Reklama

Nie wiem, kiedy ostatni raz moja mama zrobiła coś tylko dla siebie. Tak szczerze. Nie dlatego, że wypadało, nie dlatego, że trzeba było coś załatwić, tylko dlatego, że miała na oś ochotę. Moja mama nie miała kaprysów. Miała obowiązki. Zakupy, pranie, pomoc sąsiadce, gotowanie obiadu dla taty. Wszystko było ważniejsze niż odpoczynek.

Reklama

Mam z mamą dobry kontakt. Dzwonimy do siebie, widujemy się regularnie, ale... jest w tym jakaś emocjonalna granica, której nigdy nie przeskoczyliśmy. Może to kwestia wychowania, może tego, że mama zawsze była bardziej opiekunką niż partnerką do rozmowy. Czułem się przez nią kochany, ale nigdy nie nauczyłem się mówić jej, że i ja ją kocham.

Dlatego w tym roku postanowiłem zrobić coś więcej. Coś, co pokaże jej, że ją widzę. Że wiem, ile z siebie dała i że już czas, by choć trochę wzięła dla siebie. Na Dzień Matki kupiłem jej karnet na pięć masaży w eleganckim spa – takim naprawdę z górnej półki. Złota koperta, zaproszenie wypisane eleganckim fontem, błyszczący papier. Wszystko po to, żeby poczuła się wyjątkowo.

– Mamo – powiedziałem, wręczając jej prezent przy kuchennym stole, na którym kiedyś stawiała mi kanapki do szkoły. – To tylko dla ciebie. Żebyś się zatrzymała. I pomyślała o sobie.

Uśmiechnęła się. Zaskoczona. Może trochę zażenowana. Przesunęła palcami po kopercie, jakby nie wiedziała, czy wolno jej ją otworzyć.

– Oj, przesadzasz… Dziękuję – powiedziała cicho.

Nie wyglądała na wzruszoną. Raczej jakby ją to speszyło. Pomyślałem: może potrzebuje chwili, żeby to przetrawić. Może za kilka dni zadzwoni i powie, że była, że było cudownie. Nie zadzwoniła. A kilka dni później dowiedziałem się, że karnet... oddała koleżance.

Zrobiło mi się gorąco

Dowiedziałem się przypadkiem. Wpadłem na ciotkę Halinę w osiedlowym warzywniaku, akurat wybierała pomidory. Ucieszyła się, jakby mnie sto lat nie widziała.

– Adam, złotko, ty to jesteś skarb! – wypaliła nagle.

Zmarszczyłem brwi.

– A o co chodzi?

No ten karnet, co dałeś mamie. Tereska była zachwycona. Mówi, że nigdy się tak nie zrelaksowała.

– Co...? – wyrwało mi się.

– No, ten do spa! Twoja mama jej oddała, mówiła, że to nie dla niej, że Tereska bardziej się ucieszy...

Zrobiło mi się gorąco. Z trudem dokończyłem rozmowę, uprzejmie się pożegnałem, ale w środku już buzowało. Wpadłem do mieszkania mamy jeszcze tego samego dnia.

– Mamo, oddałaś karnet? – zapytałem prosto z mostu, bez przywitania.

– Co? A... no tak. Tereska... Ona ma problemy z kręgosłupem...

– Oddałaś. Mój prezent. Z okazji Dnia Matki. Po prostu oddałaś?

Mama zamilkła. Pochyliła się nad zlewem, jakby coś zmywała, ale ręce miała suche.

– Myślałem, że cię ucieszy. Że zrobisz coś dla siebie. Dlaczego? – głos mi zadrżał. – To był ważny gest. A ty to oddałaś jak jakiś zbędny grat.

– Nie przesadzaj, Adam – odpowiedziała cicho. – To tylko masaże. Co to za wielka sprawa.

Ale dla mnie to była wielka sprawa. Nie karnet. Tylko to, że zlekceważyła coś, co miało być wyrazem miłości. Poczułem się, jakby odrzuciła nie prezent, ale mnie.

Czułem się zraniony

Nie mogłem tego zostawić. Przez kolejne dni chodziłem rozdrażniony, jakby coś mnie od środka rozsadzało. W końcu znów do niej pojechałem. Nie miałem już ochoty owijać w bawełnę.

– Mamo, powiedz mi wprost – dlaczego to oddałaś?

– Już rozmawialiśmy…

– Nie, nie rozmawialiśmy. Ty unikasz tematu, a ja się duszę z tej całej sytuacji. Zrobiłem coś z serca, a ty to wyrzuciłaś z lekkością, jakby to był papier po maśle!

– Bo to nie dla mnie – wyrwało jej się w końcu.

– Co to znaczy „nie dla mnie”? Jesteś gorsza? Nie zasługujesz?

– Może właśnie tak – rzuciła niespodziewanie. – Może nie powinnam była mieć dzieci, skoro nawet masażu nie umiem przyjąć bez poczucia winy!

Zamilkłem. Patrzyłem, jak ociera oczy fartuchem, jakby coś jej wpadło. Dobrze wiedziałem, że to nie łzy od cebuli.

Zawsze robisz z igły widły – dodała już ciszej.

– Bo mnie to boli, mamo. Bo nie chodzi o masaż. Chodzi o to, że jak daję ci coś dobrego, to ty od razu chcesz się tego pozbyć. Jakbyś nie umiała przyjąć… mnie.

Zacisnęła usta. Widziałem, że w środku coś się w niej łamie, ale jeszcze nie chciała tego pokazać. Wyszła do kuchni. Słyszałem szuranie krzesła, otwieranie szafki. Rozmowa się urwała. Wtedy zacząłem podejrzewać, że to nie był zwykły kaprys. Że pod tą rezygnacją kryje się coś głębszego. Tylko jeszcze nie wiedziałem co.

Nie mogłem w to uwierzyć

Po tej rozmowie z mamą nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Potrzebowałem dystansu. I kogoś, kto zna ją równie długo, a może nawet lepiej. Ojca. Nie było to łatwe spotkanie – tata nie znosi „rozdrapywania emocji”. Kiedy powiedziałem, że chodzi o mamę, zamilkł.

– Karnet do SPA. Oddała. Powiedziała, że to nie dla niej. I że może nie powinna mieć dzieci, skoro nawet masażu nie umie przyjąć. – patrzyłem na ojca, jakby miał dla mnie klucz.

Wzdychnął ciężko. Długo milczał.

Twoja mama zawsze tak miała. Nawet jak się urodziłeś, to pierwsze, co zrobiła, to przeprosiła, że nie była „dość ładna” na zdjęcia z tobą. Rozumiesz? Zamiast się cieszyć, martwiła się, że „źle wygląda”.

– Czemu? Przecież była… jest cudowna – zapytałem bezradnie.

– Bo nikt jej nigdy nie nauczył, że może być dla siebie dobra. W jej domu to było tak: kobieta to służba. Najpierw dla rodziców, potem dla męża, dzieci. Miała być cicha, skromna i wdzięczna. Jak kupiła sobie buty, to przez tydzień ich nie nosiła, bo czuła, że przesadziła.

Zamarłem.

– I tak jej zostało. Jak jej coś dajesz, to pierwsze, co czuje, to że powinna się tego pozbyć. Żeby zasłużyć. Rozumiesz?

Nie rozumiałem, ale zaczynałem pojmować. Nie odrzuciła mnie. Ona po prostu… nie potrafiła się przyjąć. Nawet jeśli to, co dostaje, to tylko troska.

Zasługiwałem na szczerość

Przez dwa dni zbierałem się, żeby znów do niej pójść. W głowie miałem słowa ojca, które nie dawały mi spokoju. O tym, jak mama uczyła się całe życie być „dla innych” i nigdy – dla siebie. W końcu zadzwoniłem.

– Mamo. Mogę wpaść?

– Jeżeli chcesz.

Nie brzmiała na zadowoloną. Raczej zmęczoną. Jakby wiedziała, o czym chcę mówić. Siedzieliśmy naprzeciw siebie przy stole. Ten sam stół, co zawsze – blat porysowany, obrus sprany, ale znajomy jak dotyk dłoni.

– Mamo. Nie będę się złościł. Chcę tylko… zrozumieć.

Westchnęła. Długo gładziła palcem krawędź filiżanki, zanim się odezwała.

– Ja… nie umiem być dla siebie dobra. Całe życie ktoś był ważniejszy. Najpierw babcia, potem tata, ty. Wszystko robiłam z myślą o kimś. Nawet jak bolały mnie plecy, to najpierw myślałam, czy zdążę ci uprać koszulkę na WF.

– A teraz?

– A teraz... jak dostałam ten karnet, poczułam się, jakbyś pomylił mnie z jakąś inną kobietą. Taką, która zasługuje na odpoczynek, na luksus. A ja... ja całe życie byłam po cichu. I nagle ktoś mówi: „idź, odpocznij”. Ja nie wiem, jak się to robi.

W oczach miała łzy. Może pierwszy raz widziałem ją taką rozbitą.

– Mamo... Ja poczułem się odrzucony. Jakbyś odrzuciła moje uczucia, nie tylko prezent.

Pokiwała głową. A potem wyciągnęła rękę i dotknęła mojej. Nie musiała mówić nic więcej.

Kamień spadł mi z serca

Od tamtej rozmowy minęło kilka tygodni. Mama nie poszła do spa. Karnet przepadł. Coś się jednak zmieniło – może nie w jej codziennych rytuałach, ale w sposobie, w jaki na siebie patrzy. Zaczęła częściej mówić „nie”, kiedy ktoś czegoś od niej chciał. Zrobiła sobie paznokcie – pierwszy raz od lat. Może to drobiazgi. Dla niej to rewolucja. A dla mnie? Dla mnie ta historia była czymś więcej niż tylko nieudanym prezentem. Pokazało mi, jak łatwo jest się pomylić, nie wiedząc, co druga osoba dźwiga w środku. Myślałem, że wystarczy dać, by ktoś poczuł się kochany. Jeśli całe życie uczono cię, że nie zasługujesz, to przyjęcie czegokolwiek staje się walką. Zrozumiałem też coś o sobie. Że wciąż jestem tym małym chłopcem, który chciał, żeby mama się uśmiechnęła i powiedziała „dziękuję, kochanie, to cudowne”. Ona nie była wtedy gotowa. I to nie znaczy, że mnie nie kochała.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie umiała przyjąć luksus bez wyrzutów sumienia. Ale wiem, że zasługuje. I będę jej to pokazywał. Czasem słowem, czasem drobnym gestem.

Adam, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama