Reklama

Zawsze myślałem, że jak coś oddaję z serca, to druga strona to doceni. A szczególnie jeśli to ktoś z rodziny. Tym bardziej, jeśli to mój jedyny wnuk, którego przecież zawsze traktowałem jak własnego syna. Kiedy Tomek dostał się na studia do Poznania, nie wahałem się ani chwili. Miałem stary, ale zadbany samochód – jeździłem nim tylko do kościoła i na działkę, a odkąd zacząłem gorzej widzieć, stał pod wiatą praktycznie nieużywany. Pomyślałem: po co ma chłopak tłuc się pociągami i autobusami, jak może mieć własne auto?

Reklama

I jak to się mówi: chcieć dobrze to jedno, a jak to zostanie odebrane – to drugie. Myślałem, że się ucieszy. Tymczasem Tomek, zamiast się cieszyć, spojrzał na mnie tak, jakbym mu wręczył zepsuty czajnik. A co się wydarzyło potem... cóż. Tego się nie spodziewałem. Nie po nim.

Aż mnie ścisnęło w żołądku

– No i co ty na to? – zapytałem z uśmiechem, podając Tomkowi kluczyki do auta.

Wzruszył ramionami.

– No nie wiem. To trochę... stare to auto, nie sądzisz?

Poczułem, jak coś mnie ścisnęło w żołądku. Nie dlatego, że go nie rozumiałem – chłopak miał dwadzieścia lat, wiadomo, że marzył o czymś nowoczesny. Jednak... słowo „dziękuję” też istnieje w słowniku.

– To auto jeszcze kilka lat temu było moim oczkiem w głowie. Bezwypadkowe, regularnie serwisowane. Jeździ jak złoto.

– No wiem, wiem – próbował się uśmiechnąć – ale samochód z 2002 roku. Na uczelni chyba mnie śmiechem zabiją.

– Chcesz dalej jeździć pociągami i płacić za bilety?

Tomek odwrócił wzrok. Widziałem, że mu głupio.

– Nie to, że nie doceniam. Po prostu... to nie jest do końca mój styl.

– A jaki masz styl, jeśli można spytać?

– Może coś bardziej… dynamicznego?

Parsknąłem śmiechem.

– Dynamicznego? To nie wyścigi, tylko dojazdy na uczelnię, chłopcze.

Zapadła cisza. W końcu Tomek wziął kluczyki.

– Dobra. Dzięki, dziadku. Może po prostu muszę się przyzwyczaić.

Nie odpowiedziałem. Tylko kiwnąłem głową. Jednak już wtedy coś mi nie grało.

Zmarszczyłem brwi

Minął miesiąc. Z Tomkiem widywaliśmy się rzadko, ale dzwonił co kilka dni. Zazwyczaj krótko, żeby tylko odbębnić kontakt. Nie narzekał na auto – to mnie uspokajało. Do dnia, kiedy przyjechał na weekend do domu i... wyszedł z pociągu.

– A gdzie samochód? – zapytałem, podchodząc do niego na peronie.

– Aaa... – zaczął się kręcić – Pożyczyłem kumplowi. Musiał jechać do rodziców, a ja i tak wolałem wrócić pociągiem. Wygodniej, szybciej...

Zmarszczyłem brwi.

– Pożyczyłeś? A zapytać to nie łaska?

– No dziadku, przecież ty mi ją dałeś, nie? To chyba mogę...

– Dałem ci ją, żebyś miał czym dojeżdżać na studia, nie żebyś pożyczał wszystkim, jakby to był rower miejski!

Westchnął i przetarł twarz dłonią.

– Nie rób afery. Kumpel odda w poniedziałek.

– Nie o kumpla chodzi, tylko o twoje podejście. To nie jest zabawka. I to nie chodzi tylko o auto, tylko o szacunek.

– Znowu to samo... – mruknął pod nosem.

Szliśmy w milczeniu. Dopiero po chwili powiedział:

– Wiesz, może faktycznie to nie był najlepszy pomysł. Może powinienem kupić coś swojego. Coś, co będzie naprawdę moje.

Zatrzymałem się.

– Ty nie chcesz jeździć tym autem, co?

– Nie o to chodzi...

– Mów wprost.

– No... nie chcę. I nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć, żeby ci nie było przykro.

Za późno, pomyślałem.

Nie mogłem przestać o tym myśleć

Przez cały weekend Tomek siedział głównie w swoim pokoju. Udawałem, że jestem zajęty grzebaniem w starych papierach, ale tak naprawdę nie mogłem przestać o tym myśleć. Niby nic się nie stało, a jednak coś we mnie pękło. W niedzielę po obiedzie usiedliśmy razem w kuchni. Nie wytrzymałem.

– Powiedz mi coś szczerze.

– O co chodzi?

– Wstydzisz się tego auta?

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Trochę tak...

– A jak będziesz miał żonę, co się zestarzeje, to też ją wymienisz?

– Dziadek! – wybuchnął śmiechem, ale zaraz spoważniał. – To co innego.

– Wcale nie. Bo tu nie chodzi o wiek. Chodzi o wartość. Ja w tym aucie woziłem twojego ojca do szkoły. To nie kupa złomu. To część rodziny.

Tomek spuścił wzrok. Kręcił kubkiem z herbatą.

– Przepraszam, dziadku. Naprawdę nie chciałem cię zranić. Po prostu nie czułem, że to jest moje. Nie chodziło o brak szacunku. Tylko… nie umiem udawać, że się cieszę z czegoś, czego nie chcę.

Pokiwałem głową.

– Wiesz, ja myślałem, że robię ci przysługę. A wyszło, że narzuciłem ci coś, co cię uwiera. Może to ja powinienem przeprosić.

Przez moment nic nie mówił. A potem tylko cicho rzucił:

– Dziadek, dziękuję, że się nie wściekasz.

Nie odpowiedziałem.

Czułem, co się święci

Dwa tygodnie później zadzwonił do mnie wieczorem.

– Hej, dziadku. Słuchaj… muszę ci coś powiedzieć.

– Mów.

Tylko nie wściekaj się, okej?

Zamilkłem na chwilę. Już czułem, co się święci.

– No to teraz to już za późno. Mów, zanim mi ciśnienie skoczy.

Sprzedałem auto.

Zrobiło mi się gorąco.

– Co zrobiłeś?

– No... sprzedałem. Kolega potrzebował taniego auta do pracy. Dałem mu papiery, spisaliśmy umowę.

– Jak to?! Przecież to był prezent, ale nie po to, żebyś robił na nim interes!

– Dziadku, nie chciałem robić interesu. Po prostu stała pod akademikiem, nie jeździłem nim. Rdzewiał. A tak, chociaż ktoś ją wykorzysta. I… no, trochę grosza też wpadło.

– Ile ci dali?

Dwa i pół tysiąca.

Parsknąłem.

– Lepiej, że poszła do kogoś, kto ją doceni, niż żeby miała zgnić na parkingu.

– A zapytać mnie, co z tym zrobić? To już za dużo?

– Wiem, przepraszam. Miałem zadzwonić wcześniej, ale… bałem się.

– Czego się bałeś? Że stary dziadek się wścieknie? No to się doczekałeś. Wściekłem się.

Usłyszałem ciche westchnięcie po drugiej stronie.

– Wiem. Nie umiem dobrze załatwiać takich rzeczy. Ale nie chciałem cię okłamywać. Dlatego dzwonię.

– Dobrze. Przynajmniej tyle. I powiem ci jedno: zawiodłeś mnie.

– Przepraszam. Naprawdę.

– Wiem. Tylko że to i tak boli.

Spojrzałem mu w oczy

Minęły dwa miesiące. Tomek rzadziej dzwonił, a ja nie szukałem kontaktu. Miałem wrażenie, że między nami zawisła cisza – taka, która mówi więcej niż tysiąc słów. Nie byłem na niego zły już tak, jak wtedy. Złość się wypaliła. Został tylko żal. W niedzielę po mszy spotkałem go pod kościołem. Stał przy jakimś srebrnym aucie, dużo nowszym. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się niepewnie.

– Cześć, dziadku.

– Cześć.

– Możemy pogadać?

Wzruszyłem ramionami.

– Chodź, pójdziemy na ławkę pod kasztanem.

Usiedliśmy. Przez chwilę milczeliśmy.

– Kupiłem auto – powiedział w końcu. – Znaczy, z pomocą mamy. 2015 rok. Benzyna. Mało pali, bezpieczna, klimatyzacja działa.

– Gratuluję – powiedziałem sucho.

– Dziadku... Nie sprzedałem twojego auta, żeby ci zrobić na złość. Naprawdę myślałem, że to będzie lepsze. Wiem, że zawaliłem.

Spojrzałem mu w oczy. Były szczere.

– Wiesz, co mnie najbardziej zabolało?

– Że nie zapytałem?

– Nie. Że nie zrozumiałeś, co ci daję. Nie auto. Historię. Wspomnienie. Więź.

Skinął głową.

– Dzisiaj to wiem. Wtedy nie rozumiałem. Chcę ci coś pokazać.

Wstał, podszedł do auta, otworzył bagażnik i wrócił z czymś w rękach. Podał mi ramkę. W środku – zdjęcie mojego auta, a obok niej mały Tomek, trzymający kierownicę i uśmiechnięty od ucha do ucha.

– Znalazłem to w albumie u mamy. Może nie mam już auta, ale mam to wspomnienie. I ciebie.

Zrobiło mi się ciepło. Głowę odwróciłem, niby żeby spojrzeć na drzewa. Bo oczy mi coś zaszły.

Serce ścisnęło mi się ze wzruszenia

Tego samego dnia wieczorem siedziałem w fotelu, trzymając ramkę ze zdjęciem na kolanach. Dotykałem szkła palcami, jakbym chciał przywołać tamten moment – mały chłopiec w niebieskiej czapeczce, moje auto, mój dom, mój świat. Telefon zadzwonił. Tomek.

– Dziadku?

– Tak?

– Dobrze, że się spotkaliśmy.

– Mhm.

– Wiem, że nie naprawię tego, co zrobiłem.

Uśmiechnąłem się lekko.

– Czasem wystarczy być uczciwym. I pamiętać.

– Pamiętam. I wiesz co? Od miesiąca robię kurs pierwszej pomocy. Po prostu... chciałem coś zrobić, coś, co nie jest tylko dla mnie.

Mądra decyzja.

– Dzięki. To trochę dzięki tobie. Dziadku?

– No?

– Kocham cię. I... dzięki za wszystko. Nie tylko za auto.

Serce ścisnęło mi się ze wzruszenia.

– Ja ciebie też, Tomek. Nawet jak robisz głupoty.

– Wiem. Dobrej nocy, dziadku.

– Dobranoc, chłopcze.

Odłożyłem słuchawkę i spojrzałem na zdjęcie jeszcze raz. I choć auta już nie było, czułem, że coś między nami zostało. Coś mocniejszego niż blacha i silnik. Coś, czego nie da się sprzedać.

Edward, 78 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama