„Dałem żonie komplet garnków, a ona się na mnie obraziła. Przecież sama mówiła, że chce dostać praktyczny prezent”
„Tym razem obraziła się na mnie, bo dałem jej to, o co sama prosiła. Bo kupiłem jej garnki. Porządny zestaw. Żona przecież od miesięcy jęczała, że te nasze stare to do niczego się nie nadają”.

- Redakcja
Zawsze mi się wydawało, że po ćwierć wieku razem człowiek powinien znać tę drugą osobę jak własną kieszeń. A już zwłaszcza żonę. Przecież to nie jest jakaś przypadkowa sąsiadka z trzeciego piętra, tylko kobieta, z którą przeszedłem przez narodziny dzieci, wakacje w namiotach i cztery remonty łazienki. A mimo to… dalej potrafi mnie zaskoczyć. I to nie w stylu: „kochanie, robiłam ci szarlotkę”. Tym razem obraziła się na mnie, bo dałem jej to, o co sama prosiła. Bo kupiłem jej garnki. Porządny zestaw, z tych, co to nawet na reklamach w telewizji się je ogląda. Żona przecież od miesięcy jęczała, że te nasze stare to do niczego się nie nadają. Więc się spiąłem, zapłaciłem jak za zboże, ładnie zapakowałem i wręczyłem z uśmiechem w dzień naszej 25. rocznicy. A ona? Nawet nie spojrzała w moją stronę.
Wzruszyłem ramionami
Wróciłem z pracy wcześniej. Z trudem utrzymałem równowagę, bo zestaw był cięższy, niż wyglądał w internecie. Siedem elementów: rondel, patelnie, garnek do makaronu z wkładem, przykrywki jak lustra. Pachniało nowością i wydatkiem.
– Zgadnij, co mam! – wszedłem jak bohater w operze mydlanej.
– Kwiatki? – odparła bez entuzjazmu, odrywając wzrok od krzyżówki.
– Lepiej! – uniosłem karton. – Coś, o czym mówiłaś od miesięcy!
Uniosła brew.
– Nie mów, że to... – podeszła i zerknęła. – Garnki?
– Tak! Te z reklamą, co się nie przypala i mają jakąś kosmiczną powłokę. Słyszałem, jak mówiłaś do Ewy, że trzeba kupić nowe rondle, to...
– No ale... – przerwała, kręcąc głową – To jest prezent rocznicowy?
– A co, miałaś nadzieję na kolczyki z diamentami?
– Na coś... romantycznego. A nie sprzęt AGD!
– Garnki to nie sprzęt AGD! Poza tym sama mówiłaś...
– Co innego powiedzieć „trzeba kupić nowe”, a co innego dostać je w ramach rocznicy. To jakbym ci kupiła komplet skarpet i powiedziała, że to z miłości.
– Ja bym się ucieszył! – wzruszyłem ramionami.
– Bo ty nie masz grama wyobraźni.
Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni. A pudełko z garnkami zostało na środku salonu – jak wyrzut sumienia ze stali nierdzewnej.
Wiedziałem, że przesadziła
Cały wieczór chodziła jak chmura gradowa. Ograniczyła komunikację do mruknięć, a ja kręciłem się wokół niej jak satelita, próbując jakoś to odkręcić.
– No nie bądź dzieckiem... To tylko garnki.
– Właśnie. Tylko garnki. Na dwudziestą piątą rocznicę.
Westchnąłem i usiadłem przy stole. Garnki nadal stały nierozpakowane, jakby sama ich obecność była obrazą majestatu.
– A może byśmy jutro gdzieś wyszli? Do restauracji?
– A gdzie niby? Do baru mlecznego, skoro całą premię wpakowałeś w te stalowe potwory?
– Przesadzasz. Wyglądały porządnie. Myślałem, że ci się spodobają...
– Bo jak coś jest „praktyczne”, to według ciebie od razu romantyczne?
– A przepraszam, a co ci kupiłem pięć lat temu?
– Róże.
– No właśnie. I stały dwa dni, potem zwiędły. A garnki zostaną na lata.
– No zostaną.
Zamilkłem. Zaczynało mnie to już irytować. Człowiek chce dobrze, a kończy z pretensjami i cichymi dniami.
– Chcesz, żebym je oddał? – zapytałem w końcu.
– Nie. Niech zostaną. Będę w nich gotować twoją ulubioną zupę. Z dużą ilością cebuli. Może w końcu zapłaczesz, bo jak na razie to tylko ja tu ryczę.
Wiedziałem, że przesadziła, ale przyznam – to wbiło mnie to w fotel.
W końcu na mnie spojrzała
Na drugi dzień wróciłem z pracy i nie zastałem obiadu. Lodówka pełna, kuchenka chłodna.
– Jolu? – zawołałem, zdejmując buty. – Żyjesz?
– Żyję, niestety – dobiegło mnie z sypialni.
Zajrzałem ostrożnie. Leżała na wersalce, zawinięta w koc, z książką.
– Nie ugotowałaś nic?
– A co? Może w tych garnkach?
Usiadłem przy niej. Popatrzała, ale nie odłożyła książki.
– Może przesadzamy oboje. Ty z tą obrazą, ja z... praktycznością.
– Ty się po prostu nie starasz – odparła cicho. – Dla ciebie jestem jak lodówka. Ma działać, nie narzekać i być pod ręką.
– Oj, nie przesadzaj. Nigdy cię tak nie traktowałem.
– To może zapytaj się mnie, czego ja bym chciała. Nie tylko: „co trzeba kupić”, ale co by mi sprawiło radość. Taką... babską, niemądrą, romantyczną. Coś, co sprawi mi przyjemność.
Zamilkłem. W końcu na mnie spojrzała.
– Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że kupiłeś garnki. Tylko że nawet nie zapytałeś, czy chcę je dostać na rocznicę. Po prostu uznałeś, że to wystarczy.
– Czyli... jakbym cię zabrał na kolację i dał kwiaty, to byś się cieszyła, nawet jakby garnki były w bonusie?
– Może. Tylko kolacja by musiała być przy świecach.
Pomyślałem, że nie jest źle
Następnego dnia po pracy zajechałem pod kwiaciarnię. Kupiłem trzy czerwone róże – nie za dużo, żeby nie wyglądać, jakbym chciał coś zatuszować, ale nie za mało, żeby nie wyszło, że oszczędzam. A potem pachnącą świecę.
– Jolu? – zawołałem od progu, próbując przybrać ciepły ton.
– Jestem w kuchni – odparła sucho.
Pomyślałem, że nie jest źle. Wszedłem. Stała przy zlewie, obierając ziemniaki.
– To dla ciebie – podałem jej róże.
Spojrzała zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Tylko sięgnęła po wazon. Uznałem to za dobry znak.
– I to też – dodałem, wyciągając świecę i wino. – Wieczorem, po kolacji. Bez dzieci. Tylko ty, ja i... może jakieś spaghetti. W nowym garnku.
Uniosła brwi.
– Czyli... to jakiś plan ratunkowy?
– Nazwij to, jak chcesz. Ja to nazywam: „mąż się ogarnął”.
W końcu się uśmiechnęła.
– Tylko jedno pytanie – powiedziała. – Kto zmywa?
– Ja. I to nie tylko dziś. Nawet jeśli ten cudowny zestaw się zarysuje.
– W takim razie jutro testuję patelnię.
– Jutro też przyniosę kwiaty.
– Oby nie z dyskontu.
– Jutro będzie kwiaciarnia z prawdziwego zdarzenia.
Parsknęliśmy śmiechem
Kolacja wyszła jak z filmu.
– No, muszę przyznać – powiedziała Jola, opierając brodę na dłoni – że spaghetti nie przypaliło się ani trochę.
– Dziękuję, dziękuję – skłoniłem się teatralnie. – To magia patelni. I odrobina mojego talentu.
– To drugie bym jeszcze zweryfikowała – parsknęła.
– No weź, przecież było jadalne.
– Jak na kogoś, kto przez dwadzieścia pięć lat gotował tylko parówki i jajecznicę, to był to skok cywilizacyjny.
– Ty mi teraz komplement dajesz, czy karcisz?
– Jak to u kobiet – wszystko naraz.
Zapatrzyła się w płomień świecy.
– Wiesz, może z tymi garnkami to nie był aż taki dramat – mruknęła.
– Oho, przełom!
– Ale pamiętaj, my, kobiety, lubimy gesty. Róże. Liścik z głupim „kocham cię”. Nawet śniadanie do łóżka. Bo jak nie, to wtedy faceci stają się... zbędni.
– To ja od jutra piszę listy. I smażę jajka na śniadanie.
– Tylko żebyś ich nie przypalił.
– W najgorszym razie kupię drugi komplet garnków.
– A tylko mi próbuj!
Parsknęliśmy śmiechem oboje.
Objęła mnie lekko
Minęło kilka miesięcy od tej pamiętnej kolacji. Garnki zostały. Nawet polubiłem ten największy – idealny na bigos. Jola też nabrała dystansu.
– Pamiętasz, jak się obraziłam? – zapytała nagle, przeglądając przepis na zupę krem z brokułów.
– Pamiętam – mruknąłem, wieszając pranie.
– Dałeś radę. Tak się zachowuje mężczyzna.
– O, dzięki. A ja się nauczyłem, że na rocznicę nie daje się niczego, co ma instrukcję obsługi.
– Chyba że to jest bilet do spa. Albo masaż. Albo...
– Widzisz? Ty to też masz całą listę potrzeb.
– A ty masz miłość do gadżetów.
– No dobra, to się wyrównuje.
Objęła mnie lekko i westchnęła.
– Wiesz... te garnki może i były nietrafione, ale przynajmniej wiem, że ci zależało. A to w sumie najważniejsze.
Może i nie wygrałem mężczyzny roku, ale przynajmniej uratowałem 25. rocznicę. Dzięki garnkom. Paradoks? Może. Jednak takie właśnie jest nasze małżeństwo.
Andrzej, 51 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wydaję majątek na byłe żony i dzieci. Mój portfel już dawno świeci pustkami, ale im ciągle mało”
- „Córka bez pytania podrzuca mi 4 swoich dzieci. Wstydzę się z nimi wychodzić, bo ludzie wytykają nas palcami”
- „Mąż wydał pół pensji na potrawy świąteczne, a mi żałuje na tani krem BB. Na samą myśl o Wigilii jestem zła”