy to ja jestem z innej planety, czy ten świat po prostu tak się zmienił. Czy naprawdę nie ma już miejsca na to, co trwałe? Na ciszę, na refleksję, na rzeczy niepraktyczne, ale potrzebne duszy? Zadzwonił telefon. Powiadomienie. Reklama czegoś, czego nie rozumiem. Usunęłam. I siedziałam dalej. Nie płakałam. Płakałam już wczoraj.

Halina, 70 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama