Reklama

Niektórzy mówią, że na emeryturze życie dopiero się zaczyna. Może i mają rację – w końcu człowiek ma więcej czasu na swoje pasje, ale ja nigdy nie umiałam myśleć tylko o sobie. Zawsze najpierw była rodzina.

Kocham ich wszystkich

Od kiedy mój Rysiek zmarł pięć lat temu, mieszkam sama, ale nie jestem sama – mam syna, synową i wnuczkę. Julka ma czternaście lat, przechodzi przez ten buntowniczy etap, jakiego nie rozumiem, ale bardzo chcę być obecna, chcę, żeby wiedziała, że jestem. Może nie nowoczesna, ale szczera i kochająca.

Z synową no, powiedzmy, że mamy poprawne stosunki. Asia jest bardzo… jakby to powiedzieć… zorganizowana. Trochę chłodna, taka z pokolenia, które uważa, że wszystko musi być praktyczne, funkcjonalne, ładne, ale nie za bardzo rzucające się w oczy. Taka, która ma w domu wszystko w beżach i szarościach i której nie podoba się, jak kładę obrus w róże.

Syn Michał zawsze był gdzieś pomiędzy nami. Pracuje dużo, ale zawsze znajdzie czas, żeby pomóc, przytulić, zawieźć do lekarza. Jestem z niego dumna, tylko szkoda, że czasem tak trudno do niego dotrzeć, gdy chodzi o emocje. A Julka to moje oczko w głowie. Byłam przy niej, kiedy robiła pierwsze kroki, to ja uczyłam ją wiązać sznurówki, to ze mną robiła pierwsze ozdoby na choinkę z filcu. Teraz kiedy jest taka duża, coraz mniej mnie potrzebuje, ale przecież serce babci nie przestaje kochać tylko dlatego, że wnuczka woli telefon od wspólnego szycia.

Postarałam się

W tym roku na Mikołajki postanowiłam zrobić coś specjalnego, coś od serca. Wydziergać sweter z aniołem, dla mojego aniołka. Bo przecież każda dziewczynka potrzebuje swojego anioła, nawet jeśli ma czternaście lat i udaje, że już dawno w nic nie wierzy.

Dziergałam przez kilka wieczorów. Przyszywałam cekiny ręcznie, jeden po drugim. Każdy miał swoje miejsce: złote na aureolę, srebrne na skrzydła. Kiedy kończyłam, czułam zmęczenie, ale też dumę, jakby wełna w moich palcach zamieniała się w coś ważniejszego niż tylko ubranie: w moje uczucia, w opiekę, której nie da się wyrazić słowami.

Wyobrażałam sobie moment, kiedy Julka rozpakuje prezent, jak popatrzy, zaskoczona, a potem się przytuli, może nawet się wzruszy. Już widziałam, jak zakłada ten sweter do szkoły i mówi koleżankom, że to babcia wydziergała specjalnie dla niej.

Byłam zawiedziona

W Mikołajki pojechałam do syna i synowej na obiad. Stół nakryty, świece zapalone, z kuchni pachniało pieczonym kurczakiem. Julka siedziała przy stole w za dużej bluzie z kapturem i stukała w telefon. Uśmiechnęłam się do niej, ale nawet nie oderwała wzroku od ekranu.

– Julciu, mam coś dla ciebie – powiedziałam ciepło, podając jej starannie zapakowaną paczkę.

– Mhm – mruknęła, biorąc ją niechętnie.

Patrzyłam, jak rozrywa papier. Zaczęła od niechcenia, powoli, jakby odrabiała zadanie domowe. Kiedy w końcu zobaczyła sweter, przez moment nic nie mówiła. Wzięła go do rąk, przyjrzała się przodowi, gdzie anioł błyszczał w złocie i srebrze.

– Ojej… – powiedziała w końcu.

To „ojej” nie brzmiało jak zachwyt, raczej jak zaskoczenie, którego się nie spodziewała i nie bardzo wiedziała, co z nim zrobić. Spojrzałam na synową, a ona nic. Michał się uśmiechnął, ale tak sztucznie, jakby nie wiedział, czy śmiać się, czy udawać, że nie zauważył.

Rozczarowała mnie

Julka odłożyła sweter. Uśmiechnęła się wymuszenie, prawie niezauważalnie, i powiedziała cicho:

– Dzięki…

Potem pochyliła się znowu nad telefonem. I już. Koniec. Nie zapytała, czy sama go zrobiłam, nie przyjrzała się, nie powiedziała ani słowa o aniele. Haftowałam go po nocach, każdy cekin to był jeden mój dobry zamiar, a ona nic. Synowa nawet nie spojrzała w moją stronę, jakby wolała nie wchodzić między młot a kowadło. Michał próbował zagadać o jakimś filmie, który warto by obejrzeć w święta, ale mówił jakby przez szybę. Jakby sam czuł, że coś poszło nie tak. Zjadłam obiad i poprosiłam o herbatę, ale nie wypiłam jej do końca. Nie mogłam już wysiedzieć.

– Może powinnam już iść – powiedziałam w końcu.

– Ależ mamo, dopiero co przyszłaś – rzucił Michał wymuszonym tonem.

– Zmęczona jestem trochę – odparłam, zbierając płaszcz.

Julka nie spojrzała znad telefonu, Michał zaproponował, że mnie odwiezie, ale odmówiłam. Potrzebowałam przejść się na piechotę, pooddychać, poskładać się jakoś po cichu, zanim przekroczę próg własnego mieszkania.

Było mi przykro

Następnego dnia nikt się nie odezwał: ani Michał, ani Asia, Julka oczywiście też nie. Nawet nie zapytali, czy wróciłam. Nie zdziwiło mnie to, w końcu jestem już tylko dodatkiem – starszą panią, która nie rozumie świata, robi dziwne rzeczy i przeszkadza, gdy wszyscy wolą mieć spokój.

Nie odezwałam się też ja. Nie miałam zamiaru – po tym, jak potraktowali mój prezent, nie chciałam widzieć nikogo z nich przez długi czas i postanowiłam, że dam im to bardzo jasno do zrozumienia. Zamknęłam się na głucho w domu. Nie odbierałam domofonu, nie odpisywałam na wiadomości. Kiedy Michał przyszedł dwa dni później i dzwonił do drzwi, siedziałam w fotelu i patrzyłam, jak miga ekran telewizora. Niech stoi pod drzwiami, jeśli mu tak bardzo zależy i niech sobie przypomni, jak się traktuje matkę.

– Mamo, wiem, że jesteś w domu. Otwórz – wołał zza drzwi. – Przyniosłem ci pierogi. Julka…

Nie słuchałam dalej. Miałam dość przeprosin, które nic nie zmieniają, dość „Julka nie chciała”. A ja co? Chciałam być śmieszna? Chciałam stać jak idiotka z własnoręcznie robionym prezentem, który dziecko wyśmiało przy wszystkich?

W sobotę zadzwoniła Asia. Nagrała się na pocztę: „Mamo, Michał się martwi. Nie odbierasz, może wpadniemy na chwilę?”. Skasowałam wiadomość.

Obraziłam się

W niedzielę włożyłam do piekarnika sernik. Usiadłam sama z kawałkiem przy kuchennym stole i zjadłam go. Pomyślałam, że nie jestem im do niczego potrzebna. Do świąt jeszcze kilka tygodni, może wtedy mi przejdzie, albo i nie.

Wreszcie mam spokój, na jaki zasłużyłam. Przestałam czekać. Mam ciszę i samotność – ale tę wybrałam sama. Do Julki się nie odezwę, niech dorasta sama. Może któregoś dnia, jak już się napatrzy na te swoje telefony, Instagramy i markowe bluzy, zrozumie, co znaczyło dostać coś, co ktoś zrobił własnymi rękami.

Nie będę więcej robić prezentów nikomu. Nie będę zabiegać o uwagę. Wystarczy. Przez całe życie dawałam, gotowałam, szyłam, słuchałam, teraz będę siedzieć przy oknie i patrzeć, jak pada śnieg. Nie jestem już dla nich babcią. Jestem kobietą, która ma dość.

Teresa, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama