Reklama

– Potrzebuję opieki – wzdychała, oprowadzając mnie i męża po swoim sześćdziesięciometrowym lokum. – Szczęśliwie ma się mną kto zaopiekować… Moja jedyna córka, którą zresztą państwo poznają, mieszka nad morzem. Ma dobrą pracę, rodzinę i wspaniały dom, w którym czeka na mnie pokój z widokiem na ogród. Czekają mnie tam luksusy, ale i tak rozstaję się z tym miejscem z ciężkim sercem. Dlatego chciałabym bardzo, żeby to mieszkanie poszło w dobre ręce…

Reklama

– Oczywiście – kiwaliśmy głowami podnieceni świadomością szczęścia, jakie nas spotkało.

Zamiast horrendalnie wysokiego kredytu na 20 albo i 30 lat mogliśmy zapłacić jedną trzecią tej kwoty za mieszkanie komunalne, które starsza pani obiecała wykupić, jak tylko otrzyma od nas potrzebne pieniądze.

– Z tego, co wiem, nie zapłacę miastu więcej niż 50 tysięcy złotych – powiedziała, a mnie zrobiło się cieplej na sercu, bo właśnie tyle udało nam się odłożyć.

Proszę, nie mówcie córce o moich kłopotach

Mieszkanie wymagało remontu, ale znajdowało się w samym centrum miasta, zaraz przy ogromnym, zadbanym parku. Z pokoi widać było parkowe alejki, z kuchni zaś plac zabaw.

Zobacz także

Starsza pani słowem nie wspomniała o innych klientach, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że mieszkanie jest nie tylko dla nas łakomym kąskiem, więc czym prędzej zamówiliśmy wskazanego przez nią notariusza. Mężczyzna w średnim wieku zapewnił nas, że wszystkim się zajmie, i do dnia podpisania umowy przedwstępnej dostarczy nam wszelkie potrzebne dokumenty z wydziału gospodarki komunalnej czy ksiąg wieczystych.

Tuż po podpisaniu umowy mieliśmy przelać starszej pani 30 tysięcy złotych na poczet wykupu mieszkania, ponieważ sama nie dysponowała taką sumą. Nie pytaliśmy, czemu nie pożyczy pieniędzy od córki, którą zgodnie z jej zapowiedzią poznaliśmy w tym samym dniu, ale sama nie omieszkała o tym wspomnieć.

– Rozumieją państwo, nie wypada prosić dziecka o tak wiele. Wstyd się przyznać, że dochodząc do siebie po długim pobycie w szpitalu, nie uregulowałam na czas wszystkich płatności i narobiłam sobie długów. Wierzcie mi, wcześniej to byłoby nie do pomyślenia – zarzekała się. – Zawsze na czas opłacałam rachunki, ale po operacji potrzebowałam kosztownych leków, osłabiona musiałam korzystać z taksówek, żeby dotrzeć na rehabilitację, wynająć pomoc… Proszę, nie mówicie córce o moich kłopotach. Ona nawet nie wie, ile kosztuje takie mieszkanie, więc się nie zorientuje – prosiła.

Dotrzymaliśmy słowa. Potrzebną kwotę starsza pani otrzymała od nas zaraz opuszczeniu kancelarii, bez świadków. Dwadzieścia tysięcy wręczyliśmy jej oficjalnie po podpisaniu właściwej umowy.

– Mam nadzieję, że wkrótce wpłacicie państwo resztę – powiedziała córka, żegnając się.

Chciałam powiedzieć, że dawno to zrobiliśmy, ale stojąca za plecami córki matka puściła do mnie oko i zamilkłam speszona.

– Jasne – z uśmiechem obiecał mój mąż.

Szybko sprowadzono nas na ziemię

Po wszelkich formalnościach właścicielka mieszkania miała wręczyć nam klucze i opuścić lokal, z którego, jak mówiła, zdążyła w ciągu tego miesiąca zabrać wszystkie rzeczy. Niestety, umówionego dnia nikogo nie zastaliśmy w mieszkaniu. Dobrą godzinę krążyliśmy po klatce, próbując bezskutecznie dostać się do środka, i nieustannie wydzwaniając do staruszki. W obawie, że może sprzedaż mieszkania przypłaciła wylewem i leży omdlała w środku, zapukaliśmy do sąsiadów. Otworzyła nam kobieta w średnim wieku i nie kryjąc zdziwienia, powiedziała, że mieszkanie nigdy nie należało do żadnej starszej pani. Owszem, ostatnio kręciła się tutaj jakaś, ale zapytana odpowiedziała, że jest ciocią właścicielki od lat przebywającej w Niemczech.

– Tak naprawdę to mieszkał tutaj jej syn, ale jego też dawno w tym mieszkaniu nie było. Dziwne… – zadumała się sąsiadka. – Swoją drogą, nie są państwo pierwszymi osobami, które dobijają się do tych drzwi. Chyba powinnam wreszcie zadzwonić do Niemiec i opowiedzieć, co tu się wyrabia? – zamyśliła się.

Załamałam się, słysząc, że mieszkanie nie należało do starszej pani, ale nie dowierzając sąsiadce, postanowiłam sprawdzić w wydziale komunalnym, do kogo naprawdę należy ten lokal. Pocieszając się, że sąsiadka mogła być niedoinformowana, a starsza pani zwyczajnie pomyliła daty, pojechałam z mężem do urzędu. Niestety, tam szybko sprowadzono nas na ziemię. Co prawda, nie udało się potwierdzić, czy właścicielka mieszkania przebywa obecnie w Niemczech, ale z pewnością nie była nią starsza pani. W dokumentach nie widniał nikt o takim nazwisku i dacie urodzenia.

Zdruzgotani z urzędu pojechaliśmy z mężem do kancelarii, lecz nie zastaliśmy notariusza, a jego sekretarka ani myślała nam pomóc w skontaktowaniu się z szefem. Dotąd miła i pomocna, nagle stała się groźna i chamska.

– Proszę wyjść i nie zajmować mi czasu. Szefa nie ma i nie będzie! – nakazała nam tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Ani myślę się stąd ruszyć! – odparowałam równie wściekłym tonem.

– W takim razie zawiadamiam policję – ostrzegła, a ja tylko na to czekałam.

A jednak i mnie nabrała

Wezwani funkcjonariusze niewiele nam pomogli. Spisali nasze chaotyczne wypowiedzi i zaprosili na komisariat w celu złożenia dalszych zeznań, po czym przychylili się do żądań sekretarki i poprosili, abyśmy opuścili lokal. Nawet nie poczekali na powrót notariusza. Załamani i zszokowani tym, co nas spotkało, wróciliśmy do domu.

– Przecież sprawdziliśmy wszystkie dane! – biadolił mąż. – Kto by się spodziewał, że kobieta w takim wieku, stojąca właściwie nad grobem, może nas oszukać?!

Tyle lat odkładaliśmy każdy grosz, gnieżdżąc się w kawalerskim pokoju męża u jego rodziców, i tak bardzo cieszyliśmy się na ten niespodziewany dar od losu…

– A może ona jest jednak ciotką tej pani? – łudził się jeszcze.

Mąż jest dobrym, uczciwym mężczyzną i do głowy mu nie przychodziło, że ktoś świadomie może chcieć zniszczyć drugiego człowieka. Ja byłam bardziej nieufna wobec ludzi, a jednak i mnie nabrała siwowłosa, łagodna kobieta. Nie chciało mi się wierzyć, że zaangażowała tyle osób, żeby nas podejść.

– Nie są państwo pierwsi – westchnął policjant, u którego następnego dnia zgłosiliśmy oszustwo. – Zbieramy dowody przeciwko temu notariuszowi, ale babcia pojawia się i znika niczym jakaś zjawa. Nikt nie wie, kim jest. Tak samo jak ta jej „córka”. Powiedziała wam może, gdzie ona mieszka?

– Tylko że nad morzem – odezwałam się.

– No cóż, dobre i to – westchnął policjant. – Jeśli to oczywiście prawda… Dawno nie spotkałem tak przebiegłej starszej kobiety.

My również, ale to stwierdzenie niewielkim było dla nas pocieszeniem.

Mogą się państwo pożegnać z pieniędzmi

Mąż codziennie po pracy czatował na oszustkę na schodach przy mieszkaniu. Prawie przestał bywać w domu, chcąc ją dorwać. Nie mógł przeboleć, że stracił wszystkie oszczędności, i pewnie w ogóle zapomniałby, gdzie mieszka, gdyby zaniepokojeni jego zachowaniem sąsiedzi wreszcie nie wezwali policji.

„Gdzie jesteś, okrutna kobieto? Czy twoja córka wie, co wyprawiasz? Dlaczego nie można cię złapać”– zastanawiałam się każdego dnia.

Nawet notariusz okazał się sprytniejszy od wymiaru sprawiedliwości. Owszem, został zatrzymany, trafił do aresztu, a stamtąd na salę sądową, ale tam udawał ciężko chore niewiniątko i to uratowało go przed wysoką karą. Otrzymał trzy lata w zawieszeniu oraz zakaz wykonywania zawodu.
Z tego, co wiem, wyjechał zaraz po ogłoszeniu wyroku, zanim ten zdążył się uprawomocnić. Cały majątek przepisał na dzieci, przed sędzią udając biedaka, więc nic złego mu się nie stało. W sumie nie poniósł żadnej kary, ale nawet nas to nie obeszło, bo nie od niego domagaliśmy się pieniędzy.

Podobno od czasu naszej sprawy staruszka nabrała jeszcze dwa małżeństwa i jedną dziewczynę. Jak to zrobiła, skoro mój mąż zagiął na nią parol? Nikt nie wie.

– Być może to jakaś dawna recydywistka – tłumaczył nam policjant. – Z jej portretu pamięciowego niewiele wynika, ale przecież ludzie się zmieniają z biegiem lat. Możliwe, że to cała szajka oszustów. Ona, notariusz, córka i jeszcze ktoś na przykład z sąsiadów? Ktoś, kto daje jej cynk, kiedy może się bezpiecznie pojawić. Pracujemy nad tym, ale chyba mogą się państwo pożegnać z pieniędzmi – dodał, rozkładając bezradnie ręce.

– I marzeniami o własnym mieszkaniu – odpowiedziałam przybita.

Jestem załamana. Spodziewam się dziecka, ale zamiast się z tego cieszyć, w kółko zastanawiam się, jak wychowam nasze maleństwo w klitce z teściami na głowie… Jakie mam mu zapewnić życie na dziesięciu metrach kwadratowych? I czy kiedykolwiek uda nam się odzyskać stracone pieniądze? Albo choć uzbierać tyle, byśmy mogli znów zacząć marzyć…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama